Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Baciki: Pielęgniarka oskarżona o znęcanie się nad upośledzonymi dziećmi

Magdalena Kuźmiuk
W ośrodku w Bacikach koło Siemiatycz przebywają dzieci z przewlekłymi chorobami z ubogich rodzin.
W ośrodku w Bacikach koło Siemiatycz przebywają dzieci z przewlekłymi chorobami z ubogich rodzin.
Według prokuratury Joanna C. przez kilka miesięcy biła dzieci, poniżała je, wyzywała. Oskarżona nie przyznaje się. Twierdzi, że zawsze dbała o pensjonariuszy, a to nie podobało się dyrekcji placówki.
Wygraj 50.000 zł w loterii wakacyjnej Kuriera Porannego
Wygraj 50.000 zł w loterii wakacyjnej Kuriera Porannego

Wygraj 50.000 zł w loterii wakacyjnej Kuriera Porannego

Po wielomiesięcznym śledztwie prokuratura właśnie skierowała do sądu w Siemiatyczach akt oskarżenia. W nim poważne zarzuty - znęcania się nad dziećmi. Bulwersuje fakt, że ofiarami przemocy miało paść czworo małych pensjonariuszy Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego dla Dzieci i Młodzieży w Bacikach Średnich niedaleko Siemiatycz.

- Oskarżonej kobiecie zarzucono, że znęcała się nad małoletnimi pensjonariuszami zakładu, nieporadnymi ze względu na swój stan psychiczny i fizyczny - mówi Mirosław Żoch, szef Prokuratury Rejonowej w Siemiatyczach.

Śledczy nie ujawniają jednak szczegółów z akt sprawy. Wiadomo, że o przemocy dyrekcję zakładu zaalarmowała jedna z wychowawczyń kolonijnych. To było we wrześniu ubiegłego roku. Potem ustalono, że oskarżona pielęgniarka - 42-letnia Joanna C., miała się znęcać nad dziećmi przez kilka miesięcy ubiegłego roku.

Zdaniem prokuratury, popychała je, szarpała za ubrania, biła, poniżała i wulgarnie wyzywała. Joanna C. nie przyznaje się do stawianych zarzutów.

Oskarżenie rzuciło cień na wszystkie pielęgniarki

Zakład Opiekuńczo-Leczniczego dla Dzieci i Młodzieży w Bacikach Średnich jest jedynym takim ośrodkiem w naszym województwie. Trafiają tu chore dzieci z ubogich, patologicznych rodzin. Wymagają całodobowej opieki, ale nie mogą już przebywać w szpitalu. To pacjenci cierpiący na różne schorzenia układu oddechowego, pokarmowego, krążenia, nerwowego, a także z chorobami nowotworowymi, wadami słuchu i wzroku. Bywa, że w Bacikach spędzają nawet po kilka lat.

Latem ubiegłego roku wyszły na jaw niedopuszczalne warunki, w jakich pensjonariusze placówki wegetowali w czasie wakacji. Okazało się wówczas, że prawie trzydzieścioro chorych dzieci tłoczyło się w małym, dusznym budynku szkoły z dwiema łazienkami. Tymczasem ich przestronny internat był wynajmowany przez dyrekcję na kolonie dla zdrowych dzieci.

Posypały się kontrole. Pierwszą przeprowadził wtedy Rzecznik Praw Pacjenta. Najpoważniejsze zarzuty: łóżka piętrowe dla niepełnosprawnych, zbyt dużo dzieci w pokojach, nie było mydła, papieru toaletowego, ręczników, brakowało pościeli, a jeśli była to brudna, w pomieszczeniach panował zaduch. Potem były kolejne wizytacje, m.in. z urzędu marszałkowskiego. Znalazły się pieniądze na remont. Do ośrodka zakupiono też nowe łóżka. Dyrekcja zapowiedziała wówczas, że już nigdy chore dzieci nie będą musiały ustępować miejsca zdrowym, przyjeżdżającym do Bacik na wakacje.

Kilka tygodni później prokuratura została powiadomiona o stosowaniu przemocy w ośrodku.

- To był dla nas szok. Zrobiło się nieprzyjemnie. Wszystkie pielęgniarki znalazły się na świeczniku. Oskarżenia o znęcanie sprawiły nam przykrość, ponieważ zawsze starałyśmy się wykonywać swoją pracę dobrze, wkładałyśmy w nią serce - mówi anonimowo jedna z pracownic ZOL-u w Bacikach.

Okazało się, że podejrzenia skupiły się na jednej pielęgniarce - Joannie C.

Reakcja dyrekcji była natychmiastowa. - Jak tylko o tym się dowiedziałam, zwolniłam tę panią dyscyplinarnie - mówi Katarzyna Siniakowicz, dyrektorka ośrodka.

Pielęgniarka, z wilczym biletem, podała swoją szefową do sądu pracy. Sędzia zaproponował ugodę, na którą obie przystały.

Słowo przeciwko słowu?

- Historię przypłaciłam zszarganym zdrowiem. Od momentu zwolnienia, o którym dowiedziałam się na dziesięć minut przed końcem pracy, leczę się u psychiatry. W zakładzie pracowałam od 1996 roku, teraz jestem bezrobotna. Czeka mnie proces karny - mówi łamiącym się głosem pielęgniarka oskarżona o znęcanie się na dziećmi. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła.

Zwolnienie, którego efektem było późniejsze oskarżenie prokuratury, Joanna C. traktuje jako zemstę dyrektorki. - Podejrzewała mnie, że to ja nasłałam kontrole w zakładzie, że ja powiadomiłam Rzecznika Praw Pacjenta. Za rzekomo małą podwyżkę, którą mi dała. A ja nie mam z tym nic wspólnego - zapewnia była pielęgniarka.

Zarzeka się, że traktowała dzieci z zakładu dobrze. Że to ich dobro zawsze było dla niej na pierwszym miejscu, co - według niej - nie spotkało się z aprobatą dyrekcji.

- Pani dyrektor zawsze nam powtarzała, że trzeba oszczędzać. Ja nie mogłam pozwolić na to, by dzieci chodziły cały dzień w jednym pampersie. Choć pani dyrektor tak kazała. Dzieci nie dostawały dodatkowego picia w czasie upałów. Naraziłam się. Bo prosiłam o płyn dezynfekcyjny, albo o większe porcje jedzenia - dwie kulki ziemniaków zamiast jednej - wylicza ze łzami w oczach Joanna C.

Oskarżenia Joanny C. Katarzyna Siniakowicz odbiera w kontekście słowa przeciwko słowu.

- Ile ludzi, tyle opinii. Absolutnie nie mam do niej żadnych pretensji. Konfliktu personalnego między nami nie było - ripostuje szefowa ZOL-u.

- Proszę mi wierzyć, ta pani nie jest krystaliczną osobą. Już wcześniej miałam powód do dyscyplinarnego jej zwolnienia, ale postanowiłam dać jej szansę. Ale jak dotarły do mnie sygnały o upokarzaniu i biciu dzieci, nie mogłam na to pozwalać - dodaje Katarzyna Siniakowicz.

O szczegółach nie chce mówić. Podobnie, jak koleżanki z pracy Joanny C. - Zdarzały się nieprzyjemne sytuacje - ucina jedna z nich.

Przyznaje, że widać było, że pensjonariusze zakładu czuli respekt przed Joanną C. - Ale to jeszcze nie znaczy, że ona wymuszała to biciem dzieci - zauważa pielęgniarka. Nie chce wprost powiedzieć, czy Joanna C. byłaby zdolna do tego, o co oskarża ją teraz prokurator.

W ocenie Joanny C., koleżanki z pracy dawały jej ciche wsparcie, bo każda się bała o pracę.
Za znęcanie pielęgniarce grozi nawet pięć lat więzienia

Sąd nie wyznaczył jeszcze terminu pierwszej rozprawy w procesie Joanny C. Pielęgniarce grozi nawet pięć lat więzienia.

- Gdybym była winna, położyłabym uszy po sobie. Ale ja mam prawo się bronić - mówi Joanna C.

Podkreśla, że zna zarzuty prokuratury i ma dowody na swoją niewinność. Ma to być m.in. karta jej pobytu w szpitalu w Hajnówce w czasie, gdy - według prokuratury - w zakładzie dochodziło do przemocy. - Przesłuchani zostali wszyscy, z wyjątkiem pracownicy, która ma takie samo imię jak ja. O czym to świadczy? Dzieci przecież nie posługują się nazwiskami pielęgniarek, tylko imionami. Składając zeznania, mogły mieć na myśli tę drugą pracownicę - sugeruje oskarżona pielęgniarka.

Rozstrzygnie to wkrótce sąd.

Personalia oskarżonej zmieniliśmy

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny