Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Czeladko żyje dzięki transplantacji nerki o zmarłego dawcy

Magdalena Kuźmiuk
Dziewięć lat temu zadzwoniła nieznajoma kobieta. Zapytała, jak się sprawuje moja nerka. Do dziś nie wiem, kto to był. Może to była mama mego dawcy albo żona. Zawsze będę za to wdzięczny - mówi Dariusz Czeladko.
Dziewięć lat temu zadzwoniła nieznajoma kobieta. Zapytała, jak się sprawuje moja nerka. Do dziś nie wiem, kto to był. Może to była mama mego dawcy albo żona. Zawsze będę za to wdzięczny - mówi Dariusz Czeladko. Wojciech Wojtkielewicz
Brat Dariusza Czeladki zginął w wypadku. Jego narządy uratowały życie kilku osobom. Niedługo potem okazało się, że nerki pana Dariusza przestały pracować. Po latach monotonnych dializ sam potrzebował przeszczepu. Dostał nerkę od mężczyzny, który - tak, jak jego brat - zginął na motocyklu. I może teraz normalnie żyć.

Trzy razy w tygodniu, po cztery godziny dziennie przez cztery lata i dziewięć długich miesięcy. Taki kawałek życia zabrała Dariuszowi Czeladko hemodializa. Specjalny aparat usuwał z jego krwi produkty przemiany materii, wodę, leki i toksyny. U zdrowego człowieka to zadanie nerek. U pana Dariusza odmówiły posłuszeństwa.

- Myślałem, że przeszczep będę miał szybciej. Ludzie przychodzili, dwa lata się dializowali i znajdował się dawca, już mieli przeszczep. Ja czekałem długo - przyznaje.

Narządy brata uratowały życie

Motocykle. To była pasja Marka, starszego o pięć lat brata Dariusza. To Marek zaraził go miłością do motoryzacji, zdradzał jej tajniki, budowę maszyn, ich naprawę. Taka tradycja rodzinna.

20 września 1995 roku wczesnym wieczorem Marek wracał motorem z pracy. Do domu nie miał daleko.

- Bus transit, uderzył prosto w niego, jak przejeżdżał szosę. Zginął na miejscu. Zostawił żonę, dwójkę dzieci - wspomina pan Dariusz.

Lekarze pobrali od zmarłego nerki i wątrobę. - Nawet nie pamiętam, czy ktoś pytał nas o zgodę. Mimo, że wtedy nie mówiło się tak dużo jak teraz o przeszczepach, dawcach, biorcach, nie mieliśmy pretensji do lekarzy. Wiedzieliśmy, że w ten sposób brat pomógł uratować inne osoby - dodaje.
Gdy Marek zginął, Dariusz był niewiele ponad dwudziestoletnim chłopakiem. Zachorował. Krótko potem lekarze zdiagnozowali u niego kłębuszkowe zapalenie nerek. Taka diagnoza prawie zawsze oznacza jedno: dializy, a jak szczęście dopisze - znajdzie się zgodny tkankowo dawca - to i przeszczep.

- W wojsku miałem problemy z pęcherzem. Wiadomo, człowiek młody, nie dbał o siebie. Nie wyleczyłem do końca tego - wspomina pan Dariusz. - Żebym rok wcześniej się zgłosił do lekarza, to może udałoby się uratować choć jedną nerkę. Nerki mi się zatrzymały, a mnie zdawało się, że wszystko jest OK. Trafiłem do szpitala na Żurawią. Już tam zostałem. Na cztery lata i dziewięć miesięcy. W sumie w szpitalnym łóżku przeleżałem półtora roku - oblicza.

Tajemniczy telefon

Na listę biorców pan Dariusz został zapisany późno. W czasie dializ okazało się, że w jego mózgu powstał sześciocentymetrowy ropień. Prawdopodobnie od zęba. Przeszedł trepanację czaszki. Potem lekarze musieli mu usunąć nerki. - Jedna ważyła trzy kilo, była obrośnięta torbielami. Druga uschła jak orzeszek. Zazwyczaj u chorych wysychają obie nerki. To dobrze, bo nie trzeba robić dodatkowej operacji - tłumaczy Dariusz.

Wspomina, że jak pozbył się zbędnego balastu, jakim były niewydolne nerki, od razu poczuł się lepiej. Pojechał do Warszawy, gdzie lekarze pobrali tkankę na zgodność, żeby mógł mieć przeszczep. Wtedy Dariusz trafił na listę biorców. - Długo czekałem. Może z półtora roku - przyznaje.

12 sierpnia 2000 roku pojechał na dializę do Białegostoku jak zwykle. Miał 27 lat. Od razu zorientował się, że coś się święci. Jego lekarz prowadzący chodził uśmiechnięty.

- W końcu pielęgniarki zdradziły mi, że dzisiaj pojadę na przeszczep. Wiedziałem, że inni chorzy dostawali np. telefony w środku nocy, że znalazł się dawca. U mnie tak się trafiło, że akurat byłem w szpitalu. Po dializie pojechałem szybko po rzeczy do domu i do Warszawy na przeszczep - opowiada dziś ze śmiechem.

- Pierwsza operację przeszła moja bliźniaczka - Dorota. Potem ja. Bliźniaczka, to znaczy, że mamy nerki od jednej osoby. Tak się mówi - tłumaczy pan Dariusz.

Z każdym dniem szybko dochodził do zdrowia, poprawiały się wyniki. Trzynastego dnia po przeszczepie wrócił do domu. - I jeszcze tego samego dnia pojechałem pociągiem z powrotem do Warszawy. Mój lekarz zadzwonił. Powiedział, żebym natychmiast wracał, bo mam ostry odrzut. A ja czułem się dobrze. Nerki nigdy nie bolą, jak coś złego się z nimi dzieje. Nie bolały nawet wtedy, kiedy przestawały pracować - mówi pan Dariusz.

Dostał dwa specjalne zastrzyki i po dwóch dniach znów mógł wrócić do domu. - Od tamtej pory tylko raz byłem w szpitalu - pan Dariusz przesądnie puka w stół. O swoim dawcy wie tylko tyle, że miał na imię Karol, że miał 38 lat. I tak, jak jego brat, zginął jadąc motocyklem.

- Kiedyś, może z dziewięć lat temu, odebrałem telefon. Do dziś nie wiem od kogo. To była kobieta. Zapytała mnie, jak się sprawuje moja nerka. Odpowiedziałem, że dobrze i zapytałem, z kim rozmawiam. Powiedziała, że nieważne, ale że się bardzo cieszy. I rozłączyła się. Rozmyślałem potem, że to może była mama tego dawcy, może żona. Ale skąd miała mój numer? - zastanawia się pan Darek.

Klucz do zdrowia

Dziś, po prawie 12 latach życia z cudzą nerką, o przeszczepie przypominają mu tylko okresowe kontrole i leki, które musi zażywać do końca życia.

- Na początku przejmowałem się. Czułem się z tą nerką, jak z małym dzieckiem. Pamiętam, jak poszedłem na Dworzec Centralny, bałem się, żeby mnie nikt nie stuknął. Nie wpadł przypadkiem. Teraz nie myślę już o tym, że jestem po przeszczepie. Nie odliczam kolejnych lat. Wiem, że muszę długo żyć. Mam komu. Leki biorę tak, jakbym odmawiał pacierz. Z zamkniętymi oczami. To jest u mnie we krwi - śmieje się Dariusz.

Wyznaje, że nigdy nie miał myśli, że operacja może się nie udać. Zawsze myślał pozytywnie. Tak jest do teraz. Tylko raz dopadło go zwątpienie. - Miałem już wszystkiego dosyć. Nie chciałem, żeby mnie leczyli. Uciekłem ze szpitala. Lekarz zadzwonił do żony, żeby szybko mnie przywieźć, bo nie jest ze mną dobrze - przyznaje.

Podkreśla, że ważna była dla niego rozmowa z prof. Michałem Myśliwcem, szefem kliniki nefrologii i transplantologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. - Powiedział mi że psychika to 99 procent zdrowia człowieka. Trzeba myśleć pozytywnie. Od tamtej pory staram się tak robić.
Żyje normalnie, choć przeszedł na rentę. Sam wychowuje dwóch synów - niespełna 15-letniego Kamila i 7-letniego Krystiana. Zaraża ich pasją do motocykli. Swój mały motorek na już nawet młodszy syn. - Jeździ już drugi rok - cieszy się dumny tata.

Po przeszczepie pracował zagranicą. - Zwiedziłem Francję. Byłem w Saint Tropez, Paryżu. Holandia, Belgia - rozmarza się.

Nawet oczy bym oddał

- Chciałbym, żeby po śmierci lekarze wzięli ode mnie wszystko, co będzie tylko można. Wątrobę, trzustkę, nawet oczy bym oddał. Podobne zdanie ma cała nasza rodzina. Dobro powróciło. To tak jakby oddany został chleb. Brat komuś pomógł, ktoś pomógł mi - mówi Dariusz Czeladko. Dodaje, że to dobrze, jeśli ktoś ma np. w portfelu informację, że chce po śmierci oddać innym swoje narządy. Chociaż lekarze i tak pytają rodzinę o zgodę.

- Są jeszcze ludzie, którzy nadal myślą, że jak to: pochowają mnie bez czegoś. Niestety, ktoś musi umrzeć, żeby inny mógł przeżyć. Ale przecież oczywiste jest, że nikt na te organy nie czyha. A mogą uratować chorym ludziom życie.

Nie zabierajmy narządów do nieba

Mimo nagłośnienia problemu przez media - jest wciąż za mało dawców. - Dlatego ciągle jest sens zaapelować: nie zabierajmy narządów do nieba, one są potrzebne tutaj - powtarza prof. Michał Myśliwiec, szef kliniki nefrologii i transplantologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.

Przeszczep to ciągle lepszy i tańszy sposób leczenia chorych na nerki. - Czas przeżycia pacjenta po transplantacji jest dwukrotnie dłuższy niż chorego dializowanego. Pomijając fakt, że komfort życia jest zdecydowanie lepszy - dodaje prof. Marek Gacko, szef kliniki chirurgii naczyń i transplantacji Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.

W naszym województwie w tej chwili na nerkę czeka około 300 osób.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny