Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Halina Borys-Pakieła, mediator: Zawsze można się dogadać

Janka Werpachowska
prawniczka i mediatorka, w każdy piątek, w godz. 14-15 dyżuruje w naszej redakcji. Codziennie można ją zastać w siedzibie Stowarzyszenia Mediatorów Polskich przy ul. Warszawskiej 21.
prawniczka i mediatorka, w każdy piątek, w godz. 14-15 dyżuruje w naszej redakcji. Codziennie można ją zastać w siedzibie Stowarzyszenia Mediatorów Polskich przy ul. Warszawskiej 21. Wojciech Wojtkielewicz
Rozmowa u mediatora pozwala znaleźć rozwiązanie wieloletnich sporów, satysfakcjonujące obie strony konfliktu. Czasami można też uniknąć odpowiedzialności karnej, zawierając z poszkodowanym ugodę - mówi Halina Borys-Pakieła.

Zamiast do sądu, chodźmy do mediatora - wciąż zbyt rzadko do takiego wniosku dochodzą uczestnicy sąsiedzkiego sporu, skłóceni małżonkowie lub dwie strony konfliktu natury prawnej. Według Haliny Borys-Pakieły, która mediacją zajmuje się od wielu lat, dzieje się tak dlatego, że ludzie po prostu nie wiedzą o takiej możliwości. W rezultacie sądy zawalone są sprawami, a na wyroki czeka się latami.

- Mediator to instytucja stara jak świat - mówi Halina Borys-Pakieła. - Odkąd ludzie zaczęli tworzyć wspólnoty, rodziły się między nimi konflikty. W kulturze plemiennej mogły zagrażać trwałości grupy, rozsadzać ją od środka. Dlatego zwaśnione strony stawały przed starszyzną plemienną i wspólnie szukano rozwiązania konfliktu. W różnej formie taka praktyka trwała przez wiele stuleci, w różnych kulturach.

Z czasem instytucja mediatora zaczęła tracić na znaczeniu. Pierwsi powrócili do niej Amerykanie - pod presją wizji sądów tonących w tonach akt, niezdolnych do uporania się z nawałem spraw. W latach 70. XX wieku mediatorzy powrócili do wielu państw Europy Zachodniej.

- W polskim prawie możliwość mediacji pojawiła się późno, bo dopiero w 1998 roku - mówi Halina Borys-Pakieła.

Jak podkreśla mediatorka, pracownicy białostockiej siedziby Stowarzyszenia Mediatorów Polskich nie są zawaleni robotą.

- A szkoda, bo tylko przed mediatorem zwaśnione strony mogą osiągnąć porozumienie - mówi. - Rozstrzygnięcie zapadające przed sądem nigdy nie likwiduje konfliktu, często go zaostrza. Wyrok zawsze jest postrzegany przez jedną ze stron procesu jako rozwiązanie siłowe.

Kłócimy się o wszystko

Przysłowiowa miedza istnieje wszędzie: na wsi, na klatce schodowej, na osiedlu domków jednorodzinnych.

- Konflikty sąsiedzkie wybuchają o wszystko. Na wsi często przechodzą z pokolenia na pokolenie, czego doskonałą ilustracją był film "Sami swoi" - śmieje się mediatorka. - Ale i w mieście trwają latami. Ktoś idzie do sądu, bo mu przeszkadza, że u sąsiada szczeka pies, zapada jakiś wyrok. Właściciele psa czują się skrzywdzeni, więc wkrótce oni skarżą się na sąsiada, który zbyt głośno słucha radia. Spirala się nakręca.

Halina Borys-Pakieła pamięta przypadek ostrego konfliktu między dwiema rodzinami z tej samej klatki schodowej. Poszło o to, że dwoje dzieci państwa X uczyło się muzyki. Jedno grało na pianinie, drugie na skrzypcach. Ćwiczenia przyszłych wirtuozów doprowadzały do obłędu państwa Y, którzy mieszkali piętro niżej.

- Na szczęście dowiedzieli się o możliwości mediacji. Po wielu godzinach rozmów osiągnęli porozumienie. Rodzice muzykalnych dzieci zobowiązali się, że ćwiczenia trwać będą w określonych porach dniach, przez określony czas.
Mediator nie podpowiada, jak wyjść z konfliktu. Jego rolą jest obecność podczas rozmowy i czuwanie nad jej przebiegiem. Ma też uświadomić stronom konfliktu, że istnieją rozwiązania, które będą satysfakcjonujące dla obu uczestników sporu.

- To są często wielogodzinne rozmowy, podczas których ludzie docierają do źródeł konfliktu. W biurze mediatora nie są poganiani, niczego im się nie sugeruje. Sami mówią, jakie rozwiązanie byłoby dla nich najlepsze i sami starają się znaleźć kompromis. Jeżeli to się uda, zostaje spisana ugoda, która ma moc ugody zawartej przed sądem. Ludzie bardziej ją respektują, bo zdają sobie sprawę, że sami są jej autorami, że jej przestrzeganie leży w ich interesie.

Dziecko kością niezgody

Chociaż statystyki mówią, że do mediacji najczęściej trafiają sprawy karne, Halina Borys-Pakieła ma inne odczucia.

- W mojej praktyce najczęściej mam do czynienia z konfliktami rodzinnymi. Małżonkowie po rozwodzie zaczynają prowadzić wojnę, w której elementem przetargowym staje się dziecko. Chociaż sąd ustalił jak ma wyglądać opieka nad nim, chociaż wiadomo, kto i w jakiej wysokości ma płacić alimenty, w życiu bywa różnie.

Jedna z trudniejszych mediacji, którą prowadziła Halina Borys-Pakieła, dotyczyła małżeństwa katolicko-muzułmańskiego.

- Byli po rozwodzie, dziecko zostało przy matce, ale ojciec miał z nim dobry kontakt. Kobieta, bez porozumienia z byłym mężem, zapisała syna do szkoły katolickiej. On nie był w stanie tego zaakceptować. Po wielu rozmowach w mojej obecności byli małżonkowie nie osiągnęli porozumienia. Oboje trwali na swoich stanowiskach. On nie chciał, aby dziecko uczyło się w szkole katolickiej, ona z kolei nie chciała słyszeć, żeby równolegle z wychowaniem katolickim syn mógł poznawać religię ojca. Byłam przekonana, że to sprawa beznadziejna. Ale po pół roku znów się zjawili. I doszło do ugody: dziecko zostało przeniesione do szkoły publicznej, gdzie nie uczęszczało na lekcje religii. Ojciec też się zobowiązał, że nie będzie syna przekonywał do islamu. Rodzice zgodnie uznali, że o tym, która religia jest dla niego ważniejsza, rozstrzygnie ich syn, kiedy osiągnie pełnoletność.

Pewien białostoczanin, który nigdy wcześniej nie miał żadnych konfliktów z prawem, przeżył przykrą przygodę. Podczas zakrapianej imprezy przecenił swoje możliwości. W drodze powrotnej do domu urwał mu się film. Rano obudził się w izbie wytrzeźwień. Wstyd. Ale czekała go jeszcze gorsza informacja: wulgarnie znieważył policjantów i będzie miał za to sprawę karną.

Z policją można się dogadać

- Na szczęście policjanci zgodzili się na mediację. To była dla tego człowieka prawdziwa szansa na zachowanie dobrego imienia. Bo po procesie sądowym, w którym niewątpliwie zapadłby wyrok skazujący go, miałby wpisany ten fakt w swoje akta. Ciągnęłaby się za nim latami opinia człowieka karanego. Ugoda zawarta przed mediatorem nie pozostawia takich śladów.

Coraz częściej do mediatorów sądowych zgłaszają się pracownicy i ich pracodawcy.

- Niedawno miałam przypadek pana, który nie zgadzał się z wystawionym przez pracodawcę świadectwem pracy. Można powiedzieć, że strony nie tylko osiągnęły porozumienie. Pracownik, który czuł się niesprawiedliwie oceniony, został przywrócony do pracy - chociaż mediacja początkowo miała na celu tylko zmianę treści świadectwa pracy.

Halina Borys-Pakieła twierdzi, że wielu pracodawcom zależy na zachowaniu dobrej opinii, że boją się raz przypiętej łatki złego i niesprawiedliwego właściciela firmy.
- Takie wiadomości rozchodzą się pocztą pantoflową i dobrzy, znający swoją wartość pracownicy omijają takie firmy - podkreśla mediatorka.

Pod takim hasłem trwa aktualnie ogólnopolska akcja, adresowana do skłóconych rodzin.

- Szczególnie dotyczy to małżeństw walczących o dziecko - podkreśla Halina Borys-Pakieła. - "Pogódźmy się na Święta - Święta z Tatą i Mamą", to wszystko tłumaczy. W naszym biurze prowadzimy teraz nieodpłatne mediacje rodzinne. W piątki i czwartki mediatorzy mają też bezpłatne dyżury w sądzie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny