Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Pauli: 12 razy śmierć. Na granicy życia i śmierci.

Iwona Rojek [email protected]
O  przeżyciach w tajlandzkim więzieniu Michał Pauli napisał książkę
O przeżyciach w tajlandzkim więzieniu Michał Pauli napisał książkę
Michał Pauli za przemyt ecstasy został skazany przez sąd w Tajlandii na śmierć. W najcięższym więzieniu świata Bang Kwang przesiedział sześć lat. Nie wierzył, że wyjdzie stamtąd żywy. Ułaskawił go król.

To, co mi się przydarzyło w życiu, uważam za koszmar, a to, że wyszedłem z więzienia, za cud - mówi 38-letni Michał Pauli z Kielc, artysta malarz i ceramik. Od niedawna jest na wolności.

- Byłem na straconej pozycji, wiele razy bliski śmierci, załamany, w depresji, w więzieniu codziennie umierali ludzie, nikt nie wierzył w moje uwolnienie, ale byłem tak zdeterminowany, że walczyłem. Nie chciałem skończyć za murami, bałem się takiej śmierci, większość wycieńczonych umierało na kocach w dusznych, zatłoczonych, zarobaczonych celach.

Wstawiło się za nim trzech polskich prezydentów: Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński i Lech Wałęsa, w końcu ułaskawił go tajlandzki król. To zdarza się niezwykle rzadko, raz do roku komuś darują wolność, do dziś nie może uwierzyć, że miał takie szczęście i mógł opuścić mury tego piekła. Stracił wszystko, mieszkanie, zdrowie, zaufanie do wielu ludzi, mnóstwo przyjaciół, ale ciągle jest żywy i to jest dla niego najważniejsze.

Michał Pauli dostał drugie życie

- Nie mogę pić kawy, ani herbaty, mam kompletnie rozwalony żołądek, wrzody, usunięto mi woreczek żółciowy, przeszedłem trzy operacje - usprawiedliwia się robiąc dla nas kawę. - Pomału zbieram się do życia, jeszcze do końca nie wierząc, że dano mi drugą szansę.

- Jak do tego wszystkiego? Kiedy to wszystko analizuję, to myślę, że na to, iż zdecydowałem się wysłać do Tajlandii listy z ecstasy, wpłynęło całe moje wcześniejsze życie - tak zaczyna mówić o tym, co najtrudniejsze. - Urodziłem się w Kielcach, moi rodzice rozwiedli się, gdy byłem dzieckiem, każde poszło w swoją stronę, a mnie do końca podstawówki wychowywali dziadkowie. Wspaniali ludzie. Dziadek, podobnie jak ja teraz, też napisał książkę o czasach wojennych, znajduje się w Muzeum Historii Kielc. Babcia Halina dała mi dużo ciepła i bardzo przeżyła to, co mnie spotkało. Jestem jej wdzięczny za moje wychowanie. Poszedłem do plastyka, tam poznałem moją przyszłą żonę. Pobraliśmy się, mieliśmy pracownię ceramiczną, robiliśmy razem ceramikę i sztukę użytkową, bo z malarstwa trudno było się utrzymać. Urodziła się nam córka Wiktoria. Niestety, po dziesięciu latach, na skutek wielu problemów, także bytowych, rozstaliśmy się z żoną. Ona założyła nową rodzinę, mieszka obecnie z naszą córką w Anglii. Ma dwoje dzieci z nowym mężem.

Ja po tym rozejściu żyłem w różnych miejscach - w Łodzi, gdzie studiowałem na ASP, w Krakowie, Częstochowie, Krynicy, Tuluzie, Berlinie. I właśnie w okresie, gdy miałem życiowe zawirowania, wpadłem na pomysł, że mogę pojechać do Azji - pociągał mnie ten egzotyczny kraj - i sprowadzać stamtąd rękodzieła artystyczne. Ze sprzedaży obrazów ciężko było wyżyć.

W Tajlandii, w Bangkoku poznałem innych ludzi, znalazłem przyjaciół, właśnie Pim, która potem podstępnie wciągnęła mnie w przemyt narkotyków. Odbyłem kilka podróży między krajami, po jakimś czasie doszedłem jednak do wniosku, że ten interes nie przynosi takich dochodów, jakich się wcześniej spodziewałem. Kiedy miałem kolejny dołek psychiczny, zadzwoniła do mnie niespodziewanie Pim, z którą się zaprzyjaźniłem i zaproponowała mi transakcję. Znaliśmy się pół roku, zawsze była wobec mnie lojalna i przyjazna.

Poprosiła, abym wysłał kilka kopert z tabletkami ecstasy dla jej znajomego, dodała, że będzie można na tym zarobić. Bardzo mnie zaskoczyła, ale tak prosiła, przekonując, że to całkowicie bezpieczne, że w końcu zdecydowałem się spełnić jej prośbę. To była moja wina, nie wymiguję się od odpowiedzialności. Nie miałem pojęcia, że zapłacę za ten czyn tak ogromną cenę.

Michał wspomina, że kiedy pojechał do Tajlandii po raz ostatni, już zakończył proceder z wysyłaniem narkotyku, tam znów dopadła go Pim, prosząc o ecstasy.

- Chłopak z Polski przysłał mi ostatnią porcję, ja przekazałem ją przyjaciółce - ciągnie opowieść Michał Pauli. - Moje aresztowanie odbyło się w iście amerykańskim stylu, zostałem powalony na ziemię przez kilku Tajów na jednej z ulic Bangkoku, pobity, wywieziony do dziwnego budynku, a za parę dni osadzony w kilkudziesięcioosobowej celi. Byłem zszokowany. Nie znałem tajskiego, nikt z tych, co mnie tak urządzili, nie mówił po angielsku.

Pim okazała się policjantką, współpracującą z amerykańską agencją rządową do walki z narkotykami, a ja jej upatrzoną ofiarą. Dostałem za to, co zrobiłem, aż dwanaście razy karę śmierci, wyrok potem złagodzono za to, że się przyznałem do winy, na dożywocie.

Michał Pauli znalazł się w piekle

Michał Pauli mówi, że w najgorszym i najbardziej zatłoczonym więzieniu świata Bang Kwang w Tajlandii przebywało 20 tysięcy osadzonych z najcięższymi wyrokami. Tajowie, Nigeryjczycy, Australijczycy, Anglicy. Warunki koszmarne. Wszyscy spali na podłodze, na brudnych, zjełczałych od potu kocach, cały czas paliło się ostre światło.

- Brud, smród, robaki, głód, brak czystej wody, normalnego jedzenia, przemoc seksualna, krwawe pojedynki, choroby, śmierć to codzienność - wspomina. - Nogi skuto mi łańcuchami, wiele razy byłem na pograniczu życia i śmierci. Pół roku cierpiałem na potworne bóle brzucha, zżółkłem, miałem zapalenie woreczka, a nie chciano mnie wypuścić na operację.

Mama sprzedała mieszkanie, żeby wynająć tajskiego adwokata; on jednak niewiele zdziałał. Cały czas pomagały mi moja siostra Joanna Dąbrowska, która mieszka w Krakowie i kuzynka Magda Basąg, projektantka sukien ślubnych z Kielc. Dzięki nim dotrwałem żywy, bo jak się nie ma w więzieniu pieniędzy, to się nie przeżyje ani jednego dnia.

O czym najczęściej myślał? O tym, jak mógł popełnić taki błąd. Zżerała go też nienawiść do Pim, że tak go oszukała, ale w końcu musiał jej wybaczyć, żeby nie zwariować. Na początku przyjaciele robili różne akcje, żeby go wydostać, potem zajęli się własnymi sprawami i w pewnym sensie pogrzebano go. - Po wielu latach pobytu w tak potwornym miejscu człowiek robi się dla wielu martwy, tak się dzieje - mówi smutno Michał.

Po ułaskawieniu prosto z więzienia wsadzono go do samolotu i przywieziono do Polski. Dzięki pomocy przedsiębiorcy z Kielc, Grzegorza Strzelczyka, napisał książkę o swoich przeżyciach, "12 razy śmierć".

- Napisałem tę książkę z jednej strony po to, żebym mógł dalej w ogóle żyć, żeby przestały mi się wreszcie śnić koszmary po nocach. To swego rodzaju katharsis, również dlatego, żeby mój przypadek stał się ostrzeżeniem dla innych ludzi. Wiem, że popełniłem błąd, ale chyba nie taki, żebym musiał za niego umierać. Niestety, tajski system sprawiedliwości jest okrutny.

Bardzo mnie te przeżycia zmieniły - podkreśla. - Stałem się innym człowiekiem. Doceniam to, że mogę chodzić, oglądać świat, smakuję każdą chwilę. Wiele straciłem, dobiegając czterdziestki muszę zaczynać wszystko od początku. Za przedrukowanie fragmentów książki mogłem wynająć na dwa miesiące mieszkanie. Ale te rzeczy nie mają znaczenia w obliczu tego, że żyję. Jak zobaczyli mnie dawni przyjaciele, to nie wierzyli własnym oczom, pogodzili się z tym, że nie wrócę. Teraz chciałbym zająć się moją córką, która ma już 15 lat i mieszka w Anglii, nie widzieliśmy się przecież przez sześć lat, a myśl, że mógłbym jej już nigdy nie zobaczyć, była straszna. To jej istnienie motywowało mnie do walki o ułaskawienie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny