Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Popiełuszko: Mój brat czuwa nad nami. Ks. Jerzy Popiełuszko zostanie męczennikiem za wiarę.

Alicja Zielińska
Męczeńska śmierć księdza Jerzego nie poszła na marne. Polska jest wolna, a on błogosławi wszystkich z nieba – mówi brat Józef Popiełuszko. Z żoną Alfredą, rodziną i znajomymi wybierają na uroczystości beatyfikacyjne w  Warszawie.
Męczeńska śmierć księdza Jerzego nie poszła na marne. Polska jest wolna, a on błogosławi wszystkich z nieba – mówi brat Józef Popiełuszko. Z żoną Alfredą, rodziną i znajomymi wybierają na uroczystości beatyfikacyjne w Warszawie. Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Kiedy ostatni raz był u rodziców, powiedział na pożegnanie: "Jakbym zginął, to tylko nie płaczcie po mnie". Ale płakał cały kraj. A świat był zszokowany, że w Polsce oficerowie SB zamordowali księdza.

6 czerwca ksiądz Jerzy Popiełuszko zostanie ogłoszony męczennikiem za wiarę. Będziemy mieć nowego błogosławionego.

W 1984 r. Alfreda Popiełuszko pracowała w szpitalu jako salowa na oddziale dziecięcym w Dąbrowie Białostockiej. Przeprowadzili się tu z rodzinnej wsi Okopy pod Suchowolą w 1970 r., dwa lata po ślubie.

- Podczas wieczornego obchodu lekarz patrzy na mnie dziwnie. W końcu nie wytrzymuje i pyta: To pani nie wie, że porwali ks. Jerzego? Nogi się pode mną ugięły. O Boże, już pewnie żywego go nie zobaczymy, westchnęłam.

Zadzwoniła do męża. Był wtedy w Niemczech. Pojechał do pracy.
- Wizę miałem na trzy miesiące. Kolega mnie zaprosił, chciałem zarobić, wiadomo troje małych dzieci, ciężko było - opowiada Józef Popiełuszko.

- A tu minął ledwie miesiąc, a żona dzwoni i płacze w słuchawkę, przyjeżdżaj, bo na pewno coś się stało. I mówi o porwaniu Jerzego. Nic nie wiedziałem, ale w niemieckiej telewizji już szeroko informowali o tajemniczym zaginięciu kapelana Solidarności w Polsce. Niemcy, z którymi pracowałem, współczuli mi bardzo. Opowiadali, tłumaczyli na migi, w słowniku pokazywali. Urządzili pożegnalną kolację. Ze 30 osób się zebrało. "On się już nie znajdzie", mówili. I płakali razem ze mną.

Józef Popiełuszko wsiadł w samochód i z ciężkim sercem ruszył z kolegą do Polski. - Na granicy zatrzymał nas wojskowy starszy stopniem i od razu do mnie podniesionym głosem. Co? Brata zostawiłeś, a sam wracasz? Trzymali mnie z godzinę.

W Warszawie postanowił od razu udać się na plebanię, do kościoła św. Stanisława Kostki, gdzie był ksiądz Jerzy.

- Tyle razy tam byłem, a teraz nie mogłem trafić. Wszędzie tłumy, kwiaty. Żona już przyjechała - wzdycha ciężko, wspominając tamte straszne chwile. Bo najgorsze jeszcze ich czekało.

Ostatnie spotkanie

Rodzicom ani rodzeństwu Jerzy Popiełuszko nie przyznawał się, że bezpieka go szykanuje. Nie chciał ich martwić, ale to było powszechnie wiadome. W telewizji mówiono, że podburza przeciwko ustrojowi, nawołuje do obalenia władzy.
Alfreda i Józef Popiełuszkowie ostatni raz widzieli się z ks. Jerzym w sierpniu 1984 r., dwa miesiące przed jego męczeńską śmiercią. Były jeszcze wakacje, postanowili pojechać z dziećmi do Warszawy na Mszę za Ojczyznę.

Od stycznia 1982 r. w każdą ostatnią niedzielę miesiąca, w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu odprawiane były nabożeństwa w intencji kraju. Zjeżdżali ludzie z całej Polski, schodzili się warszawscy aktorzy i intelektualiści. Artyści czytali Ewangelię i psalmy, a także fragmenty literatury klasyków polskich, a ks. Jerzy w homiliach mówił o patriotyzmie, godności człowieka i szacunku do każdego. Zło dobrem zwyciężaj, to było jego credo życiowe.

Józef Popiełuszko ze smutkiem wspomina, że krótko wtedy z bratem rozmawiał. Bo on prosił, żeby zaraz po nabożeństwie wracali do domu. Tłumaczył, że musi szybko wyjść z kościoła, by nie stwarzać pretekstu do ataku zomowców. Szykowali się do ataku. Wokół wszędzie stali esbecy, samochody, armatki wodne.

A we wrześniu ks. Jerzy przyjechał do rodziców, do Okopów. Mama opowiadała - wtrąca Józef Popiełuszko - że wychodząc Jerzy odwrócił się, spojrzał na ojca i powiedział: "Jakbym zginął, to tylko nie płaczcie po mnie".

- Przeczuwał swoją śmierć - mówi o bracie Józef Popiełuszko. - Był śledzony na każdym kroku. Dostawał anonimy, pogróżki. Już parę razy szykowano się, by go zabić.

I stało się. 19 października, kiedy Jerzy Popiełuszko wracał w nocy po mszy w Bydgoszczy, został porwany przez trzech funkcjonariuszy SB, którzy go brutalnie pobili a następnie wrzucili do Wisły z tamy pod Włocławkiem.

W Warszawie był i w Warszawie zostanie

Józef Popiełuszko był w kościele św. Stanisława Kostki, gdy 30 października ks. Andrzej Przekaziński łamiącym się głosem powiedział o odnalezieniu ciała księdza Jerzego.

Pamięta ten wielki jęk i szloch jaki się rozległ. Ludzie upadli na kolana. A potem były te straszne dni do pogrzebu. - Z milicji, czy z SB, tego już nie wiem, dzwoni ktoś do nas, że przywieźli księdza Jerzego do prosektorium do Białegostoku i jak tu połączyć się z rodziną. Chciano, żeby został pochowany w Suchowoli. Ale mama się sprzeciwiła: "Oddałam go Kościołowi, w Warszawie był i w Warszawie zostanie", powiedziała.

Józef musiał dokonać identyfikacji brata. Jeszcze teraz z trudem o tym mówi.
- Pracowałem w pogotowiu, byłem odporny na różne sytuacje, jeździłem przecież do wypadków. Ale w takim stanie człowieka nie widziałem. Tak zmasakrowanego, tak pobitego. Rozpoznałem go tylko po znakach rodzinnych.

Miał charakterystyczne, podwójne sutki na piersiach. W młodości nieraz sam żartował, że jest taki inny.

3 listopada księdza Jerzego pochowano. Na Żoliborzu, przy kościele św. Stanisława Kostki, gdzie służył. Pogrzeb przerodził się w manifestację narodową. Nieprzebrane tłumy ludzi wypełniały wszystkie ulice prowadzące do kościoła.

Dobry, serdeczny, normalny

Pozostał w pamięci jako wspaniały człowiek. Wesoły, serdeczny. Pani Alfreda poznała szwagra dopiero na swoim weselu. Bo Jerzy odbywał wtedy służbę wojskową w Bartoszycach. To była jednostka o zaostrzonym rygorze, specjalnie dla kleryków, gdzie poddawano ich indoktrynacji politycznej, by odciągnąć od powołania kapłańskiego. Jerzy doświadczył tam wiele szykan i represji. Dowódca kazał mu zdjąć medalik oraz różaniec z palca. Kiedy odmówił, trafił za to do aresztu. Nie ugiął się jednak, wytrwał, chociaż przypłacił to zdrowiem.

Popiełuszkowie dowiedzieli się o tym wszystkim później. Jerzy opisał to w liście do księdza, swego opiekuna z seminarium.

- Wesele planowaliśmy tydzień po Wielkanocy - wspomina Alfreda Popiełuszko. Po ślubie cywilnym Józek od razu pojechał do Bartoszyc prosić o przepustkę dla brata. Dowódca zgodził się zwolnić go do domu, ale tylko na święta, później nie. Dlaczego? Bo nie. Musieli przełożyć termin ślubu. Jerzy przyjechał w mundurze wojskowym. Jest zdjęcie, jak przyjmuje komunię świętą jako żołnierz.

Skąd się wziął ksiądz Jerzy

Był trzecim dzieckiem Marianny i Władysława Popiełuszków. Urodził się 14 września 1947 r. w Okopach koło Suchowoli. Od najmłodszych lat wyróżniał się wielką pobożnością.

- Krowy paśliśmy, tak jak wszystkie wtedy dzieciaki na wsi, a on aby trochę czasu wolnego, ołtarzyki ustawiał i modlił się - wspomina Józef Popiełuszko. - Ministrantem został, to codziennie chodził na mszę do kościoła w Suchowoli. Wstawał o piątej rano, żeby o siódmej być już w kościele. Słota, czy zawieja, bez różnicy. Miał powołanie do kapłaństwa. Nikt więc się nie zdziwił, kiedy po maturze powiedział, że wstępuje do seminarium duchownego.

Pani Alfreda uśmiecha się. Dziennikarze pytają mamę za każdym razem, jak wychowała takiego dobrego syna. A ona odpowiada: "Prościusieńko w niebo droga - kochać ludzi, kochać Boga. Kochaj sercem i czynami, będziesz w niebie z aniołkami". Dużo ma takich powiedzonek. I zbywa nimi dociekliwych redaktorów. Bo jak tłumaczyć? Pytają też o śmierć księdza Jerzego. Jak to zniosła, skąd brała siły. I na to ma odpowiedź. "Kogo Pan Bóg kocha, to krzyżyki daje. Niesiesz krzyż długi, widzisz strumyk, położysz i przejdziesz. A jak masz krótki, to niestety nie starczy".

Jerzy Popiełuszko na chrzcie dostał imię Alfons, na pamiątkę po swoim wuju; tak nazywał się brat Marianny Popiełuszko, był akowcem, zginął w 1945 r. W domu i w szkole mówiono na niego Alek. Gdy był w seminarium postanowił zmienić imię.

- Bo Alfons niedobrze się kojarzyło. Tak nazywano tych, co się źle prowadzili - wyjaśnia Józef. Pamięta, to był 1971 r., brat kończył studia. Przyjechał do domu i tłumaczył rodzicom, że wkrótce zostanie księdzem, dlatego chce przybrać inne imię. Nie mieli nic przeciwko. Ale musiał to załatwić urzędowo. Napisał pismo do rady narodowej w Dąbrowie Białostockiej. Kiedy dostał zgodę, wybrał imię Jerzy.

Błogosławi nas teraz z nieba

Mówią: Ksiądz Jerzy. Nie Jurek, nie Jerzy. - Po śmierci tak się przyjęło - tłumaczy Józef Popiełuszko. - Mama zaczęła, a potem wszyscy w rodzinie. Dla nas on jest księdzem Jerzym. Przez szacunek. Bo zginął za to, że głosił prawdę i mówił o Bogu.

A teraz wspiera z nieba. Józef Popiełuszko jest o tym głęboko przekonany. Bo tyle co przeszli, co przecierpieli, to normalnie człowiek by nie zniósł, nie przeżył. W 1994 roku zmarł ich najmłodszy syn Tomek. Wkrótce miał obchodzić osiemnaste urodziny. Nagle. Wymioty, wysoka temperatura. Pogotowie, do szpitala, i niestety, lekarze nie uratowali. Ksiądz Jerzy był jego chrzestnym. Zabrał do siebie, tylko tak to tłumaczą. Nagle zmarła też bratowa, żona Stasia, najmłodszego z rodzeństwa, zostawiła troje dzieci.

- A dziesięć lat temu ja zachorowałem na raka - opowiada Józef Popiełuszko. - Zaczęło się od małej ranki na języku. Lekarze pobrali wycinek. Badanie i diagnoza jak wyrok: Nowotwór. Chcieli od razu wycinać. Nie zgodziłem się. Nie dawano mi szans. Ziołami się leczę i nie ma przerzutów. Pojechałem niedawno po zaświadczenie, a lekarz zdziwiony, że ja jeszcze żyję - uśmiecha się. - Pierwsze miesiące, jak się dowiedziałem, bardzo przeżywałem. Teraz już się nie boję.

Wiem, że ks. Jerzy nad nami czuwa. Wszyscy czujemy jego łaskę. Mama miała problemy z kolanem. Gdzieś uderzyła, kolano spuchło, zebrała się woda w środku. Jerzy - jeszcze żył - namawiał, żeby poszła na operację. Nie chciała. A po jego śmierci któregoś razu uklękła przy grobie na jakiś kamyk. Nacisnęła tym obolałym kolanem i jak ręką odjął. Siostra Teresa - ma wyciętą część piersi. Też sprawy nowotworowe. I dzięki Bogu po dziś dzień żyje. Już dziesięć lat.

- To nie cud, nie opieka? - pyta retorycznie pani Alfreda. - Cały czas modlimy się do ks. Jerzego i wierzymy, że pomaga znieść wszystkie trudy codzienności. Wiemy, że wiele osób zawdzięcza mu zdrowie, a nawet życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny