Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostocka Komandoria Zakonu Templariuszy. Nie jest tanio być rycerzem

Agata Sawczenko
Staramy się, żeby ludzie postronni nie kojarzyli sobie rycerza stojącego z papierosem albo rozmawiającego przez komórkę - śmieje się Mariusz, współzałożyciel Białostockiej Komandorii Zakonu Templariuszy.
Staramy się, żeby ludzie postronni nie kojarzyli sobie rycerza stojącego z papierosem albo rozmawiającego przez komórkę - śmieje się Mariusz, współzałożyciel Białostockiej Komandorii Zakonu Templariuszy. Fot. Anatol Chomicz
Na co dzień studiują, pracują. Ale co niedzielę zakładają lniane koszule, kolczugi, hełmy. Biorą miecze i idą do lasu.

Kupują płótno z prawdziwego lnu. Najlepiej na Allegro, bo o wiele taniej niż w zwykłym sklepie. Uszycie bielizny, koszuli, specjalnych nogawic, habitu, płaszcza zajmuje kilka miesięcy.

I butów ze skóry, które jak ktoś bardzo chce, może nawet uznać za wygodne - pod warunkiem, że szew nie trafi się akurat na podeszwie. Wszystko według XIII-wiecznej mody. I własnoręcznie. To warunek przyjęcia do Białostockiej Komandorii Zakonu Templariuszy.

Na razie zapaleńców i miłośników średniowiecznej historii w Białostockiej Komandorii jest siedmiu: Mariusz, Hubert, Bartek, Jacek, dwóch Piotrków i od dwóch miesięcy Adam.

Jest jeszcze kobieta - dziewczyna jednego z Piotrków. Ale ona - choć też oczywiście uszyła sobie strój z epoki, jest trochę z boku. Bo kobiet w prawdziwym zakonie templariuszy przecież nie było.

Białostocką Komandorię Zakonu Templariusz założyli cztery lata temu Mariusz, Hubert i Bartek. Każdy z nich już wcześniej działał w podobnej organizacji: w Białostockim Bractwie Rycerskim, w bractwie Ferra Corda.

- Ale stwierdziliśmy, że bliżej jest nam do bractwa templariuszy - mówi Mariusz. - To nas najbardziej fascynowało w średniowieczu. I postanowiliśmy odtwarzać spuściznę i dziedzictwo po sławnym i szlachetnym Zakonie Ubogich Rycerzy Chrystusa, zwanych potocznie templariuszami.

W Białymstoku wtedy nie było żadnej takiej grupy.

- Pomyślałem, że warto by było pójść w tym kierunku. Templariusze charakteryzowali się przede wszystkim dyscypliną, walecznością, ubóstwem, szlachetnością - kontynuuje Mariusz.

Przyznają, że sami też starają się tacy być.

- Nie ma ludzi idealnych, ale dążyć do ideału powinien każdy - uśmiecha się Mariusz.

Co trzeba zrobić, żeby założyć takie bractwo?

- Trzeba tylko mieć chęci. No i zapał - przyznają zgodnie białostoccy templariusze.

Na początek nie trzeba też wielkich pieniędzy. Bo żeby uszyć sobie początkowe wyposażenie, wystarczy kawał lnu i wiedza, jak ta odzież wyglądała przed ośmioma wiekami.

Potem oczywiście zaczynają się wydatki. Bo samo bycie w bractwie ma już swoją cenę - i to nie taką małą. Miecz przeciętnie kosztuje około 500 zł. Lepszej klasy kosztują nawet ponad tysiąc złotych. Hełm - około 300 zł. Najtańsza kolczuga - 300-400 zł.

Ale uzbrojenie zbiera się latami. To nie jest tak, że postanowisz być rycerzem i bierzesz kredyt. Albo kupujesz zbroję, a rodzinie mówisz, że przez najbliższe pół roku nie płacimy czynszu za mieszkanie.

- Kiedyś ktoś włamał mi się do samochodu - wspomina Mariusz. - Niestety, miałem tam miecz. Zniknął. Na następny zbierałem dwa lata.

Teraz już białostocka komandoria ma już niemal wszystko: od sprzętu bojowego, po codzienny, obozowy.

- Uzbrojenie to pancerz pikowany, czyli taka gruba kurtka, właściwie watówka, którą wkłada się pod kolczugę, by chroniła ciało przed uderzeniem metalu - zaczyna wymieniać Hubert. - Później kolczuga, czepiec kolczy, hełm. I nogi pikowane, czyli specjalne pikowane pończochy za kolanko, które chronią przed ciosami na uda. Do tego kolczugi, płaty.

- Każdy ma coś innego, ale odpowiadającego epoce - dodaje Bartek.
Do uzbrojenia dochodzi broń. Oczywiście tarcza, miecz, toporki, buzdygany, czyli bardzo niebezpieczna broń służąca do miażdżenia kości.

- Broń, którą się posługujemy, to są repliki, wiernie wzorowane na prawdziwej broni. My tą bronią walczymy, ale jest ona pozbawiona cech bojowych. Miecze są stępione, topory tak samo - mówi Mariusz.

- Tylko buzdyganami nie bardzo da się coś zrobić, a nimi przecież naprawdę można zrobić komuś krzywdę - dodaje Hubert. - Dlatego u nas buzdygan służy do ozdoby, pokazania, zaprezentowania.

Do tego mają repliki XIII-wiecznych namiotów, kuferki na sprzęt.

- Bo przecież nie nosimy plecaków - uśmiechają się.

Jedzą w miskach drewnianych bądź glinianych. Piją z takich samych kubków. Bo w czasie występów chodzi przecież o to, by pokazać, jak to życie wyglądało kiedyś.
Pierwszy raz publicznie wystąpili w rok po założeniu zakonu. W Wielką Sobotę, w kościele Świętego Ducha wystawili wartę honorową przy Grobie Pańskim.

- Oczywiście byliśmy ubrani w historyczne stroje templariuszy - mówi Mariusz.

A pierwszy pokaz walki dali w 2007 roku w maju.

- Było to z okazji ogólnoeuropejskiej akcji "Noc w muzeum" - wspomina Bartek. - Hubert i Mariusz walczyli, ale wcześniej ustawiliśmy namiot i zaprezentowaliśmy nasz sprzęt.

Na takich pokazach podchodzi do nich mnóstwo ludzi.

- Robią z nami zdjęcia. Pytają, rozmawiają. I to jest fajne - przyznaje Mariusz.

- Mylą nas z Krzyżakami. A to przecież wielka różnica - denerwuje się Hubert. - Nawet kolorystyczna, bo my mamy krzyże czerwone, oni mieli czarne.

- Dlatego tłumaczymy: kim byli templariusze, czym się zajmowali - dodaje Mariusz.
Bo o zakonie wiedzą niemal wszystko. Nawet to, dlaczego jego członkowie zostali uznani za heretyków, za czcicieli szatana.

- To Filip Piękny był winny dla zakonu bardzo dużo pieniędzy - tłumaczy Hubert. - Gdy stwierdził, że nie ma możliwości ich zwrotu, wymyślił te herezje, które zakonnicy mieli wyczyniać na krucjatach. Doniósł o tym papieżowi. Były rozmowy, przesłuchania, tortury. Żaden z zakonników nie przyznał się do niegodnego zachowania. Ale klątwa i tak została rzucona i zakon rozwiązano.

Ludziom takie opowieści są potrzebne. Bo większość nie wie wszystkiego: ktoś coś słyszał, czytał, ktoś się domyśla. A chcą wiedzieć więcej.

- To też jest fajne, że możemy się podzielić wiedzą. Fajne jest zwłaszcza, gdy interesują się tym młodsze dzieci, na przykład z podstawówki - mówi Mariusz. - A oni podchodzą, wypytują: jak ten rycerz wyglądał, co robił.

Mają okazję wziąć kolczugę, obejrzeć, pomachać mieczem.

- Rozbijamy obóz i to jest taka żywa lekcja historii. Można zajrzeć do namiotu, nałożyć na głowę hełm, podnieść tarczę. Przekonać się, jak to wszystko wyglądało naprawdę. Bo co innego, jak się dzieci uczą w szkole, z podręczników, a co innego, jak zobaczą na żywo - mówi Hubert.

- Łatwo jest oceniać rycerza w boju, jak się nie wie, ile to wszystko ważyło, jak ciężko musiał się napracować - dodaje Mariusz.

Chłopaki przyznają, że wielu ludzi pyta ich o mit świętego Graala. Jaki miał związek z templariuszami.

- A to przecież zwykły komercyjny mit. Żeby się książki lepiej sprzedawały, żeby filmy się kręciły. Taki sam mit jak ten o kosmitach czy ufoludkach - śmieje się Mariusz. - My nie wierzymy w żadne mity o świętym Graalu. Nie zajmujemy się domysłami. Dla nas najważniejsza jest historia, wydarzenia udokumentowane w źródłach.

Trenują co niedzielę. Zbierają się rano na polanie w lesie. Przebierają w zbroję. I walczą. Oczywiście tak, by nikomu nie stała się krzywda.

Co jakiś czas spotykają się z podobnymi pasjonatami. Wyjeżdżają gdzieś dalej i rozbijają obóz. Świetnie to wygląda, gdy cała zgraja jest ubrana w stroje historyczne.

- Śpimy na słomie, przykrywamy się baranimi skórami - opowiada Bartek.
Jest też taka zasada, że jedzenie też musi być dostosowane do epoki, jaką się odtwarza.

- Zakazane są u nas ziemniaki, bo wiadomo - w XIII wieku w Europie ziemniaki nie były znane - mówi Jacek.

Na co dzień oczywiście je jedzą.

- Co widać - śmieją się, pokazując na brzuchy.

- Podstawą jest kasza. Do tego mięsa pieczone na ruszcie czy rożnie albo gotowane w kociołku. Używamy ziół, które były w tym okresie, przede wszystkim mięta, pieprz, cebulka, czosnek. Pijemy wodę, miód pitny, piwo, wino. Zakazane są papierosy. Wiadomo, że ich wtedy nie było - mówi Hubert.

- Staramy się, żeby ludzie postronni nie kojarzyli sobie rycerza stojącego z papierosem albo rozmawiającego przez komórkę - śmieje się Mariusz. - Kiedyś popełniłem straszny błąd. Mam piękne zdjęcie. Uczestniczyłem w turnieju łuczniczym, ładnie ubrany strzelałem z łuku. Ale nie zdjąłem zegarka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny