Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katyń: I tylko ptaki śpiewały głośno, ciesząc się z wiosny. Nieprzyzwoicie głośno i radośnie.

Alicja Zielińska
Janusz Borzuchowski zapala znicze przed tablicą z nazwiskiem swego ojca Tadeusza.
Janusz Borzuchowski zapala znicze przed tablicą z nazwiskiem swego ojca Tadeusza. Fot. Archiwum rodzinne
Spod krzyża katyńskiego rozległ się dzwon. Obwieszczał początek mszy, a zabrzmiał jak zza grobu. Jakby zwoływał na apel poległych, tych zabitych 70 lat temu i tych, co zginęli teraz.

Katyń - miejsce zbrodni

Katyń - miejsce zbrodni

Tej zbrodni dokonano z woli i na rozkaz Stalina. 5 marca 1940 roku Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Związku Sowieckiego podjęło decyzję o wymordowaniu 22570 polskich obywateli.

Oficerów wojska, policjantów i urzędników II Rzeczypospolitej, którzy po 17 września 1939 roku znaleźli się w niewoli sowieckiej. Umieszczeni zostali w trzech obozach specjalnych: Kozielsk, Ostaszków i Starobielsk oraz w więzieniach utworzonych przez NKWD na terenach wschodnich II Rzeczypospolitej wcielonych do Związku Sowieckiego jako zachodnie obwody republik ukraińskiej i białoruskiej.

Jeńców zabijano strzałami w tył głowy.

Masowych mordów dokonano w kwietniu i w maju 1940 roku.

Ciała zamordowanych wrzucono do specjalnie przygotowanych ośmiu dołów śmierci, przysypano ziemią i zasadzono drzewa, aby zatrzeć ślad zbrodniczych działań NKWD i ukryć przed światem zbrodnię ludobójstwa na polskich jeńcach.

W 1943 roku Niemcy ujawnili jedno z miejsc ukrycia zwłok: Las Katyński koło Smoleńska. Zamordowano tam ponad 4 tys. polskich oficerów uwięzionych w obozie NKWD w Kozielsku.

Powstał tam wtedy tymczasowy cmentarz.

Jednak Stalin nie chciał się przyznać do mordu. Las Katyński dla oprawców miał być jedynie miejscem ukrycia zwłok, a nie cmentarzem.

Prawdę tę ukrywały również komunistyczne władze Polski.

Las Katyński był szczelnie odizolowany od otoczenia. Nikt tam nie miał prawa wejść. Nie wolno było odwiedzać mogił.

Dopiero 13 kwietnia 1990 roku agencja TASS w oficjalnym komunikacie władz rosyjskich podała, że mord na polskich oficerach dokonany został przez Berię, Mierkułowa i ich pomocników.

Wtedy zostały podjęte przez Polskę oficjalne starania i zabiegi o utworzenie tam miejsca spoczynku i cmentarza. Został otwarty i poświęcony w 2000 roku, w 60. rocznicę zbrodni katyńskiej.

Cmentarz wojskowy w Lesie Katyńskim zajmuje prawie 1,5 ha powierzchni. Znajduje się na nim sześć dużych grobów zbiorowych ze szczątkami zamordowanych Polaków, oznaczonych leżącymi krzyżami oraz pionowa ściana z nazwiskami.

To miała być piękna, podniosła uroczystość. Z udziałem prezydenta i najważniejszych osób w państwie. Okrągła rocznica. 70 lat po zbrodni sowieckiej na polskich oficerach.

Pociąg specjalny wyruszył z Warszawy w piątek po południu. Jechało nim około 400 osób z całego kraju. Z Białegostoku Halina Jakubczyk, Jerzy Gryniewicz i Janusz Borzuchowski z żoną Haliną. W sobotę rano dotarli do Smoleńska.

Rosjanie wiedzieli, po co przyjechaliśmy

- Około dziewiątej podjechały autokary, cały sznur, chyba z piętnaście - opowiada Halina Borzuchowska. - Wszystko było wspaniale zorganizowane. Oznakowane miejsca w samochodach, konwój milicji przez całą drogę, jeden z przodu, drugi z tyłu. Patrole stały nawet na leśnych duktach.

Na każdym kroku wielki szacunek i życzliwość. Służb porządkowych, zwykłych ludzi. Czuliśmy, że Rosjanie wiedzieli po co tu przyjechaliśmy. Poznawaliśmy to po ich twarzach.

Na miejscu też było wszystko w porządku. Powłączane lampy, nastrojowa muzyka. Czyściutkie alejki, przystrzyżone trawniki. I tylko wyniosłe drzewa szumiały po swojemu. Niemi świadkowie zbrodni jaka tu się rozegrała w 1940 roku.

Czekali na prezydenta

Do uroczystości było jeszcze trochę czasu. Poszli pod mur z nazwiskami swoich bliskich. Spoglądali w zadumie, wspominali.

- Zapalałam znicze przy tablicy z nazwiskiem teścia i naraz słyszę rozmowę: O, mój Boże, to niemożliwe, czy to potwierdzone - Halina Borzuchowska mimo upływu paru dni wciąż nie może otrząsnąć się z szoku.

Informacje były szczątkowe. Początkowo, że doszło do awarii samolotu prezydenckiego i trwa akcja ratunkowa. Potem, że samolot się rozbił.
Jerzy Gryniewicz opowiada, że nikt nie pomyślał, że to taka tragedia. Kłopoty z samolotem rządowym zdarzały się przecież już tyle razy. Nawet kiedy do uczestników uroczystości zaczęli dzwonić znajomi z Polski, to im wciąż wydawało się to nieprawdopodobne.

- Patrzę, przechodzi redaktor Pospieszalski, mówię, że była katastrofa samolotu, którym leciał prezydent, a on do mnie: Pan chyba żartuje - wspomina Jerzy Gryniewicz. I jak dodaje, odetchnął z ulgą. - Może rzeczywiście panikuję.

Modlitwa za ofiary

A tymczasem z placu zeszli oficerowie BOR. Niedobrze. To znaczy, że nie będzie prezydenta, a więc coś się stało złego. Poruszenie, zamieszanie. Nerwowe rozmowy, dopytywanie o szczegóły. I wtedy podchodzi do mikrofonu konsul i podaje oficjalny komunikat. Samolot prezydencki się rozbił. Na podium wchodzi ksiądz, proboszcz parafii w Smoleńsku. Zaczyna modlitwę za ofiary katastrofy. Rozlega się dzwon.

- Dzwon znajduje się pod krzyżem, w dole. W tym momencie dźwięk tej wielkiej kopuły brzmi jakby wydobywał się z grobu - porównuje Halina Borzuchowska.
Jakby zwoływał na apel poległych, tych zabitych 70 lat temu i tych, co zginęli teraz.

Puste rzędy krzeseł

Niesamowite, przygnębiające wrażenie. Pierwsze rzędy puste, na krzesłach tylko chorągiewki biało-czerwone i zawieszone parasole. Nikt nie przemawia, nie ma komu składać wieńców i kwiatów.

I tylko ptaki śpiewały głośno, ciesząc się z wiosny. Nieprzyzwoicie głośno i radośnie - zamyśla się pani Halina.

- Poczucie tej tragedii na nowo nas zjednoczyło - mówi Janusz Borzuchowski. - Tragedii podwójnej, bo przyjechaliśmy na groby swoich bliskich, a przyszło nam opłakiwać dodatkowe ofiary.

I nie było już żadnej uroczystości. Tylko płacz, rozpacz.

- To było jak uderzenie gromu. Poraziło wszystkich - mówi Halina Jakubczyk. - Po uroczystościach w Lesie Katyńskim mieliśmy zjeść obiad z panem prezydentem i jego małżonką. Potem było zaplanowane spotkanie z Polonią rosyjską i zwiedzanie Smoleńska. A była tylko krótka msza.

Zbrodnia

Szykowali się na ten wyjazd jak na pielgrzymkę. Każdy jechał z własnymi intencjami, bólem po stracie ojca, który mimo upływu tylu lat pozostał.
Stanisław Piliński, ojciec Haliny Jakubczyk miał 30 lat, jak zginął.

- Mieszkaliśmy w Wilnie. Wydaje mi się, że go pamiętam. Jakieś drobne obrazki z dzieciństwa, kiedy bawił się ze mną, podrzucał do góry - wspomina. - Rezerwista, zmobilizowany do jednostki w Grodnie, już nie wrócił. Do domu przysłał jeden list. W lutym 1940 roku, z Kozielska. Zapewniał mamę o swojej miłości i prosił by wychowała córkę na dobrą obywatelkę. Dziś czytam te słowa jak pożegnanie - mówi Halina Jakubczyk. - Mama długo szukała ojca. Dowiadywała się wszędzie, pisała listy do Kozielska. Przyszła odpowiedź po rosyjsku: U nas takogo niet.
Kiedy w 1943 roku Niemcy ujawnili zbrodnię Sowietów, jeszcze miała nadzieję, że ojciec może został wywieziony na Sybir i się odnajdzie. W 1948 roku już nie było złudzeń. Szwagier, żołnierz armii Andersa, w Londynie dotarł do listy katyńskiej. Wśród ekshumowanych z dołów pod Smoleńskiem znajdował się Stanisław Piliński. Znaleziono przy nim legitymację pracowniczą.

Tadeusz Borzuchowski też trafił do obozu w Kozielsku. Podporucznik rezerwy piechoty wojska polskiego, był dyrektorem szkoły w Szudziałowie. Żona nauczycielka, dwoje dzieci. Wielki społecznik, wszystkim doradzał, pisał podania. Do dzisiaj go we wsi wspominają z wielkim sentymentem.

- A ja ojca nie znam - mówi ze smutkiem Janusz Borzuchowski. - Pozostały mi po nim tylko zdjęcia. Kiedy wyszedł z domu, miałem cztery lata.
Swego ojca nie zna również Jerzy Gryniewicz. Gennadiusz Gryniewicz, 32 lata, absolwent Politechniki Warszawskiej, z zawodu geodeta, pracował w urzędzie wojewódzkim.

- Miałem siedem miesięcy, kiedy ojciec poszedł na wojnę. Napisał tylko jeden list w lutym 1940 roku, z obozu w Kozielsku. Mama cały czas wiedziała, że to zrobili Sowieci. Do Katynia pojechał czwarty raz. Pierwszy raz był tam jeszcze w 1988 roku. Wyjazd organizowało warszawskie PTTK. Wtedy inaczej to miejsce wyglądało. Na murze znajdowała się tablica po rosyjsku, informująca, że Polaków zamordowali Niemcy.

- Zrozpaczeni i w złości zaklejaliśmy ten napis kartkami - wspomina.

Zginęło tylu znajomych

Halina Jakubczyk wróciła do Białegostoku dopiero w poniedziałek. Została w Warszawie, u syna.

- Nie mogłam w takim momencie być sama, musiałam z kimś dzielić te straszne przeżycia - mówi. - Smutek, przygnębienie i jedyny temat rozmowy to, dlaczego tak się stało. 70. rocznica mordu katyńskiego i taka wielka tragedia. To jest porażające, że na ziemi, zlanej krwią polskich oficerów giną znowu najwspanialsi ludzie w kraju. To jest szok, z którego wciąż nie mogę się otrząsnąć. Dla nas to podwójna trauma. Poczuliśmy się ukarani jeszcze raz tym wielkim cierpieniem.
I dopiero po powrocie poznawała nazwiska.

- Tacy wspaniali ludzie, tylu znajomych. Janusz Zakrzeński był jej kolegą ze szkoły, uczyli się w tym samym liceum we Wrocławiu. Miał recytować wiersze patriotyczne. Andrzej Przewoźnik, oddany całą duszą i sercem sprawie katyńskiej, to on doprowadził do powstania cmentarza wojskowego w Lesie Katyńskim. Kapelan Rodziny Katyńskiej, ordynariat polowy.

A z drugiej strony los, przypadek. Staruszka, wdowa po oficerze miała lecieć samolotem prezydenckim. Ale zabrakło miejsca dla syna, który jej towarzyszył. Więc postanowili, że oboje pojadą pociągiem.

Janusz i Halina Borzuchowscy byli w Katyniu pierwszy raz. Przywieźli grudkę ziemi, która złożą do grobu rodzinnego w Białymstoku, gdzie spoczywa mama. Niech chociaż w taki symboliczny sposób rodzice będą razem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny