Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie patrzą ze strachem na Bug i w niebo. Wiosce grozi powódź. (zdjęcia)

Alicja Zielińska
Przygotowujemy się na najgorsze - mówi Stanisław Biernacki
Przygotowujemy się na najgorsze - mówi Stanisław Biernacki Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Od ognia da się jeszcze co uratować, wody nie zatrzymasz. Jak ruszy, błyskawicą idzie. W Tonkielach koło Drohiczyna ludzie patrzą ze strachem na Bug i w niebo. Na razie rzeka zamarznięta. Ale jak lód szybko puści, będzie tragedia. Wioska popłynie.

[galeria_glowna]
Czterdzieści siedem domów. Nieduża wieś. Droga, po obu stronach zabudowania. A wzdłuż Bug się wije. Śnieg się skrzy w słońcu. Drzewa okręcone lodem. Rzeka skuta. Pięknie wszędzie. Miejscowych jednak nie cieszą uroki zimy. Od kilku tygodni żyją w strachu. Jak na lodowym wulkanie. Chociaż zima w pełni i ani kto by myślał o powodzi, to woda pokazała swoje groźne oblicze. Do wody tu wszyscy przyzwyczajeni. Co roku na wiosnę Bug wylewa. Tylko że teraz woda przyszła zimą. Najstarsi nie pamiętają, żeby 30 stopni mrozu i powódź ludziom groziła.

Powódź w sylwestra

Barbara i Stanisław Biernaccy przeżyli już chwile grozy. U nich woda z Bugu się pojawiła w sylwestra.

- W święta cały czas padał deszcz. Przeczuwaliśmy, że nic dobrego z tego nie będzie - opowiada gospodyni. - Poziom wody w rzece niebezpiecznie się podniósł. Patrzyliśmy, że tylko moment, i się przeleje. Do drugiej w nocy czuwaliśmy, przestawialiśmy sprzęty w bezpieczne miejsca, pasze zabezpieczaliśmy. Wszystkiego nie zdążyliśmy zrobić. Wstajemy rano o szóstej, a tu podwórze całe zalane. Wjechał mąż ciągnikiem, to kół nie było widać.

Po tych wylewach zostały do dzisiaj ślady lodu na drzewach. Sięgają do pół metra. Do takiej wysokości stała woda.

Biernaccy boją się, żeby nie przyszła większa woda, gdyż od tego czasu poziom Bugu przekroczył stan ostrzegawczy o prawie 70 cm.

Co wtedy robić? 17 sztuk zwierzyny, krowy, świnie. Pasze, siano. Wszystko trzeba by wywieźć, zabrać stąd. Ale gdzie? Do kogo? Zboże przeładowali do worków, bo wcześniej leżało luzem.

- Przyjechali kuzyni męża i cały dzień workowali. W razie czego na przyczepę się załaduje i się wywiezie. O ile zdążymy - dodaje sceptycznie pani Barbara.

To 400 worków. A co z resztą? Z ziemniakami, z dobytkiem? Wiosną zwierzęta wypędziłoby się na jaki wzgórek i niech stoją. Ale teraz, w taki mróz? - Krowy na ocieleniu, lada tydzień cielaki będą - martwi się. - Szkoda. Pomarnują się. Popatrzyłam w telewizji, jak oni wyprowadzają te zwierzęta, jak pchać je trzeba, bo wiadomo, nie chcą iść. Serce się kraje. Toż połamią, poskręcają sobie nogi. Po krowach będzie.

Maszyny w lodzie

Stanisław Biernacki prowadzi w głąb podwórza. Za płotem siewnik, kultywator, pługi. Wyprowadził je na zewnątrz.

- Przyszli z gminy i kazali uprzątnąć stodołę, żeby na wszelki wypadek było dojście - tłumaczy. - Teraz maszyny przykute do lodu, łomem trzeba by odbijać, żeby ruszyć z miejsca. Myślałem ciągnikiem wyciągać, ale ryzyko, bo lód może się załamać. Pod spodem wody na pół metra, tu zakola Bugu, rozlało wszędzie. Zresztą gdzie je stawiać?

Część maszyn Biernackich stoi na chodniku, przy drodze. Nawet do sąsiadów gdzieś postawić to problem. Podwórza całe w śniegu, nieodgarnięte. Jak nie trzeba, to dróżki sobie każdy porobił, żeby przejść, i tyle.

- Przygotowujemy się na najgorsze - mówi Stanisław Biernacki. - Właśnie szliśmy drzewa naszykować. Bo też przymarznięte. I dojarkę chcemy odkuć, którą do ciągnika się podłącza. Bo jak przyjdzie krowy wyprowadzać, to przecież ręcznie nie da się tyle sztuk wydoić. I krowy nieprzyzwyczajone do innego udoju.

Obrabiają 30 hektarów ziemi, swoich i z dzierżawy. Nie daj Boże, żeby zalało zboże i kartofle. Człowiek by został na wiosnę z niczym.

Domu jednak Biernaccy nie zamierzają opuszczać. - Rodzice mówią, że nie ruszą się stąd - kręci głową pani Barbara. - Niech się dzieje, co chce. Nie będzie nikogo, przyjdą i rozszabrują. Teraz straszne czasy, dla złodziei nie ma żadnej świętości. Nie będzie do czego wracać.

Woda wróci po krę?

Martwią się też Krystyna i Stanisław Karolczykowie. Pani Krystyna jest sołtysem. To do niej przychodzą ludzie ze wszystkim. Kilka gospodarstw jest zagrożonych. To te położone najbliżej Bugu albo najniżej.

Ich dom stoi na wzniesieniu. Tu woda raczej nie podejdzie. Ale gospodarstwo mają trochę dalej, w stronę wsi Chrołowice. Duża stodoła, obora z krowami, tam woda może dojść i podtopić.

W styczniu mało brakowało, a Bug by wystąpił z koryta i rozlałby się na wieś. Woda była wysoka. Ślady kry na drzewach zostały. To niedobrze. Starsi ludzie powiadają, że jak kra zostanie, to musi przyjść taka sama woda, żeby ją zabrać.

Pan Stanisław żartuje, że i jeszcze jedna przepowiednia źle im wróży. Bo oto w święto Matki Boskiej Gromnicznej, które wypadało we wtorek, słońce pięknie świeciło. A przysłowie ludowe mówi: Wolałbym w stadzie widzieć wilka niż na Gromniczną promyków słońca kilka. Bo w ten dzień pogoda wskazuje rolnikom na plony. - Zobaczymy, przepowiednie nie zawsze się sprawdzają - ma nadzieję gospodarz.

Bug jak bałwan szedł

W Tonkielach wszyscy mają w pamięci powódź z 1979 roku. Fala szła od granicy.

- Na kilka metrów wysoka była - opowiada Józef Gnat. - W ciągu nocy i tutaj doszła. Co człowiek może zrobić w takiej sytuacji? Wyprowadziliśmy zwierzęta do sąsiadów, a sami przez okno wchodziliśmy do domu, bo do drzwi już nie było dostępu.

W nocy milicjant stuka: Wstawajcie, krowy się topią. Poszedłem w gumowcach, a tu wody po pachy, odczepiłem i niech idą, trudno, no bo co? Popłynęły. Cielaczek z nimi, co dopiero się narodził. Jakoś, Bogu dzięki, uratowały się. Wtedy wiosna już się zaczęła, ciepło, inaczej zupełnie wszystko wyglądało.
Karolczukowie też mają swoje wspomnienia.

- Byłem akurat w wojsku, dostałem pierwszy urlop, przyjeżdżam do domu, a tu powódź - opowiada pan Stanisław. - Mama w rozpaczy, ratować trzeba dobytek. Pojechała do WKU, na sześć dni przedłużyli przepustkę.

- Zostałem. Ale jak wróciłem, to dali mi popalić. Okazało się, że do jednostki nie przekazano informacji i o samowolkę mnie oskarżyli, do raportu postawili. W sztabie wiedzieli, ale w kompanii nie. Ledwie się wywinąłem z tego - wspomina ze śmiechem.

Ale we wsi groźnie było. Woda jak bałwan szła. Ludzie byli przerażeni. - W nocy się budziłam i sprawdzałam ręką, czy podłoga sucha. Czy aby nie pływamy już - wtrąca pani Krystyna.

- Krowy wywieźliśmy do sąsiadów dalej. Jeździliśmy je tam doić, karmić. No bo kto będzie? Ludzie mogą dać jaką oborę, obrządek jednak trzeba samemu zrobić - dodaje pan Stanisław.

- Ale dwie maciory ogromne były, nie dało rady ich załadować i gdzieś przewieźć. To zostały. Obornik, pamiętam, w podwórzu w pryzmie ułożony był, więc jakoś na ten gnój je przegnaliśmy i przestały tam najgorsze zagrożenie. A tutaj wszędzie poza domem, jak okiem sięgnąć, było zalane. Przez dwa tygodnie. Okolica niczym morze wyglądała. Ludzie łódkami pływali po podwórzach. Potem ryb było zatrzęsienie. Koszykiem podbierano. Ale i różnych rzeczy naniosło przy okazji, gałęzi, śmieci. Sprzątania było potem co niemiara. Budynki mokre. Tyle że to wiosną było, zaraz się wszystko suszyło.

Woda już w piwnicy

Zabudowania Antoniego Trusiaka niżej postawione. Wąską drogą trzeba zjechać parę metrów w dół.

- Jeżeli poziom Bugu gwałtownie się podniesie, to nas zaleje, woda pójdzie na podwórze - mówi syn Michał. - Już jest w piwnicy. Do pół łydki się zbiera. Codziennie wypompowujemy. Każdy dzień to niepewność. Jak na szpilkach siedzimy.

Wszyscy z niepokojem śledzą sytuację w Lubelskiem. To tam teraz największe zagrożenie. Na Bugu utworzył się gdzieś wielki zator. W Mościcach Dolnych rzeka wylała. Od świata odciętych zostało kilkanaście gospodarstw. Woda przybierała w bardzo szybkim tempie. Wylewała się spod tafli lodu i podtapiała podwórza. Patrzyli na to z przerażeniem.

Ale w Sławacinku koło Białej Podlaskiej też powstał zator. - To 80 km stąd - mówi Michał Trusiak. - Mierzyliśmy na mapie. Na razie ta woda do nas nie przyszła, ale jak lód puści, to spłynie tutaj i może być źle.

Jedyna nadzieja w pogodzie. Żeby w nocy jak najdłużej mróz trzymał, a w dzień temperatura była na plusie. Wtedy śnieg i lód stopniowo zaczną puszczać. Bo jak przyjdzie gwałtowna odwilż, to będzie tragedia. Wioska popłynie.

Mieszkańcy wsi wierzą w zapewnienia władz, że odpowiednie służby czuwają nad sytuacją. I w razie potrzeby wejdą ze sprzętem, by przebić zatory na Bugu. Ale też z obawą dodają, że oby Polak nie okazał się mądry po szkodzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny