Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość w toto lotku

Barbara Likowska-Matys
Ludzie precyzują bardzo dokładnie, kogo szukają. W ofercie kierownika sklepu czytamy, że pozna panią potrafiącą kochać i "lubiącą seks". Pan w separacji, ale za to z mieszkaniem i samochodem lubi "puszyste".

Z dużą nadwagą

Z kolei pani inżynier "ładna, zgrabna, bardzo sympatyczna, życzliwa i serdeczna" szuka pana spokojnego, uczciwego i koniecznie "niełysego".
Pielęgniarka "zgrabna i "wesołego usposobienia" na starcie odrzuca panów z "dużą nadwagą". Inżynierowie, lekarze, kierowcy autobusów, a nawet politycy szukają szczęścia w białostockich biurach matrymonialnych.
Biura matrymonialne, pokazywane w filmie, przypominają dobrze prosperujące firmy. Jest elegancka sala przyjęć, poczekalnia, fotosy w albumach, sekretarka. I takie miałam wyobrażenie o białostockich biurach. Jakże okazało się mylne.

Dyskrecja do bólu

Właściciel "Mirażu", biura z dziesięcioletni stażem, długo nie chciał się umówić osobiście, wolał przez telefon. Bał się, że jestem z konkurencji lub, że działam pod płaszczykiem agencji towarzyskiej.
Przyszłam pod wskazany blok, a tam żadnego szyldu. Na domofonie numer mieszkania, ale też bez nazwy firmy. Dojechałam na dziewiąte piętro i otworzył mi pan w garniturze. Weszliśmy do dużego pokoju, jak w większości białostockich mieszań: stół, fotele, regał, włączony telewizor. Nikt by się nie domyślił, że to biuro matrymonialne. - W artykule niech pani nie podaje mojego adresu, ani tym bardziej nazwiska, nawet imienia - od razu zastrzega. - Sąsiedzi nie wiedzą, że prowadzę biuro matrymonialne. Czasami podsłuchują przez domofon i słyszą, że dzwonią to mnie klienci. Ale ja nikomu nie mówię, po co przychodzą. Wie tylko rodzina, przyjaciele. No i Urząd Skarbowy.
Właściciel bardzo ceni sobie prywatność i anonimowość. Twierdzi, że taki układ pasuje też klientom. - Przed laty prowadziłem biuro nad "Astorią". Wejście było od ulicy. Klienci, zanim weszli, rozglądali się trwożliwie na boki, czy, aby znajomi nie widzą, jak wchodzą do biura. Ludzie często się wstydzą przyznać, że korzystają z usług biura matrymonialnego. O wiele chętniej przychodzą do mnie do domu. Zapewniam im całkowitą dyskrecję - stwierdza.
"Orient", najstarsze białostockie biuro matrymonialne, też mieści się w mieszkaniu prywatnym, ale zachowanie właściciela jest zupełnie inne. - A czego ja mam się wstydzić? Jestem dumny, że prowadzę biuro i pomagam ludziom odnaleźć szczęście. W czasie 21 lat pracy skojarzyłem ze sobą cztery tysiące ludzi. Tyle liczy małe miasteczko - mówi Mieczysław Ligowski z "Orientu".

Tylko panów brak...

Do biur przychodzą ludzie w każdym wieku. Czasami tuż po skończeniu osiemnastki zaczynają już myśleć o ożenku. Zwłaszcza dziewczyny z małych miast i ze wsi.
Staruszkowie szukają partnerów. Ich małżonkowie zmarli, dzieci się usamodzielniły i nagle zostali sami. - Potrzebują przyjaciela. Mają niewielkie wymagania. Nie to co młodsi. Nieważne jest wykształcenie, tylko człowiek. I szybko znajdują sobie drugą połówkę - opowiada właściciel "Mirażu".
Ale jest jeden kłopot - deficyt panów. - Wdów jest sporo, a mężczyźni, wiadomo, szybciej umierają - zauważa Ligowski.
Do biur trafiają też osoby publiczne, znane z gazet. Ich oferty nie są wpisane do katalogu, lecz odłożone na półkę. Taka osoba sama przegląda katalog, sama wybiera oferty. Jej telefonu nie można nikomu podawać. O takiej ofercie wie tylko właściciel biura i osoba, z którą VIP się umówi.
"Mariaż" przyjmuje tylko oferty ludzi wolnych. Mogą być rozwiedzeni, ale z uprawomocnionym wyrokiem. "Orient" nie wprowadza takiej cenzury. Ma klientów w trakcie rozwodu, w separacji, a nawet... żonatych. - Ja nie oceniam. Tylko stawiam warunek, w ofercie trzeba jasno wpisać stan cywilny. Jeśli ktoś jest żonaty, niech to napisze. Jeżeli jakaś klientka się nim zainteresuję, to proszę bardzo. Mężatki jakoś nie przychodzą, tylko panowie. Ale z tym żonatymi jakoś dziewczyny nie chcą się umawiać - ocenia.
Klientom nie przeszkadza natomiast fakt, że ktoś jest w trakcie rozwodu, czy w separacji. Jeśli fotografia i oferta się spodoba, umawiają się.

Nauczycielki chcą magistrów

Starsi kierują się cechami charakteru, sytuacją materialną. - A młodzi najpierw patrzą na fotografię. Liczy się wygląd.
Panie koło trzydziestki i w średnim wieku legitymują się zazwyczaj wyższym wykształceniem, często nawet dyplomami z dwóch uczelni, znajomością języków. Nauczycielki, lekarki, prawniczki, kobiety interesu, panie inżynier, weterynarz... plejada dobrych zawodów. Tylko panów, spełniających ich wymagania brakuje - Zwłaszcza nauczycielki chcą panów wykształconych, z magistrem. Ja namawiam, żeby obniżyć wymagania do wykształcenia średniego. Ale niechętnie się godzą - ocenia Ligowski.
- Niedawno pani prawniczka znalazła u mnie pana po zawodówce. I wielka miłość. Nie ma reguły - ocenia właściciel "Mariażu".
Nauczycielki to najliczniejsza oferta w biurach. Panny, które nie znalazły chłopaka na studiach, w szkole nie znajdą tym bardziej. Jak skarżą się w biurach, w szkołach pracują głównie kobiety, nauczyciele to rzadkość. A jak już są, to już żonaci.
Dużo pielęgniarek, księgowych szuka męża. One nie wymagają wykształcenia, stawiają na stabilizację, stałą pracę. Wśród panów przeważają ci, którzy prowadzą już własną działalność gospodarczą.
Najłatwiej znajdują partnerów młodzi, między 30 - 40, z "odzysku", czyli po rozwodach, z dobrą pracą, działalnością gospodarczą. Nie przebierają za dużo, szybko się decydują.
Niektórzy to już weterani biur. Nie mogą nikogo znaleźć, ale ciągle liczą na łut szczęścia. Rolnicy, bezrobotni mają małe szanse. - Czasami wiem, że trudno będzie komuś znaleźć partnera, ale w toto-lotku też szansa jest mała, a ludzie grają - mówi Ligowski.

Piękni, zgrabni, samotni

Ludziom wydaje się, że do biur trafiają sami nieudacznicy: mało atrakcyjni, nieciekawi, nudni. Tacy, których nikt nie chciał.
Bzdura. Ligowski pokazuje mi zdjęcia pary, która poznała się w jego biurze i właśnie wzięła ślub. Na fotografiach niezwykle piękna dziewczyna i średniej urody mężczyzna. Za taką panną obejrzy się każdy facet - śliczna buzia, długie włosy, młoda, zgrabna, jak z reklamy. Taka, o której się myśli, że może mieć każdego mężczyznę. Przy tym, wykształcona - germanistka z uprawnieniami tłumacza przysięgłego. - Przyszła, wzięła cztery oferty i po kilku dniach zadzwoniła, żeby wycofać jej ofertę z katalogu. Teraz wzięli ślub i przyszli podziękować. Ona aż promieniowała szczęściem - opowiada Ligowski.
- Niedawno zjawiła się tak piękna dziewczyna, że aż usiadłem z wrażenia. Długonoga blondynka, po prostu piękność - mówi właściciel "Mariażu".

Żona dla Araba

Ludziom nie przeszkadza, że ktoś ma dzieci. Ale bez przesady. Najlepiej jedno, góra dwoje. - Kiedyś zgłosił się do mnie Holender i mówi, że chce żonę z Polski, ale żeby miała dużo dzieci. Co najmniej siedmioro, a najlepiej dziesięcioro. Ja się za głowę złapałem, bo takiej klientki nigdy nie miałem. Ale jak sobie z nim porozmawiałem, to się okazało, że mu te dzieci potrzebne są do roboty w jego gospodarstwie. Chciał mieć darmową siłę roboczą. Wytłumaczyłem mu, że średniowiecze się skończyło - opowiada Ligowski.
W stanie wojennym dużo ludzi brało ślub z cudzoziemcami, Polonią. Niektórzy tylko po to, by dostać paszport i wizę. Teraz głównie Polacy, mieszkający w Stanach, szukają żon w Polsce.
Polacy lubią obcokrajowców, ale tej samej rasy. Nie przepadają za obywatelami o ciemnym kolorze skóry. Kilka lat temu w kilku podlaskich biurach szczęścia szukała Murzynka ze środkowej Afryki. Skończyła białostocką medycynę i chciała tu wyjść za mąż i zostać. - Chętnych do spotkania było wielu, ale do żeniaczki nie. Podobała się panom, tylko bali się brać z nią ślub. A ona nie myślała o romansach, zależało jej na poważnym związku.. I się nie udało, a taka miła była - wzdycha Ligowski.
Wielu Arabów szukało u niego żony. - Ale już łatwiej Murzynowi zaleźć żonę Polkę, niż Arabowi. Inny kolor skóry przeraża. Ludzie boją się krytyki otoczenia, sąsiadów, rodziny - dodaje.

Do biura z mamusią

Do "Orientu" czasami przychodzą mamy z córkami. Rodzicielki tu znalazły sobie męża, więc i córkę prowadzą. Czasami wbrew jej woli. Kiedyś przedsiębiorcza mamusia, za plecami córki, szukała jej męża. Dość miała staropanieństwa latorośli, która nie mogła znaleźć sobie chłopaka. Kiedy właściciel "Orientu" zadzwonił do owej panny, ta kategorycznie zabroniła swatania.
Nadopiekuńczy tatusiowie i mamusie nie ufają wyborom swoich dzieci, sami wybierają dla nich kandydatów. Wertują katalog i która kandydatka (kandydat) im się podoba, z tą ich dziecko, często czterdziestoletnie, może się umówić.
Teraz w biurach duży ruch. Blisko Sylwester, ludzie nie chcą być sami. To taka pora, kiedy ludzie bardzo chcą się zakochać. Może pani rehabilitantka o kasztanowych włosach spędzi Nowy Rok w objęciach wymarzonego kulturalnego mężczyzny, "z sercem na dłoni i pracującego zawodowo"?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny