Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karol Tylenda: Ostatniego słowa jeszcze nie powiedziałem

Marta Gawina (AiP)
Karol Tylenda
Karol Tylenda Polskapress
W PiS-ie niektórzy mówią o nim człowiek do zadań specjalnych. Jedno, czyli aukcję konia arabskiego w Janowie właśnie zakończył. I podał się do dymisji. Ale o Karolu Tylendzie mamy jeszcze usłyszeć.

Człowiek do zadań specjalnych? O Matko Boska! Zabrzmiało to prawie jak agent 007. Pewne jest, że bardzo lubię wyzwania i ryzyko. I wiele rzeczy naprawdę mi się udaje - mówi Karol Tylenda, były podlaski samorządowiec, a od kilku dni także były wiceprezes Agencji Nieruchomości Rolnych. Jego kariera na tym stanowisku trwała tylko cztery miesiące. W tym czasie zorganizował aukcję koni arabskich Pride of Poland w Janowie Podlaskim. Ta zakończyła się sporym zamieszaniem. Zaraz potem Karol Tylenda podał się do dymisji. A minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, także z Podlasia, właśnie ją przyjął.

- Ale to nie oznacza, że panowie przestają współpracować. Karol Tylenda to człowiek do zadań specjalnych. Za chwilę otrzyma kolejne - mówi nam jeden z działaczy podlaskiego PiS. Szczegółów nie chce zdradzać.

Licytacja podręcznikowa?

Pytania będą padały, bo nadal nie milkną echa po niedzielnej aukcji Pride of Poland. Impreza została mocno skrytykowana, przede wszystkim za złą organizację i chaos. Podczas aukcji sprzedano zaledwie szesnaście koni, choć łącznie na licytację wystawiono trzydzieści klaczy i jednego ogiera. Duże zamieszanie wywołała licytacja Emiry. Klacz została sprzedana za 550 tysięcy euro. Jednak pod koniec aukcji została ponownie wystawiona na sprzedaż. Organizatorzy tłumaczyli się tym, że nie można było znaleźć poprzedniego licytującego. Łączna kwota uzyskana za wszystkie konie w tym roku wyniosła 1 271 000 euro, co oznacza, że jest niższa niż suma, jaką przed rokiem uzyskano za jednego konia (Pepita została wtedy sprzedana za 1 400 000 euro).

- Naszym celem nie było uzyskanie jak najwyższego wyniku finansowego. Gdyby tak było, to mieliśmy pewne asy, które by pomogły osiągnąć większą sumę. Nie mam sobie nic do zarzucenia przy organizacji Pride of Poland. Uważam, że wszystko się udało wprost podręcznikowo. Zbieramy bardzo dobre recenzje. Choć oczywiście nie brakowało nieodpowiedzialnych ludzi, którzy podnosili ręce do licytacji, potem się wycofywali - przekonuje Karol Tylenda.

Jeżeli było tak dobrze, to dlaczego dymisja została przyjęta? Pojawiają się głosy, że Karol Tylenda otrzymał propozycję nie do odrzucenia. Po prostu musiał odejść. On sam widzi to inaczej.

- Miałem do wykonania zadanie. Tak się umówiłem z ministrem Krzysztofem Jurgielem. Sprawa dobiegła końca, złożyłem rezygnację. Teraz przyjdą kolejne wyzwania. Jakie? Na razie chcę zabrać rodzinę na wakacje. Potem będziemy rozmawiać o szczegółach. Propozycje otrzymałem - odpowiada i dodaje, że w grę wchodzi zadanie związane także z województwem podlaskim.

Co szykuje dla niego PiS? Ponoć nie chodzi o pracę w ministerstwie rolnictwa. Padło też hasło „wicewojewoda”, choć to stanowisko przynajmniej na razie jest zajęte.

Rolnik, polityk, samorządowiec

Pewne jest, że Karol Tylenda to jeden z najbardziej wyrazistych podlaskich polityków. Pochodzi z okolic Szepietowa. Zawsze podkreślał, że jest rolnikiem. Doświadczenia w tej dziedzinie trudno mu odmówić. Był prezesem Związku Plantatorów Buraka Cukrowego, działał Centrum Narodowym Młodych Rolników. Była też posada w ARiMR, w bielskiej spółdzielni mleczarskiej, czy na stanowisko prezesa Podlaskiej Giełdy Rolno-Towarowej.

- Można powiedzieć, że od młodości był człowiekiem czynu. Był skuteczny, choć cukrowni w Łapach nie udało nam się obronić, ale to przecież nie wina Karola Tylendy. Pamiętam, jak brał udział w blokadach dróg, strajkach - mówi Wiktor Antoniuk, podlaski rolnik.

Sprawy rolnicze stały się trampoliną do kariery politycznej i samorządowej, choć akurat partyjne barwy Tylenda zmieniał dosyć często. Należał do Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, startował z list Samoobrony. Potem zaczęła się przygoda z Prawem i Sprawiedliwością, choć z pewnymi przerwami. W międzyczasie reprezentował bowiem ugrupowanie Polska jest Najważniejsza czy Polska Razem. Teraz, jak nas wczoraj zapewnił, znów należy do PiS. Równie bogata jest jego kariera samorządowca. Przez wiele lat Karol Tylenda sprawował mandat radnego sejmiku. Zasiadał również w zarządzie województwa. I tu pojawia się wątek CBA i oskarżenia o przekroczenie uprawnień. Ostatecznie Karol Tylenda został prawomocnie uniewinniony.

- Pewne jest, że w zarządzie województwa pracował bardzo dobrze - podkreśla jego partyjny kolega z sejmiku Leszek Dec. Nie ukrywa, że zdziwiła go trochę ostatnia dymisja Karola Tylendy. - Nie znam szczegółów dotyczących organizacji aukcji, ale jeśli coś poszło nie tak, to uważam, że zachował się bardzo honorowo. Oby więcej osób miało w sobie tyle przyzwoitości.

Co ciekawe, ciepłe słowa płyną też od politycznej konkurencji. - Zachował się odpowiedzialnie. Widać, że miał rozeznanie, że wokół stadniny i wokół aukcji źle się dzieje. A trudno samemu wszystko naprawiać - mówi były marszałek i podlaski poseł PSL Mieczysław Baszko, który przez wiele lat współpracował z Tylendą w sejmiku. - Jako radny zawsze był aktywny, często zabierał głos. Nie traktował tej pracy jak urzędnik, który zajmuje się zawodowymi sprawami od- do - mówi.

-Był mocno zaangażowanym w sprawy regionu, choć zawsze tak się składało, że byliśmy po przeciwnych stronach. Natomiast zawsze wobec mnie zachowywał się bardzo w porządku - podkreśla Jarosław Dworzański, radny PO w sejmiku.

O komentarz w sprawie dymisji Karola Tylendy poprosiliśmy także senatora Jana Dobrzyńskiego, znanego w kraju hodowcy koni. Pochodzący z jego hodowli ogier - dwuletni siwy Fuerte w trakcie Święta Konia Arabskiego zdobył tytuł czempiona Polski ogierów młodszych. Jednak senator odmówił nam komentarza.

Jak licytowano Emirę

Anette Mattsson, Szwedka, która podczas Pride of Poland reprezentowała stadninę Al Thumama z Kataru, opowiedziała miesięcznikowi „Świat koni” o licytacji Emiry.

- Pięć minut przed aukcją odebrałam telefon ze stadniny Al Thumama. Zdecydowali, że chcą kupić Emirę, że będzie miała dobry dom, wyjście na pastwisko i spędzi szczęśliwe życie. Licytowaliśmy i wtedy coś się stało. Uczestniczę w aukcjach od 1999 roku, dużo licytuję i wiem, jak funkcjonują aukcje. Widziałam, że ta idzie za szybko. Czułam, że to nie jest w porządku i powiedziałam, że powinniśmy przestać licytować. Tak właśnie zrobiliśmy. Licytacja była kontynuowana i doszła do 550 tys. euro. Następnie siedziałam i podszedł do mnie jeden z organizatorów aukcji, zapytał, ile możemy dać za Emirę. Odpowiedziałam, że właśnie została sprzedana. Ale on zapytał: jaka jest twoja cena? Potem mieliśmy pewną dyskusję. Uzgodniliśmy, ile mogłabym za nią dać i już mieliśmy podpisać umowę, gdy nagle zdecydowali, że Emirę wystawią na aukcję ponownie. Powiedziałam, co o tym sądzę i teraz pewnie nie jestem zbyt lubiana. Jednak skończyliśmy kupując Emirę. Aukcja była… nie znam słów, żeby to opisać. Po wszystkim poszłam do łóżka i płakałam - mówi na nagraniu wideo Mattsson.

Marek Szewczyk, miłośnik koni i komentator sportowy, spotkał się z Mattsson w studiu telewizyjnym, gdzie rozmawiali o aukcji. Według relacji na blogu Szewczyka, do Szwedki podszedł Mateusz Jaworski-Leniewicz, od marca członek zarządu janowskiej stadniny:

„Zaoferowała 180 tysięcy euro. Na to pan Mateusz musiał skonsultować z kimś, czy to wystarczy. Po jakimś czasie wrócił i powiedział, że za mało. Musi dać 200 tys.” - pisze Szewczyk i dalej: „A tu Mateusz Jaworski zjawił się ponownie i powiedział, że niestety, to co uzgodnili jest nieważne, bo klacz musi wrócić na ring do licytacji“.

Tłumaczenia

Zaraz po aukcji Karol Tylenda mówił o zamieszaniu ze sprzedażą Emiry. Tłumaczył, że kupiec, który ją wylicytował za 550 tys. euro, nie sfinalizował umowy. W kolejnych dniach przedstawił inną wersję wydarzeń. Tym razem mówił o „błędzie”, a licytator nie uderzył młotkiem i nie powiedział „sprzedane”. Tymczasem licytator Greg Knowles w ogóle nie używał młotka, a w internecie nadal jest film z całej Pride of Poland i wyraźnie widać i słychać, jak Knowles mówi „sprzedana”.

Burza wokół Janowa Podlaskiego nie milknie od wiosny. Wtedy Agencja Nieruchomości Rolnych uczyniła prezesem stadniny Marka Skomoro-wskiego, działacza Solidarnej Polski - partii sojuszniczej PiS. Skomorowski otwarcie powiedział, że wcześniej nie miał styczności z końmi.

Podał się do dymisji, gdy padły dwie drogie klacze należące do Shirley Watts, Brytyjki, żony perkusisty The Rolling Stones.

To wszystko sprawiło, że tegoroczna impreza była na celowniku wszystkich. Konie wystawione na sprzedaż nie były złe, ale daleko im było do tych najlepszych. - Nie sprzedajemy najlepszych, bo musimy pamiętać o przyszłym roku. Wtedy jest 200-lecie stadniny - mówił kilka godzin przed aukcją Krzysztof Jurgiel, minister rolnictwa.

Najcenniejsze konie

W 2008 roku podczas Pride of Poland za klacz Kwesturę zapłacono 1,12 mln euro. Ten rekord utrzymał się przez kilka lat, ale został pobity w zeszłym roku. Wówczas klacz Pepita osiągnęła cenę 1,4 mln euro.

Autor: Sławomir Skomra (Kurier Lubelski)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny