Dnia 1 lipca 2005 roku we Włodowie, wiosce leżącej około 35 km od Olsztyna, znaleziono ciało Józefa C., lat 60, z oznakami ciężkiego pobicia. Józef C., który spędził 34 lata w zakładach karnych, terroryzował mieszkańców okolicznych wsi, grożąc pobiciem i szantażując starsze kobiety.
Dwóm braciom prokurator postawił zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, pozostali podejrzani o zabójstwo - w sumie pięciu mężczyzn trafiło do aresztu. Po interwencji ministra sprawiedliwości, Zbigniewa Ziobro, w dniu 7 listopada 2005 roku oskarżeni zostali zwolnieni z aresztu.
23 października 2007 roku Sąd Okręgowy w Olsztynie skazał braci na karę 2 lat pozbawienia wolności za pobicie ze skutkiem śmiertelnym z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na trzy lata. Prokurator zaskarżył wyrok i Sąd Apelacyjny w Białymstoku uchylił wyrok I instancji i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Sprawa wróciła do sądu a bracia mieli zostać osadzeni w więzieniu, ale 18 grudnia 2009 roku prezydent Lech Kaczyński podpisał akt łaski wobec braci W. skazanych za zabójstwo, ustanawiając dla każdego 10-letni okres próby.
Tak historia samosądu we Włodowie była osądzana w rzeczywistości. W filmie Łukaszewicza scenariusz stara się wyjaśnić, w jaki sposób zwykli ludzie mogli nagle skatować starszego człowieka. I chociaż film nie daje odpowiedzi na te pytanie, aktorzy robią wszystko, co w ich mocy, by zrozumieć motywy.
Historia zaczyna się banalnie. 61-letni kryminalista i alkoholik z kamienną twarzą terroryzuje wiejskie kobiety. Zabiera im pieniądze, straszy. Kobiety czują, że niewiele mogą i nie mają odwagi zgłosić się na policję. Kiedy wreszcie jedna z nich prosi lekarza w miasteczku o obdukcję, zostaje wyśmiana. Lekarz podejrzewa, że pobicie, to efekt małżeńskich niesnasek. Bezsilna złość narasta, a kryminalista nie waha się przed brutalnym pobiciem staruszki czy rozbiciem na głowie innej kobiety butelki.
Wieś to wszystko widzi, ale początkowo zaciska zęby. Wszak kobiety dzielnie szorują podłogę w kościele, a chrześcijańskie miłosierdzie każe przecież wybaczać i cierpliwie nadstawiać drugi policzek.
Fantastycznie pokazana jest słabość lokalnej policji. Jeden radiowóz, kilku mundurowych i morze drobnych interwencji wywołanych przez alkohol. Zresztą ta wieś też nie jest zwyczajna. Świetnie dobrane plenery pokazują prawdziwą poniemiecką wioskę, w której nic nie zmieniło się od zakończenia II wojny światowej, tyle że wieśniacy jeżdżą zdezelowanymi niemieckimi autami.
Niezwykle doświadczony operator Witold Stok, przez wiele lat robił zdjęcia w Wielkiej Brytanii. Jego obrazy kiedy trzeba - sprawiają wrażenie robionych z ręki, całość skąpana jest w zieleni zarastających dróg i ścieżek umierających wiosek. czasem zbliżenia aż bolą, innym razem pokazuje świat z ciekawej perspektywy. Ale przecież to on zrealizował "Przepraszam, czy tu biją".
"Lincz" jest też w pewien sposób oskarżeniem i nieudolności policji i wygodnictwa służby więziennej. Oprócz sadystycznych ataków na kobiety do najmocniejszych scen filmu należy brutalny gwałt w celi aresztu. Reżyser wzmacnia przesłanie każąc jednemu z bohaterów popełnić samobójstwo z lęku przed powrotem do celi.
Najbardziej w pamięci zostaje scena, w której Wiesław Komasa z zimną krwią katuje stareńką kobietę - w tej roli Mirosława Maludzińska. Przerażenie ofiary pokazują drobniutkie drgnięcia ust, a Komasa przypomina wiejskiego Lucyfera tyle, że zapitego i z brudnymi paznokciami. Wtedy rozbrzmiewają przejmujące, żałobne, przewiercające mózg dźwięki wiolonczeli skomponowane przez wychowanego w Białymstoku Jarosława Papaja. Muzyka surowa i przejmująca. Godna zapamiętania i polecenia innym reżyserom.
Sama scena samosądu to kilka chwil niekontrolowanej agresji, późniejsze skopanie zwłok, nazwane przez żądnego sławy prokuratora zbezczeszczeniem i pozostający w głowie dylemat moralny. Czy zwykli, prości ludzie odepchnięci przez policję mieli prawo tak postąpić z bandziorem? Ale czy policjant miał prawo wyśmiewać ranionego maczetą ojca rodziny, że nie umie sobie poradzić z 61-latkiem?
Lincz nie opisuje tragedii na miarę antycznych historii, nie wyjaśnia, dlaczego mężczyźni pozwalali cierpieć swoim kobietom z ręki recydywisty, ale i ukazuje, że zbrodnia utkwiła w nich na zawsze. Jakże przejmującą jest scena w której wypuszczeni z aresztu mężczyźni w całkowitym milczeniu piją alkohol w wiejskim sklepiku. Ta tragedia nie została przepracowana - nikt nie zadbał o to, by zrozumieli, co się stało. Byli raczej mięsem armatnim wymiany ciosów między adwokatką, a krwiożerczym prokuratorem.
Mocne, polskie kino, które zmusza do refleksji i do dyskusji.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?