Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ignacy Karpowicz – Miłość

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Ignacy Karpowicz (ur. 1976) – jeden z najciekawszych współczesnych pisarzy. Autor powieści Niehalo, Cud, Gesty,Balladyny i romanse, ości, Sońka. Laureat Paszportu „Polityki”, czterokrotny finalista Nagrody Literackiej Nike.
Ignacy Karpowicz (ur. 1976) – jeden z najciekawszych współczesnych pisarzy. Autor powieści Niehalo, Cud, Gesty,Balladyny i romanse, ości, Sońka. Laureat Paszportu „Polityki”, czterokrotny finalista Nagrody Literackiej Nike. Wydawnictwo Literackie
Ignacy Karpowicz, jak nikt inny pisze o miłości w 2017 roku. O rozpaczliwym poszukiwaniu szczęścia w czasach zarazy. Jakiej – odpowiedzi na to pytanie mają poszukać czytelnicy.

Ta książka przepełniona jest odniesieniami do innych wielkich dzieł, nie wyłączając Biblii, ale też do pop kulturowych znaków i ikon. Pisarz zgrabnie balansuje pomiędzy konwencjami stylistycznej, jakby wciąż na nowo pisząc tę samą historię miłości niemożliwej, korzystając z śladów, jakie w powszechnej pamięci wyryli inni autorzy. Wielbicieli pierwszych zdań wielkich książek będą urzeczeni sentencją „Jutro nie będziemy tacy jak dziś”. Pozornie banalną, trącącą prawdą a la pewien bardzo znany twórca książek z zagranicy, a jednocześnie porażającą trafnością. Jeśli zaczyna się tę lekturę po zmroku – zaręczam – o świcie nic już nie będzie takie samo jak przed nią.

Bo „Miłość” to na swój sposób księga ksiąg opisująca bolesną pustkę życia pozbawionego uczuć, życia w kłamstwie, w strachu przed powiedzeniem sobie prawdy w oczy. O mistrzostwie samooszukiwania się i cierpieniu po utracie osoby najbliższej. Albo szaleństwie w dążeniu do zdobycia, zawłaszczenie sobie kogoś, kto tego drugie człowieka zwyczajnie nie pragnie. I nie ma tu łatwych diagnoz, w rodzaju boyowskiego „z tym najgorszy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz”. U Karpowicza miłość homoseksualna zostaje opisana w sposób niezwykle liryczny, ale tez pełen cierpienia. A ambaras zostaje przedstawiony w partiach retrofuturystycznych. Nieheteronormatywne według rządów Prawa Swobody „chcenie” to można by rzec – śmiertelna przypadłość.

Wcześniej zaglądamy do dworku, jako żywo przypominającego włości Jarosława Iwaszkiewicza, owego pana na Stawisku. Ignacy Karpowicz znakomicie wyczuwa frazę autora „Brzeziny” i tworzy hipnotyczną, bagnistą atmosferę dworku, w którym mieszkają ludzie dalecy od prawdy. Pan Jarosław, znikający na całe noce z przyjacielem, usychająca w pożądaniu pani domu, psi cmentarz. „Czy wolno spać obok osoby obojętnej, nie myśląc o sobie źle?” to jedno z najprostszych pytań, jakie pojawiają się na kartach tej przejmującej powieści. Powracający motyw cierpiącej w milczeniu żony, która chowa w sobie inne, także niezadane, pytania. Imiona i symbole, podobnie jak zaburzone, czy wręcz obumarłe relacje rodzinne będą powracały w kolejnych mutacjach tej historii. Podobnie jak pozostawione listy, pierwsze oznaki przezwyciężania strachu w drodze do prawdy. Kiedy najważniejszy będzie ten „nieuważny, zachwycający młodzieniec”. Jarosław Iwaszkiewicz w zaświatach już pisze list gratulacyjny do autora.

To dopiero początek igraszek Ignacego Karpowicza z czytelnikami. „Kłamstwa przypominają brud” stwierdza pisarz. I rozpoczyna grę we własny coming out. W kilkunastu zdaniach zdaje się opisywać losy kogoś niezwykle podobnego do niego. Nienawidzącego własnego ciała, poszukującego siebie w Afryce, uprawiającego seks wyłącznie w pisanych tekstach. Zarzuca sidła, by czytelnik mógł pełniej poczuć rozterki osoby odkrywającej swój seksualizm. Wznosi peany na cześć terapeutycznej roli literatury, by przestać „unikać siebie”. Zaś miłość to „pewien pociągający koncept z dziedziny literatury”. Kiedy rozwija znaczenie tego sformułowania, w jego prozie słychać i Karpowicza z „Balladyn i romansów” - piszącego z wielką fantazją, lekkim piórem, z ironią godną szachowego arcymistrza, który czyni czytelnikiem roszady, utrzymując go w przeświadczeniu, że kontroluje sytuację. Dlaczego zatem nie może powstrzymać wzruszenia? Bo przeczyta, że „człowiek z własnej woli nigdy świadomie nie wybierze samotności”?

W części zatytułowanej „Prawda” Ignacy Karpowicz wciąga czytelników w świat retrofuturyzmu, łączącego świat z filmów „Fahrenheit 451”, „Barbarella” i autokratycznych rządów jedynej słusznej partii głęboko zakorzenionej w chrześcijańskiej moralności o jakże oryginalnej nazwie… Prawo i Swoboda. Tu absolwent jeszcze naonczas elitarnego I Liceum Ogólnokształcącego w Białymstoku, mruga do zaznajomionych z jego biografią odbiorców i ofiarą miłości niemożliwej czyni pochodzącą z Belostoku Albertynę Żalek. I puszcza wodze fantazji, wywołując uśmiech za uśmiechem. Orwellowski „Rok 1984” zdaje się być bliski nadchodzącemu rokowi 2018, skoro ściany akademika są ze szkła i każdy może każdego obserwować. Prawdo i Swoboda rządzą krajem ponieważ „ich oferta dla obywateli była bezkonkurencyjna i najdogodniejsza d akceptacji” a Urząd Kontroli Obywatelskich Swobód gromadzi wszystkie możliwe dane o obywatelach „w celu zapewnienia bezpieczeństwa”. Humor Karpowicza zatem nie opuścił. A to dopiero początek tej fantastycznie ironicznej historii. Przyglądając się nazwisku wymazanego nagle pisarza, zamienia się on z Janusza Karasia w Janusza Suma, a co było przyczyną owej przemiany, niech pozostanie tajemnicą książki. Panna Żalek bierze udział w seansie łykania pigułek, jako żywo przypominającym początek „Matrixu”, kiedy sama posłuży się chemikaliami, przekona się, jakim człowiekiem jest jej ojciec. Jej historia pełna jest odniesień do pop kultury, nie wyłączając obrazka z filmu „Słomiany wdowiec” z unoszącą się sukienką Marilyn Monroe. Mało? To i parodia „Titanica” też się pomieści. Zabawa jest przednia, ale nie można stracić czujności ani na moment. Bo przybierając pozę pop kulturowego erudyty, Ignacy Karpowicz nie przestaje pisać o sprawach dla niego najważniejszych. Choćby o znaczeniu, jakie ma poczucie ciepła ciała drugiego człowieka. Tak, pisał już o tym „Cudzie” i ten cud życia nie przestaje go fascynować.

W „Miłości” pojawia się też motyw wiary przodków, stłamszonej przez panującą partię. W ostatniej czynnej w Belostoku cerkwi zgromadzone są ikonostasy zwiezione ze wszystkich zamkniętych już świątyń, niektóre nadpalone. W świecie przyszłości, każdy po urodzeniu będzie „stawał się członkiem polskiego Autokefalicznego Kościoła Katolickiego”. Przypomnijmy – autokefalia oznacza, że głowa takiego kościoła nie jest odpowiedzialna przed jakimkolwiek innym hierarchą o wyższej randze…

Jest też chemiczny homoneg, który leczy przed pociągiem do tej samej płci. A że przy okazji pozbawia wszelkiego pociągu seksualnego, by społeczeństwo mogło przetrwać, okresowo bierze… kopulatkę. Przepraszam, że zdradzam tajemnice językowych igraszek pisarza, ale trudno się powstrzymać przed uchyleniem kapelusza. Humor może być przecież doskonałą bronią. I znów, tym razem w nieco innym kontekście powraca fraza o „kłamstwach przypominających brud”.

Uwalniając się od życia w świecie kłamstwa jeden z bohaterów powieści żali się, że nie ma komu opowiedzieć o swoim szczęściu bycia w związku z mężczyzną, ba, o opowiedzeniu jakim jest wspaniałym człowiekiem. Konieczność ukrywania prawdziwych uczuć przesłania chwile radości z bycia razem w prozie życia, z wzajemnego porozumienia, docierania dwóch osobowości. Wreszcie, o strachu przed ujawnieniem prawdy o orientacji seksualnej przed matką, ojcem, o tym jak informacje o coming oucie przyjmie rodzina.

Przyglądając się miłości niemożliwej Ignacy Karpowicz sięga po formułę dawnej baśni. Przyjaźń księcia i ubogiego wieśniaka, przerywa pochopny sąd. Nauka sprawiedliwego ferowania wyroków bywa bolesna, a i nie zawsze słuszna rada okazuje się tą, która może pozwolić uratować władzę. A kraj przeżera niewiadomego pochodzenia straszliwa zaraza. Tu miłość nie pokonuje śmierci, ale pozwala zachować przyjaźń dosłownie po grób. I choć to baśń, można pozwolić sobie na łzę. Podobnie jak nie warto kryć łez, kiedy odchodzą najbliżsi. Jaki zatem los czeka tych, którzy chcą dać się ponieść fali miłości, niekoniecznie uznawanej za jedyną słuszną? Karpowicz radzi, by ruszyli w drogę „dokądś, choć bez określonego kierunku, za to razem”.

I to ostatnie zdanie „Miłości” - najlepszej książki w dorobku pisarza ze Słuczanki, gdzie opowieść o Sońce, która zakochała się w hitlerowcu dowodziła o potędze miłości. Bo każdy chce kochać i powinien mieć do tego prawo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny