Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr Papahema. Alicja po drugiej stronie lustra po raz pierwszy w Białymstoku (zdjęcia)

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Teatr Papahema w Teatrze Polonia. Alicja po drugiej stronie lustra
Teatr Papahema w Teatrze Polonia. Alicja po drugiej stronie lustra Kasia Chmura-Cegiełkowska
W sobotę, w ramach Dni Miasta Białegostoku, Teatr Papahema pokaże pierwszy raz w Białymstoku swój spektakl zrealizowany w Teatrze Polonia - "Alicja po drugiej stronie lustra".

Gdzie powstawał spektakl „Alicja po drugiej stronie lustra”?

Paulina Moś: Próby odbywały się w Teatrze Polonia w Warszawie. Natomiast sporo spotkań odbyliśmy jeszcze przed oficjalnym startem prób. Spotykaliśmy się w prywatnych mieszkaniach lub kawiarniach, licząc na to, że atmosfera w lokalu będzie sprzyjała dyskusji. Niestety nie zawsze to się udawało. Czas prób w teatrze, z racji na panującą tam atmosferę, był bardzo przyjemny. Chociaż musieliśmy pracować w specyficznych godzinach. W Teatrze Polonia nie ma możliwości próbowania, gdy grany jest inny spektakl, wiec w godzinach 17-22 robiliśmy przerwę. Wracaliśmy do teatru późnym wieczorem.

Ludzie przychodząc do teatru nie zdają sobie często sprawy ile czasu trwa przygotowanie przedstawienia.

Helena Radzikowska:
To prawda. Premiera jest wierzchołkiem góry lodowej procesu produkcji, który trwa kilka miesięcy. Pracę nad spektaklem można podzielić na kilka etapów. Najpierw rodzi się pomysł i bardzo wstępna koncepcja przedstawienia, którą posługujemy się, tworząc wnioski grantowe. Potem rozpoczynamy rozmowy z realizatorami – reżyserem bądź opiekunem artystycznym, scenografem, kompozytorem, reżyserem światła. Konkretyzuje się koncepcja, pojawia się obsada. Scenograf przy naszej pomocy tworzy przestrzeń sceniczną, kostium, rekwizyty, lalki. Rozpoczynają się próby – od czytanych, tzw stolikowych, po próby generalne w pełnej scenografii, kostiumach, światłach. Równolegle z próbami staramy się zadbać o promocję powstającego spektaklu. Powstaje plakat i ulotki, nagrywamy trailer, opowiadamy w mediach o nadchodzącej premierze. Ostatnim etapem produkcji jest rozliczenie projektu. Tak wygląda to u nas. W teatrach państwowych te etapy są podobne, z tą różnicą, że więcej osób jest odpowiedzialnych za ich realizację i koordynację. I w grę wchodzą większe pieniądze.

Gdzie mieliście próby?

Mateusz Trzmiel: Próbowaliśmy w mieszkaniu naszego reżysera, w wynajmowanej przez nas skromnej kawalerce na warszawskiej Pradze, ale przede wszystkim w Teatrze Polonia i Och-Teatrze. Praktycznie na każdej ze scen Fundacji. Największym wyzwaniem były te z prób, które odbywały się na małej scenie Teatru Polonia, bo poza godzinami prezentacji spektakli staje się ona zwykłym korytarzem i najważniejszym węzłem komunikacyjnym budynku. Mogłoby się zdawać, że to nas co najmniej rozpraszało – wręcz przeciwnie – polubiliśmy tę atmosferę, przyzwyczailiśmy się do tego, że wciąż nas ktoś podgląda i z niemałym zdziwieniem, ale i atencją obserwuje nasze pierwsze wykony. Można powiedzieć, że od pierwszej próby mieliśmy widzów.
HR: Dopiero w nocy byliśmy w teatrze sami, nic nas nie rozpraszało. Pracowaliśmy, dopóki zmęczenie nie dawało się we znaki.

Jak wam się udało dotrzeć do Teatru Polonia?

PM: Na jednym z pierwszych pokazów "Calineczki dla dorosłych" - spektaklu, który powstał w ramach współpracy z Teatrem Montownia, pojawiła się Pani Krystyna Janda. Po spektaklu poszłam przywitać się ze znajomymi i zobaczyłam, że czeka na nas Pani Krystyna. Skonsternowana zawołałam resztę PAPAHEMY. Zamieniliśmy z Nią kilka zdań. Spektakl bardzo jej się podobał, nie kryła wzruszenia, największe wrażenie zrobiła na niej lalka. Dla nas było to spotkanie niezwykle. Niedługo potem okazało się, że o nas myśli. Poszliśmy za ciosem i poprosiliśmy Rafała Rutkowskiego, prezesa Teatru Montownia, żeby umówił nas na spotkanie w Polonii. Wszystko poszło w trybie ekspresowym i już za chwilę siedzieliśmy u Pani Krystyny w gabinecie, nieśmiało ściskając swoje CV. Rozmowa była krótka i treściwa: nie mam bajki dla dzieci, chcę lalki, dzień dziecka czy mikołajki? Zdecydowaliśmy, że dzień dziecka i serdecznie się pożegnaliśmy. Byliśmy w szoku. Nie sądziliśmy, że pewne rzeczy mogą się wydarzyć tak szybko.


Paweł Rutkowski:
Tak, do spotkania z Panią Krystyną nie doszłoby, gdyby nie pomoc „wujków” z Teatru Montownia. Na drugi dzień po obejrzeniu „Calineczki dla dorosłych” Pani Krystyna i Magda Umer, która jej wtedy towarzyszyła, napisały przemiłe recenzje przedstawienia na swoich fanpege’ach na facebook’u. Gdy dowiedzieli się o tym nasi starsi koledzy, sprowokowali nas do tak odważnego marzenia jak spotkanie z samą Panią Krystyną. Opowiadali nam przeróżne historie i anegdoty z pracy w Teatrze Polonia i Och-Teatrze – mają ich bez liku, bo zasilają tam obsady wielu spektakli. Zachwalali, jak wielką sympatią Pani Krystyna darzy swoich wszystkich aktorów oraz mówili o tym, że uwielbia wspierać młodych i pomagać w stawianiu im pierwszych kroków w zawodzie. Po krótkiej naradzie stwierdziliśmy, że nie starczy nam odwagi i poprosiliśmy Rafała o pomoc w umówieniu spotkania. Rafał wykonał telefon i zapytał nas: pasuje Wam jutro, czy w przyszłym tygodniu? Koledzy z Teatru Montownia nie pomylili się i tym razem. Pani Krystyna dała nam kredyt zaufania.

Premiera miała miejsce prawie rok temu – dlaczego wcześniej nie można było zobaczyć „Alicji” w Białymstoku?

MT: Zdawałoby się, że to aż rok, ale tak naprawdę to tylko rok od premiery. Dni Miasta okazały się świetną ku temu okazją, bo to nie lada wyzwanie logistyczne. Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury jest współproducentem przedstawienia, korzystamy również z pomocy tamtejszego zespołu technicznego, dlatego w kwestii eksploatacji jesteśmy partnerami. Doskonale też wiemy, że każdy wyjazd, który nie jest precyzyjnie zaplanowany ze stosownym wyprzedzeniem to kompletna abstrakcja dla kalendarza Teatru Polonia, który pęka w szwach od planów na najbliższe kilka lat, zarówno stacjonarnych, jak i impresaryjnych. Poza tym eksploatacja „Alicji...” to również wyzwanie finansowe – to nie jest przedstawienie kameralne, które możemy zapakować do plecaka i pojechać z nim na drugi koniec Polski, na szczęście udało się zdobyć fundusze i dzięki wsparciu Miasta pojawimy się w Białymstoku już w czerwcu.

Jednak udało się wam zdobyć wsparcie miasta na to przedstawienie….

HR: Jesteśmy niezmiernie wdzięczni Miastu za wsparcie, jakim nas obdarza. Większość naszych spektakli powstaje ze środków publicznych, które pozyskujemy, startując w otwartych konkursach ofert organizowanych przez Biura Kultury Urzędu Miasta i Urzędu Marszałkowskiego. Przedstawienia te mają swoje premiery w Białymstoku i później regularnie prezentujemy je białostockiej publiczności. W przypadku „Alicji” było inaczej. Kiedy Pani Krystyna zaproponowała nam współpracę, nie mieliśmy żadnych środków na realizację spektaklu. Nie mogliśmy ubiegać się o dotację w konkursie prowadzonym przez Miasto Białystok ani Województwo Podlaskie, bo spektakl z założenia miał być eksploatowany w Warszawie. Tam z kolei, z powodu zmiany tytułu przedstawienia, do której zmusiły nas bezlitosne prawa autorskie, musieliśmy oddać dofinansowanie. Wkład finansowy Fundacji Krystyny Jandy na Rzecz Kultury pokrywał cześć kosztów realizacji spektaklu, resztę środków musieliśmy zdobyć my. A czasu było bardzo niewiele – od pierwszej naszej rozmowy z panią Krystyną do premiery upłynęły zaledwie cztery miesiące. To bardzo krótki okres produkcji. Z pomocą przyszedł nam Pan Prezydent i Biuro Promocji Miasta Białegostoku, od którego otrzymaliśmy znaczną część potrzebnych funduszy. Za wsparcie musieliśmy się odwdzięczyć, umieszczając informację o nim w materiałach promocyjnych i zapowiedziach przedstawienia, co robiliśmy i nadal robimy z dużą przyjemnością. Resztę uzbieraliśmy na portalu Polak Potrafi. Tak więc „Alicja po drugiej stronie lustra” powstała dzięki zaufaniu, jakim obdarzyła nas pani Krystyna i pracownicy prowadzonej przez nią Fundacji i Teatrów, miasto Białystok oraz nasi znajomi i nieznajomi z całej Polski, którzy odpowiedzieli na naszą prośbę o pomoc za pośrednictwem Polak Potrafi. Tę pomoc potraktowaliśmy jako kredyt zaufania, który staramy się spłacać każdym zagranym spektaklem.

Gdzie jeszcze zagraliście „Alicję”? Rzeczywiście promuje ona Białystok i absolwentów Wydziału Sztuki Lalkarskiej?

MT: „Alicja...” do tej pory prezentowana była tylko w Warszawie, ale za to i w Och-Teatrze, i w Teatrze Polonia. Pierwszy raz ruszamy w trasę, ale mamy nadzieję, że nie po raz ostatni, rozmawiamy choćby o prezentacji w Poznaniu w ciągu najbliższych wakacji. Czy „Alicja...” promuje? Promuje! Lalki w teatrach dramatycznych są rzadkością, dlatego też wielokrotnie spotykamy się, jakkolwiek nieskromnie to zabrzmi, z entuzjastycznymi reakcjami widowni, a największe zaciekawienie wzbudzają ich konstrukcja i sposób animacji, więc można powiedzieć, że i samą sztukę lalkarską promujemy. Pojawiają się pytanie, skąd my się właściwie wzięliśmy i wtedy z dumą odpowiadamy, że z Białegostoku. Abstrahując od działań promocyjnych przypisanych samej premierze spektaklu, kiedy to bardzo często wspominaliśmy o swoich akademickich korzeniach, nawet teraz, rok po premierze, w materiałach Teatru Polonia pojawia się logotyp „Wschodzącego Białegostoku”, o co zawsze staramy się dbać. Mamy nadzieję, że to była dobra inwestycja.

HR: Plakaty, a przede wszystkim książeczki z comiesięcznym repertuarem Teatru Polonia są drukowane w ogromnych nakładach, funkcjonują w przestrzeni miasta, krążą po nim. „Alicję” gramy w każdym miesiącu, więc logo Wschodzącego Białegostoku od roku nieustannie krąży po Warszawie. Zdarza nam się dostać od znajomych białostoczan, którzy trafiają do Warszawy, zdjęcie materiałów promocyjnych Teatru Polonia promujących Białystok i towarzyszące tym zdjęciom wyrazy uznania dla Miasta i dla nas. To bardzo miłe!

Kiedy w ogóle podjęliście decyzję, żeby założyć własną, jak to się kiedyś mówiło, trupę teatralną?

PM: Ten pomysł wykluł się już na początku studiów. Trafiliśmy razem do jednej grupy i widzieliśmy, że nie tylko się lubimy, ale też umiemy ze sobą pracować i mamy podobne myślenie o teatrze i poczucie humoru. Jeśli chodzi o formalności, to zmobilizował nas konkurs Montownia Bis, który został ogłoszony przez Teatr Montownia. Jako finaliści tego konkursu, zadebiutowaliśmy w marcu 2014 roku na deskach warszawskiego Teatru Powszechnego spektaklem "Molière. Z urojenia". Chwilę później spisaliśmy statut i udaliśmy się do notariusza, żeby uprawomocnić naszą działalność.

HR: Byliśmy wtedy na czwartym roku studiów. Nad „Molierem” pracowaliśmy równolegle z próbami do spektakli dyplomowych. Kończąc szkołę, mieliśmy więc własny spektakl, a także apetyty i pomysły na kolejne.

PR: Pracowało nam się świetnie od samego początku. Jednak o swojej grupie pomyśleliśmy, jeśli dobrze pamiętam, chyba dopiero na drugim roku... Po jednej z premier w Białostockim Teatrze Lalek koledzy zawołali mnie i powiedzieli „Mamy dla Ciebie propozycje: zakładamy własny teatr – wchodzisz w to?” Nie miałem żadnych wątpliwości, że tak. Budujący był fakt, że nie mielibyśmy być pierwszą niezależną grupą, która została zawiązana przez absolwentów naszej szkoły. Kiedy stawialiśmy swoje pierwsze kroki, mogliśmy liczyć na ogromne wsparcie grupy Teatr Malabar Hotel.

Nie łatwiej byłoby jednak pójść na etacik?

PM:
Myślę, że trudno stwierdzić, czy byłoby łatwiej. "Etacik" to bardzo szerokie pojęcie. Wszystko zależy od tego, gdzie trafiasz i co grasz. Nasz pomysł był taki, powstał w sposób naturalny. Może zabrzmi górnolotnie, ale podobno życie to sztuka wyborów.

HR: Zarówno etat, jak i tzw. freelance, czy prowadzenie własnej działalności ma swoje wady i zalety. Coś za coś. Wolność albo stabilizacja. Chyba i z jednym, i z drugim jest tak, że jak się tego zasmakuje, trudno z tego zrezygnować. Lubimy ryzyko i życie na walizkach, poznawanie nowych ludzi i miejsc z całą ich specyfiką. Ale może kiedyś jakiś szalony dyrektor zaproponuje nam po 1/4 etatu i powie róbcie tu, co chcecie. Poważnie przemyślelibyśmy taką propozycję!

PR: Najfajniejsza w braku etatu jest zmienność. Sporo jeździmy, poznajemy wiele ciekawych osób związanych ze środowiskiem. Nie da się nudzić. Etat często zamyka możliwość podróży. Aktor jest zobowiązany do bycia na miejscu, w gotowości - dodatkowe próby, zastępstwa w spektaklach. Stała praca w teatrze daje stabilność finansową, ale często uniemożliwia inne zawodowe działania. My sami organizujemy sobie prace, możemy być elastyczni. I mimo wszystko, gramy coraz częściej - spektakle, które naprawdę lubimy.

Jak powstawała „Alicja” - skąd współpraca z Przemysławem Jaszczakiem? Dlaczego on?

MT: Przyznajemy – Przemka poznaliśmy niewiele ponad rok temu. Rozpoczynając próby, praktycznie się nie znaliśmy, ale zaufaliśmy mu, bo wiele dobrego się o nim mówi. Uchodzi w środowisku lalkarskim za speca od teatru dziecięcego. I jednego z najlepszych reżyserów młodego pokolenia. Opłaciło się.

PR: Bardzo zależało nam i Pani Krystynie, żeby w naszym spektaklu pojawiły się lalki. Praca z tak precyzyjną formą wymaga ogromnej dyscypliny. Trzecie oko było konieczne. Wiedzieliśmy, że potrzebujemy reżysera. Spotkaliśmy się z Przemkiem i od razu wyczuliśmy, że powinniśmy się dogadać. Wiele naszych spostrzeżeń dotyczących teatru pokrywało się. Zaryzykowaliśmy i udało się.

HR: Przemek z wyboru, z przekonania, z pasji zajmuje się teatrem dla dzieci. Urzekło nas to, że traktuje dzieciaki jak równorzędnego partnera. „Alicja” była naszym pierwszym spektaklem dla dzieci. Bardzo baliśmy się infantylizacji, naiwności. Przemek pomógł nam ich uniknąć.

W spektaklu nie zabraknie lalek i elementów scenografii – kto je stworzył?

PR: Realizatorów do tego spektaklu wybrał reżyser. Był to już sprawdzony team ludzi, z którymi Przemek wielokrotnie pracował. Mogliśmy zobaczyć ich wcześniejsze dokonania i byliśmy pewni, że sprawdzą się i w tym temacie. Za projekty lalek i scenografii odpowiedzialny był Mateusz Mirowski – absolwent kierunku Architektura Wnętrz i Pracowni Scenografii Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Lalki powstały dzięki pracy absolwentów ASP z warszawskiej pracowni plastycznej Reaktor, wykonanie scenografii zawdzięczamy Tomaszowi Ruskowi, pracownikowi Teatru Polonia.

Wykorzystanie lalek i żywego planu wzmacnia przekaz bajki Lewisa Carrolla?

PM: Sam fakt przebywania w zaczarowanej krainie nasuwa magiczne rozwiązania, które naszym zdaniem byłyby zdecydowanie mniej atrakcyjne, gdyby nie sięgniecie po lalki. Jeśli chodzi o główna bohaterkę - jest ona żywoplanowa. Z dwóch powodów: pozwala to na konfrontację z resztą stworów spotykanych na drodze, a także jest dobrym punktem wyjścia w jednej z kultowych scen tej powieści, czyli zmniejszania i zwiększania się Alicji.
HR: Wszystkie lalki w spektaklu to tzw. tintamareski – formy łączące twarz aktora z ciałem lalki. Takie rozwiązanie pozwala prowadzić aktywny, wiarygodny dialog przy ogromnej charakterystyczności i dziwności postaci. Forma ta jest też ekscytującym wyzwaniem aktorskim!

Ta książka ma nieustannie dobrą passę – nie boicie się konfrontacji z kinowymi „Alicjami” w 3D?

PR: Wiadomo, że film jest ogromną konkurencją dla teatru. Wiemy, jak ciężko utrzymać uwagę młodego widza, dlatego próbowaliśmy umieścić w spektaklu jak najwięcej atrakcyjnych zabiegów, które nam w tym pomogą. W naszej „Alicji” oprócz gry lalkami wykorzystujemy elementy light show, multimedia, a także ultrafiolet.
HR: Ale teatr ma nad filmem taką przewagę, że wszystko dzieje się tu i teraz. Stwarza się na oczach widzów. Aktorzy są na wyciągnięcie ręki. Dzieciaki bardzo doceniają tę bliskość. Zapowiedzi kinowej „Alicji” potraktowaliśmy jako własną reklamę, nagłośnienie tematu. Widzowie lubią konfrontować ze sobą realizacje dokonane za pośrednictwem różnych mediów. Sama bardzo lubię porównywać adaptacje teatralne i filmowe tych samych tytułów.

To jaka jest wasza „Alicja” - dozwolona jest od lat 7…

MT: Brzmi, jakby to była granica wyznaczająca jakiś przełomowy etap rozwoju człowieka. Ten wymóg wiekowy jest bardzo orientacyjnym wymogiem. Zdaje mi się, że w większości dotyczy wieku dzieciaków, które odwiedzają teatr w większych grupach, tych szkolnych. Z doświadczenia wiemy, że w takich zbiorowiskach każda drobna różnica w wieku widza może być odczuwalna i przekładać się na jego percepcję. Ale – zdaje mi się również, że w towarzystwie rodziców każdy młody widz jest mile widziany, bez względu na wiek. Proza Carrolla naszpikowana jest słownymi gierkami i aluzjami, które może trudno odczytać najmłodszym, za to plastyka spektaklu jest na tyle atrakcyjna, że może nie trzeba wszystkiego rozumieć...

PR: Oczywiście mimo wyznaczonej granicy, pojawiali się na spektaklu też młodsi widzowie. I reagowali żywiołowo na różne zdarzenia sceniczne. Wydaje mi się, że rozumienie treści zależy od indywidualnego rozwoju dziecka, także i młodsi widzowie są w stanie podążać za losami Alicji.

HR: Dzieci „rozumieją” abstrakcję lepiej niż mogłoby się nam zdawać!

Co rodzice mogą znaleźć w tym opowiadaniu?

PM: Przede wszystkim zadać sobie te same pytania co ich pociechy. Nasza Alicja przez całą podróż po zwariowanym świecie zastanawia się, kim jest oraz kim chciałaby się stać. Myślę, że to pytanie jest aktualne na rożnych etapach. Chciałabym, żeby każdy, kto obejrzy ten spektakl, konfrontował te treści z własnym życiem. Oprócz tego puszczamy klasyczne oko do dorosłego widza, wtrącając kilka niejednoznacznych żartów.

Nie mieliście wrażenia, że wizje Carrolla czasem sprawiają wrażenie, jakby powstawały przy chemicznym wspomaganiu wyobraźni?

PM: Jest to dosyć powszechna opinia. Trudno nie dopatrzeć się tego typu skojarzeń. Natomiast nie podążaliśmy tą drogą. Szukaliśmy własnej interpretacji.

HR: Bawiliśmy się różnymi skojarzeniami, dziecięcymi i bardziej dojrzałymi. Podróż na drugą stronę lustra dla nas samych była wyprawą w nieznane. Siła wyobraźni jest niezmierzona, nawet kiedy nie jest wspomagana chemicznie!

A wy będąc jednocześnie aktorami i swoimi szefami – jesteście po której stronie lustra?

MT:
My po prostu mamy to lustro (śmiech).

PR: Zdecydowanie po drugiej. Przeszliśmy już wiele, ale ciągle zdarza nam się „lądować” w przeróżnych absurdalnych sytuacjach, których nie powstydziłby się opisać sam Carroll w kolejnej części przygód Alicji.

HR: Raz po jednej, raz po drugiej. Myślę, że częściej po tej, po której Alicja poszukuje odpowiedzi na ważne dla niej pytania.

MT:
Na drugą stronę lustra przejdziemy 24 czerwca punktualnie o godzinie 17.00 na scenie Kina Forum przy ul. Legionowej 5. Sprzedaż biletów trwa, w przedsprzedaży kosztują tylko 25 zł, w dniu spektaklu – 35 zł. Zapraszamy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny