Ta historia zaczyna się jak wiele innych w latach 70. XX wieku. Młody chłopak słucha muzyki, poznaje Genesis czy Pink Floyd i coś tam słyszy o punku. Ma szczęście. Uczy się w technikum w stolicy, gdzie w końcu ludzie bogatsi i jakby koncertów jednak więcej. A kiedy kupuje płytę dziś zapomnianych The Vibrators - zmienia swoje zainteresowania. I jak w dobrej bajce - dotknięcie płyty, jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki zmienia jego życie i ustawia na trzy dekady. Niewyobrażalne? Ale cholernie prawdziwe.
Krzysztof Grabowski przyznaje, że nigdy nie przypuszczał, że nauczy się grać na perkusji i przez 30 lat utrzyma zespół. I do końca swoich wspomnień o grupie stara się zachować dla siebie tajemnicę tego sukcesu. Bo Dezerter odniósł sukces w wielu wymiarach.
Przede wszystkim - wciąż istnieje. Od początku oprócz Grabowskiego - twardego ideologa grupy, który zadbał, żeby gwiazdorstwo nigdy nie uderzyło jej do głowy, zamiast autografów pieczętował pamiątki fanom hasłem "pier... autografy" i przez wiele lat starannie unikał publikowania swojej twarzy w zespole jest Robert Matera. Autor mocnej muzyki i wokalista, który w pewnym momencie musiał sam stawić czoła publiczności po odejściu z grupy Dariusza Hajna, czyli Skandala. I chyba na przyjaźni i miłości do muzyki opiera się fundament owego zespołu - ikony.
Sukces oparty jest też na tytanicznej pracy. Od chłopaków z technikum, którzy wydzierali się w Jarocinie wbijając wszystkich w ziemię niewyobrażalną energią zespół dzielą świetlne lata. Ale nie ma nic za darmo. Zrezygnowali ze studiów, bo wierzyli w siebie i w to, że mordercze próby się opłacą.
Oczywiście dziś najbardziej barwnie wyglądają opisy prapoczątków grupy, strach komuny przed SS-20, czyli pierwotną nazwą, trudności z cenzurą, dostrzeżenie singla w USA. Pierwsze wyjazdy na Zachód, mierzenie się z polską rzeczywistością i raczkującym kapitalizmem. Grabowski pisze z kulturą i dystansem. Od razu zastrzega, że nie będzie opisów balang ani ekscesów erotycznych. Wyznaje, że dojeżdżając do Warszawy nie mógł nawet zaszaleć z ubiorem, żeby nie być pobitym i tak mu zostało. Bo właśnie tak widzi etos undergroundowej pracy. By o sobie mówić na scenie, a nie demonstrować strojem. I od początku był cholernie dorosły w swoich sądach, które zapisywał w słowach - hymnach polskich myślących punków.
"Wielki problem małych ludzi
Zdobyć dobre stanowisko
Zdobyć spokój, zdobyć krzesło
Stracić nic - to znaczy wszystko"
Nie, to nie jest piosenka o walce o byt w wielkiej korporacji, to "Tchórze" z 1985 roku. Sprzed ćwierć wieku!
Grabowski sam przyznał, że dopiero kilka lat temu musiał założyć działalność gospodarczą, bo z grania już nie był w stanie utrzymać rodziny. A że grafika bawiła go od dziecka, zadbał o niesamowity wygląd książki - albumu i profesjonalnie zajmuje się projektowaniem okładek i różnych wydawnictw.
Każda strona to collage z recenzji, wycinków prasowych czy ulotek z czasów, które opisuje. Wraz z kilkoma osobami wykonana została benedyktyńska praca przy zbieraniu takich punkowych dewocjonaliów. Ba, w specjalnym dodatku publikuje nawet oryginały zespołowego podziemnego pisemka "Azotox", tworzonego przy pomocy kleju, nożyczek, maszyny do pisania i ksero. Świetna praca, świetny album doprowadzony aż do października 2010 roku. Są w Polsce ludzie, którym się chce.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?