Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Zaorski, reżyser filmowy. Piłkarski poker to jego dzieło

Tomasz Malinowski
Kiedyś kluby zarabiały na biletach, obecnie na handlu zawodnikami, sprzedaży praw telewizyjnych. Każdy chce z tego tortu coś sobie uszczknąć - mówi Janusz Zaorski.
Kiedyś kluby zarabiały na biletach, obecnie na handlu zawodnikami, sprzedaży praw telewizyjnych. Każdy chce z tego tortu coś sobie uszczknąć - mówi Janusz Zaorski. Tomasz Malinowski
Podczas azjatyckiego Mundialu z Japonią i Koreą wszyscy byli przekonani, że to Japonia pójdzie wyżej. A stało się zupełnie inaczej. Spodziewam się, że teraz Ukraina będzie czarnym koniem piłkarskiego turnieju.

Nie ma Pan żalu do losu, że kojarzony jest bardziej z filmem "Piłkarski poker" niż z tak artystycznymi produkcjami, jak "Matka Królów" czy "Cudownie ocalony"?
Janusz Zaorski:
- W moim środowisku uważa się, że najszybciej starzeją się filmy współczesne. Ten obraz się natomiast nie zestarzał. "Piłkarski poker" pokazuje upodlony świat piłki, ze swoimi przekrętami. Wy dziennikarze nagabujecie mnie bez przerwy pytaniem, a kiedy będzie ciąg dalszy. Będzie, kiedy pierwszy film przestanie być aktualny.

Po premierze stwierdził Pan: "Kręcąc Piłkarskiego pokera miałem większe aspiracje". Co się kryje w tej myśli?

- To odniesienie do tzw. kina niepokoju moralnego, które, jak pan pewnie pamięta, zaczęło się w latach siedemdziesiątych. Żyłem i widziałem, jak na naszych oczach odbywa się proces rozpadu tamtego ustroju. Nikt z nas nie wiedział, czy do tego ostatecznie dojdzie, czy dożyjemy jakiejś innej formuły ustrojowej? Dlatego pod pretekstem piłki nożnej chciałem dać taką diagnozę. Że wszystko się prostytuuje, jest amoralne. Że wokół kręcą się wredne typy i obowiązują jakieś okropne mechanizmy.

Nie obawiał się Pan, że film stanie się "półkownikiem", gdyż zbyt mocno promuje coś, co nie jest poprawne?

- Oczywiście, że miałem takie obawy. Władze puściły jednak film, ponieważ dla nich była to groteska opowiadająca o sprawach dziejących się wokół piłki nożnej. Uznano, że to przecież jest wyłącznie wyobraźnia autorów, że takie zjawiska nie mają w ogóle miejsca, a artysta ma prawo pokazywać rzeczy "w krzywym zwierciadle".

Do tego film miał swoją premierę 1 kwietnia 1989 r.

- Czyli po Magdalence, ale przed wyborami. W powietrzu czuć było, że wkrótce zmieni się cały kraj. Dlatego dano mi spokój. Ten film jakby nie trafił wówczas w swój czas. Były rzeczy bardziej poważne. Paradoksalnie obraz stał się, dopiero z upływem lat, prawdziwą opowieścią o machlojach w polskim futbolu.

Diabeł tkwi w szczegółach. Pan ich wiele zdobył na potrzeby scenariusza?

- Zrobiliśmy kwerendę po wszystkich moich znajomych, a mam ich mnóstwo w tym środowisku. Wprowadził mnie do niego Krzysztof Mętrak, nieżyjący już krytyk filmowy i literacki, fan piłki nożnej. To on mnie poznał z dziennikarzami, piłkarzami, sędziami. Wtedy funkcjonowała w najlepsze cenzura, która nie pozwalała pokazywać, że jest źle. Propaganda sukcesu nadal obowiązywała. Ci ludzie, zwłaszcza zaś dziennikarze, nie mogli opisywać pewnych zjawisk. Ale mogli o nich mówić. Pokazana w filmie tzw. spółdzielnia, to historia autentyczna. Albo podchody, jakie wykonywano do sędziów, którzy "drukowali" później mecze.

Mijają 23 lata od premiery. Nie ma już Polski barchanowo-parcianej; jest kapitalizm, w futbolu zawodowstwo. Co się w polskiej piłce zmieniło?

- Nie sądzę, żeby nastąpiła jakaś poprawa. Wszystko to odbywa się teraz w rękawiczkach. Rzekłbym skórzanych, świetnie wyprawionych. Kwoty są zawrotne, zer przybyło do każdej transakcji. Powiedzmy to sobie jasno: tam gdzie są wielkie pieniądze, zawsze będą malwersacje, układy, przekręty. A piłka nożna, to nieprawdopodobny interes. Głównie dlatego, że na stadiony wkroczyła telewizja. Kiedyś kluby zarabiały na biletach, obecnie na handlu zawodnikami, sprzedaży praw telewizyjnych. Każdy chce z tego tortu coś sobie uszczknąć. To może powalić najbardziej odpornego, połakomić go na jakiś "numer" poza prawem.
Dlaczego dziś tak trudno nakręcić film o sporcie?

- Nie zgadzam się. Ostatnio dwa bardzo udane filmy zrobiły kobiety. Kasia Adamik "Boisko bezdomnych", a Anna Kazejak "Skrzydlate świnie". Pierwszy, to historia założenia przez bezdomnych drużyny piłkarskiej. W tym drugim poznajemy środowisko kibiców. Obie produkcje mają głębsze, niż tylko sportowe, przesłanie. Wiele mówią o pasji i przyjaźni. To pierwsze filmy, po 20 latach od "Piłkarskiego pokera", które powstały. Jak z tego widać 20 lat, przynajmniej w kinematografii, trwała ta transformacja. Zaczyna być normalnie i można nareszcie po pewne tematy sięgać i je realizować.

To jak, Pana zdaniem, należy pokazywać współczesny sport?

- Kierunek wytycza wszechobecna telewizja. Nie należy ścigać się z wydarzeniami, a skupić się na kuchni sportowej. Ta ciekawi ludzi najbardziej.

Przyzna Pan jednak, że brakuje scenariuszy, które dają pozytywny przekaz. Czy robienie filmu pokazującego negatywne strony futbolu nie pogłębia niechęci do dyscypliny?

- Tak myśląc, o wielu sprawach negatywnych nie powinniśmy opowiadać, bo będzie to zły wzorzec. Uważam, że trzeba czasami pokazać wręcz drastycznie coś, żeby to do ludzi w końcu dotarło.

A wie Pan, co ja chciałbym obejrzeć? Fabularyzowaną opowieść o "Orłach Górskiego"! Pan byłby stworzony do zrobienia takiego filmu.

- W filmie musi być konflikt. A ja śp. pana Kazimierza znałem jako człowieka bezkonfliktowego. Tutaj widzę trudność; po prostu niektóre mechanizmy już się wyczerpały. Konflikt trener - zawodnik? Ile to już filmów widzieliśmy? Są jednak pomysły fantastyczne, jak walka o życie w Auschwitz-Birkenau. Józef Hen napisał nowelę pt. "Bokser i śmierć", na podstawie której słowacki reżyser Peter Solan zrealizował w 1962 roku film fabularny o tym samym tytule. To był temat na Oscara.

Każdy kinoman, jednocześnie będący miłośnikiem piłki nożnej, musi patrzeć z zazdrością na brytyjskie kino?

- To prawda, te najwspanialsze filmy, które mnie przyciągnęły do reżyserii, traktowały o sporcie. To były produkcje właśnie ze szkoły angielskiej, tzw. młodych gniewnych. "Sportowe życie", "Samotność długodystansowca". O! "The Loneliness of the Long Distance Runner", to opowieść o tym, że jeśli bohater wygra bieg, to się skurwi, bo pójdzie na układ. Jego przegrana jako sportowca będzie jego wielką wygraną jako człowieka. To jest prawdziwy konflikt. Sport był tu pretekstem do opowiedzenia czegoś o życiu. Takich tematów w moim przekonaniu trzeba szukać.

EURO na wyciągnięcie ręki. Pan jest już w siódmym niebie?

- (Śmiech) Nie ukrywam, że zaliczam się do tych kibiców, którzy uprawiają symultantkę: kto z kim, po wyjściu z grupy na kogo trafimy my i inne reprezentacje? To takie wróżenie z fusów, ale bardzo wdzięczne.

I co Panu z tych symulacji wychodzi?

- Nie wydaje się, żeby boisko naszej drużynie pomagało, a kibice byli tym dwunastym zawodnikiem. Jeżeli już, to Ukrainie. Dlaczego? Bo my jesteśmy już członkiem UE, swoje żeśmy wybudowali; może nie do końca te autostrady, dworce kolejowe i lotnicze terminale powstały. Stadiony mamy za to fantastyczne, choćby "Bursztynowa Arena" w Gdańsku. To najpiękniejszy stadion, na którym byłem, a byłem na wszystkich kontynentach. Jak już ktoś miałby wygrywać, to Ukraina, bo to ją zbliży do Europy. Gdyby jakiś sędzia miałby pomóc, to bardziej im niż nam. Proszę sobie przypomnieć, jak to było dekadę temu podczas azjatyckiego Mundialu z Japonią i Koreą. Wszyscy byli przekonani, że to Japonia pójdzie wyżej. A stało się zupełnie inaczej. Spodziewam się zatem, że Ukraina będzie "czarnym koniem" tego turnieju.

A jak się Panu wydaje, czy obecne pokolenie polskich piłkarzy jest zdolne dokonać wielkich rzeczy?

- Nikt z tych graczy - a myślimy o Błaszczykowskim, Lewandowskim, Obraniaku, Piszczku, Szczęsnym - nie brał udziału w wielkim turnieju. Polacy są zdolni do tego, żeby wygrać z każdym i przegrać z każdym. Ale wygrać z każdym, to znaczy pokonać mistrzów świata. Tak, tylko że w jednym meczu, ale nie w turnieju. Historia nas w tym zresztą utwierdza; ci brawurowi Polacy, mężni, waleczni. Tylko nie codziennie. Wyjątek od reguły stanowiła drużyna Kazimierza Górskiego.

To kto zostanie mistrzem Europy?

- Będzie nim ta reprezentacja, która ma najlepszych... rezerwowych. Kontuzje, kartki... Wszystko to spowoduje, że w tym szóstym finałowym meczu drużyny będą musiały wystawić inny skład. Czy my mamy rezerwowych? Odpowiadam panu: nie mamy żadnych, więc nie widzę szans. Cudem będzie, a my w cudach jesteśmy najlepsi na świecie, wyjście z grupy. W takim turnieju jest to jednak stanowczo za mało.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny