MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Helena Dominiak wspomina: Sanepid jak dom

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Górny rząd od lewej: Pocztówka z 1952 r.  Sanepid przy Dzierżyńskiego (Legionowej); Ówczesny (1956?) skarb na 4 kółkach i baraczki na podwórzu. Maria Czerniawska, Sylwia Pajewska, Helena Dominiak; Na 1 maja nie było aż tak wesoło. W kolumnie przed cerkwią św. Mikołaja. . Dolny rząd od lewej: Przerwa w czynie społecznym: Helena Dominiak, Halina Ozimko, Januszek  Poznański, Władysław Zalewski; Dyr. Marian Poznański, Jadwiga Kuźmińska, Maria Filipowicz, dr Wacław Szaykowski, Janina Postępska, księgowy Józef Chruściński, Felicja Starzyńska.
Górny rząd od lewej: Pocztówka z 1952 r. Sanepid przy Dzierżyńskiego (Legionowej); Ówczesny (1956?) skarb na 4 kółkach i baraczki na podwórzu. Maria Czerniawska, Sylwia Pajewska, Helena Dominiak; Na 1 maja nie było aż tak wesoło. W kolumnie przed cerkwią św. Mikołaja. . Dolny rząd od lewej: Przerwa w czynie społecznym: Helena Dominiak, Halina Ozimko, Januszek Poznański, Władysław Zalewski; Dyr. Marian Poznański, Jadwiga Kuźmińska, Maria Filipowicz, dr Wacław Szaykowski, Janina Postępska, księgowy Józef Chruściński, Felicja Starzyńska.
Im więcej lat nam przybywa, tym chętniej wracamy do czasów, kiedy wieczorem żal było kłaść się do łóżka z racji niedopełnienia dziennych radości. Helena Dominiak z lubością opowiada o swojej pracy zawodowej, pierwszej i jedynej. Jakby była Japonką, a nie Słowianką zakorzenioną w Białymstoku. Pracowała w sanepidzie.

Najpierw zdań kilka o rodzinie Wróblewskich. Babcia miała imiona Maria, Olimpia i pochodziła z Moniuszków. Mama była warszawską panienką, ale życie nie poskąpiło jej niespodzianek, na drodze stanął Józef Jackowski, geodeta z Antoniuka. To postać tragiczna, zginął jako zakładnik wzięty podczas okupacji przez Niemców. Czy ktoś może opowiedzieć więcej o jego losach?

Helena - właściwie to Lilia - z matką i ojczymem w 1939 roku umknęli przed najeźdźcami do Wilna, następnie unikając szykan ze strony Litwinów, zaszyli się w majątku Bieniakonie. Tak, tych mickiewiczowskich! Jako tzw. repatrianci trafili na Pomorze Zachodnie, ale i tam nie zagrzali długo miejsca. Sprzedali krowę, dar unrowski - łabata była, czyli bez rogów - i tak znaleźli się w Białymstoku.

1 września 1949 r. zamężna już pani Dominiak podjęła pracę w kancelarii Zakładu Higieny, czyli późniejszej Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej.

Powrócę jeszcze do imienia mojej rozmówczyni. Te zapisane w księgach kościelnych nie zawsze było akceptowane. Gorzej, bo w rodzinie Wróblewskich zdarzył się przypadek, że podchmielony tatuś zgłosił do wpisu imię pierwszej córki, potem jeszcze mocniej uczcił w towarzystwie kuzynów ten doniosły fakt. Mama córki bardzo się więc zmartwiła, że nie będzie Olimpii w domu. Po następnym porodzie - znów córki - lepiej przygotowała męża do wizyty na plebanii w Dobrzyniewie. Udało się. Kiedy jednak ta pierwsza córka dorosła do zamążpójścia i udała się po odpis aktu chrztu, to okazało się, że i ona, i jej siostra są Olimpiami!

- Byliśmy w pracy jak rodzina, każdy pomagał jeden drugiemu. Pensje były skromne, nawet z dodatkiem zakaźnym. Na początku 1951 roku nastała wymiana pieniędzy, trzeba było każdy banknocik oglądać starannie, by dotrwać do pierwszego. Jak nadchodził 3 marca i należało się rozweselić, to smażyłyśmy w domu racuszki drożdżowe (smaczne), warzyliśmy bigos (palce lizać), a ja gromadziłam produkty na lody. Nasze przysmaki sprzedawaliśmy w zakładzie na drugie śniadanie. Tak wspieraliśmy sami siebie, z apetytem i uśmiechem. Na sylwestra podobnie, tańce przy adapterze odbywały się w sali w piwnicy, lub na parterze po zsunięciu stołów laboratoryjnych. Zimą odśnieżanie, latem porządki na podwórku. Trzeba było rozebrać stare murki przed nowym gmachem przy Dzierżyńskiego (Legionowej). O, widać je na tej pocztówce.

Zakład stał wtenczas jak pałac w Warszawie, wokoło pustka. Coraz chwytaliśmy za łopaty, by było wygodniej i milej. Dyrektor Marian Poznański był cudownym człowiekiem, a i psa miał udanego, zwał się Reda. Partia dyrektora nie popsuła, bo do niej nie należał. Kulturalny, dostępny dla pracowników, nie słyszałam, by krzyczał. Polubiliśmy także syna Janusza, to i miał wiele przyszywanych cioć.

Przyjemnie słucha się takich opowieści, choć wiadomo, że na mieście i w Polsce działo się gorzej i gorzej. Wybranek pani Lilii, imieniem Kazimierz, pracował ciężko w branży budowlanej. Państwo Dominiakowie mieszkali najpierw kątem przy Kraszewskiego, potem przy Ogrodowej róg Sienkiewicza i wreszcie mogli pójść na swoje, do bloku przy Podleśnej. Szybciej od innych, bo mąż był zastępcą kierownika w Przemysłówce, potem nawet kierownikiem.

Na 43 mkw zamieszkało sześć osób, gotowało się na płycie, spało na: łóżku żelaznym, rozsuwanej amerykance, tapczaniku, polówce. Wszystko trzeba było wychodzić i wystać (w kolejkach). Prawdziwie brzmiał dowcip: Urodziło się dziecko bez głowy, mama w płacz, że jak ono będzie żyć. Lekarz uspokoił: wyżyje, plecy ma.

Przepraszam młodszych czytelników, że nie wiedzą z czego się śmiać. Narzekać na swój los nie bardzo wypadało, oczy i tak łzawiły na widok ruin, ludzie koczowali na poddaszach i w przybudówkach. Często lepiej miały się kurki i króliki, bo miejsc na wybieg i trawy na pustych placach nie brakowało.

- I niech pan koniecznie napisze, że miałam wielką rodzinę. - Gdzie? - Też pytanie - w Zakładzie Higieny, Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej!

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny