Dzieci jak ryby

Aspekty finansowe i społeczne związane z likwidacją szkół i zwolnieniami nauczycieli ogniskują zazwyczaj uwagę na gminnej edukacji. Tak też było na poniedziałkowej sesji rada miasta. Dwugodzinna, pełna emocji dyskusja o planowanych od nowego roku szkolnego cięciach etatów zakończyła się przyjęciem stanowiska, w którym radni wezwali magistrat, by zweryfikował swoje plany. Ten ani myśli. Gdzieś w tle z obu stron pobrzmiewała troska o jakość kształcenia. Tyle że jego obrazem są wyniki testu szóstoklasistów. Testu mierzącego w gruncie rzeczy średni stopień opanowania wiedzy przez uczniów.

To, że uczniowie szkół niepublicznych wypadają w nim lepiej od tych z placówek publicznych, nie dziwi. To pokłosie edukacji opartej na małych klasach. Ale teraz po raz pierwszy szóstoklasiści z Białegostoku przegrali z rówieśnikami z regionu.

Wyniki testu powinny być dzwonkiem ostrzegawczym dla osób odpowiedzialnych za miejską oświatę. Tymczasem nie sposób nie odnieść wrażenia, że są traktowane w myśl zasady: „najzdolniejsi i tak sobie poradzą, a z pozostałymi jakoś tam będzie”. W końcu uczniowie, jak ryby, głosu nie mają. Przynajmniej do 18 lat. I bynajmniej problemu nie rozwiązuje to, że szóstoklasiści po raz ostatni pisali sprawdzian. Bo podobne analogie można wysnuć w sprawie gimnazjów.