Rowerowe wyprawy mieszkańców gminy Turośń Kościelna zapoczątkował Jarosław Bartnowski, nauczyciel i gminny radny.
– Iran, Pakistan, Indie, Mongolia – wymienia kraje, które zwiedził na dwóch kółkach. Każda wyprawa to około 40 dni podróży. Jeździł sam, zwiedzał, poznawał ludzi.
Wracał szczęśliwy i opowiadał o swoich podróżach znajomym. O spotkaniach z naturą, z ludźmi, o pięknych miejscach, które odwiedził. Znajomi słuchali i... chyba trochę zazdrościli. W końcu postanowili też pojechać. Grupa gminnych radnych, pracowników gminy i ich znajomych, po prostu ludzi, którzy się lubią, którzy lubią spędzać czas w swoim towarzystwie. – Pierwszy nasz wyjazd, w 2017 roku, był do Gdańska – wspomina Grzegorz Jakuć, wójt gminy Turośń Kościelna, a prywatnie miłośnik sportu, przyrody i zdrowego trybu życia.
Deszcz i wiatr ich nie zniechęcił
Ta pierwsza wyprawa nie była lekka. Nie trafili na pogodę. Deszcz, wiatr... – wszystko, co przeszkadza rowerzystom.
– Sądziłem, że raz się przejedziemy i ludzie dadzą sobie spokój, odpuszczą
– przyznaje Jarosław Bartnowski. Ale już w połowie drogi do Gdańska uczestnicy wyprawy zaczęli rozważać, co dalej?, gdzie pojedziemy za rok? Wtedy nie było już wątpliwości – połknęli bakcyla!
Wtedy wójt Jakuć zaproponował:
– Gdańsk wybraliśmy przypadkowo, ale wykorzystajmy to. Zaplanujmy projekt wokół Polski. Każdego roku zaczynajmy wyprawę z tego miejsca, gdzie skończyliśmy ją poprzedniego.
Pomysł chwycił. Po pierwszej wyprawie do Gdańska następną zaplanowali z Białegostoku do Sandomierza. – A później: Szczecin – Gdynia, w ubiegłym roku Szklarska Poręba – Szczecin. Tylko w 2020 roku, z powodu pandemii, trasa była krótsza, bo jedynie do Augustowa.
– A teraz ruszamy z Sandomierza, przez Kraków, do Częstochowy. A za rok – mam nadzieję, że się uda – chcemy zamknąć pierścień wokół Polski – opowiada Grzegorz Jakuć.
Co roku przygotowują sobie nawet kamizelki – by każdy z zespołu jechał w takiej samej, oraz specjalne koszulki z zaznaczoną trasą obecnej wyprawy oraz tymi, które odbyły się w poprzednich latach. Nakładają je już na finał, gdy ostatniego dnia przyjeżdżają w wyznaczone miejsce. Ale koszulki są też świetnym giftem dla spotkanych po drodze ludzi. Bo wójt Jakuć wykorzystuje sytuację i spotyka się czasem z innymi samorządowcami w Polsce. – Rozmawiamy, podglądamy ciekawe rozwiązania, ale promujemy też naszą gminę – uśmiecha się Jakuć.
Tu każdy może liczyć na każdego
Teraz co roku zbiera się grupa kilkunastu osób: kobiety i mężczyźni, w wieku od 17 do sześćdziesięciu kilku lat. Bez problemu dogadują się na wyprawach. Starsi cieszą się, że młodzi chcą z nimi jeździć. I nie mają wątpliwości: tak im wygodnie! Bo wszyscy dzielą się obowiązkami dotyczącymi wyprawy. Może nie równo, ale sprawiedliwie. Tak, by każdy miał co robić, ale też by zadania go cieszyły. Dlatego to starsi przygotowują plan wyprawy. Wyznaczają trasy, rezerwują noclegi, zastanawiają się, czy będzie czas, by na chwilę zboczyć, by obejrzeć coś ciekawego po drodze. Młodzi za to są podczas rajdu mobilni. Jeśli trzeba coś sprawdzić, podjechać gdzieś szybciej, to nie ma problemu. Przycisną mocniej pedały, wyprzedzą grupę i za chwilę są już z powrotem, z potrzebnymi informacjami.
Zresztą na wyprawach każdy każdemu pomaga, jeśli zajdzie taka potrzeba. Bo wiadomo, mimo że rowery są przygotowane do tak dalekiej podróży, to nie było wyprawy, by komuś coś się nie popsuło. A to dętka pękła, a to spadł łańcuch. Wtedy nie ma zmiłuj – zatrzymuje się cała grupa i cała grupa czeka, aż problem zostanie rozwiązany. Dzielą się też częściami zamiennymi do rowerów, narzędziami potrzebnymi do naprawy. Wiadomo – cały bagaż na tydzień muszą zmieścić w sakwach umocowanych po obu stronach jednośladu. Nie ma tam wiele miejsca, trudno więc, by każdy zabrał skrzynkę z narzędziami. Dlatego jeden bierze dętkę, drugi klucze, trzeci jeszcze coś innego. Muszą być przygotowani na każdą sytuację, bo czasem bywa ekstremalnie. Na przykład wtedy, gdy skręcili kiedyś na ścieżkę rowerową w Niemczech – piękny szlak, ale bez możliwości zjechania z niego przez kilkanaście kilometrów. Gdyby coś komuś popsuło się w rowerze, nie byłoby możliwości na wizytę w serwisie.
Ale ekstremalne sytuacje zdarzają się też poza szlakiem. Grzegorz do dziś ma w telefonie zdjęcie swoich pleców. Na dworcu w Szczecinie weszli kiedyś na ruchome schody. Jedna z pań nie wytrzymała – rower wymsknął jej się z rąk, spadł na następny, a ten na kolejny... Schody jechały, rowery padały. W końcu jeden przygniótł Grzegorza.
– Strachu wszyscy się najedliśmy. Kolegom udało się mnie podnieść. Ale pamiątkę na plecach, czyli siniaki z odbitych schodów, nosiłem przez kilka tygodni – wspomina.
Majorka? A co ja tam będę robić?!
W tym roku jedzie 18 osób.
– Chętnych zawsze jest więcej, ale mamy ograniczenie ze względu na przejazdy pociągami, gdy wracamy. Trudno zresztą znaleźć miejscówki do spania dla tak dużej grupy. A nam zależy, byśmy nocowali wszyscy w jednym budynku – mówi Jarosław Bartnowski.
Teraz też mają wszystko zaplanowane. W sobotę, z rowerami oczywiście, wsiadają w pociąg i jadą do Sandomierza. Tam zapakują się na rowery i ruszą wzdłuż Wisły do Krakowa, a z Krakowa, Szlakiem Orlich Gniazd, do Częstochowy. Mają nadzieję, że po drodze uda się zwiedzić jakiś zamek, na koniec na pewno wejdą na Jasną Górę.
Na za rok plan już mają. Czy pojadą za dwa? To się jeszcze okaże. Wójt Jakuć, który na wyprawy jeździ zawsze z żoną, przyznaje, że znajomi go pytają, po co mu to. Czy nie woli polecieć na Majorkę. – Nie! No co ja będę robić na tej Majorce?! – śmieje się.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?