Bomba wybuchła w pasażu przy ulicy Warszawskiej w Białymstoku
- Była godzina 15.30. Szykowałem się już do wyjścia. Nagle za plecami usłyszałem serię głośnych wybuchów, zobaczyłem potężne słupy ognia. Zrobiło się czarno od dymu. Myślałem, że to jakieś spięcie, że wybuchło któreś z urządzeń. W sumie nie było czasu się bać - opowiada Roman Lickiewicz.
Bomba przy Warszawskiej wybuchła w pasażu handlowym. Kto ją podłożył? [ZDJĘCIA]
Od 1992 roku jest administratorem pasażu handlowego przy ulicy Warszawskiej (róg Pałacowej). Tam, właśnie w jego biurze, w poniedziałek doszło do wybuchu. Już wiadomo, że zdetonowany został prymitywnie skonstruowany ładunek wybuchowy. Na szczęście administratorowi nic poważnego się nie stało. Ma jednak kłopoty ze słuchem.
- Nawet przez myśl mi nie przeszła historia z bombą. To jakaś abstrakcja! - nie wierzy pan Roman. - Dopiero jak pod biurkiem zobaczyliśmy zniszczone elementy tego urządzenia i dwie plastykowe butelki z benzyną, zawiadomiłem policję. Przyjechało bardzo wielu funkcjonariuszy.
Poniedziałkowy wybuch poruszył właścicieli lokali w pasażu. - Usłyszeliśmy potężny huk. Myśleliśmy, że może jakiś wypadek się wydarzył na skrzyżowaniu. Ale nic nie było widać. Dopiero jak pojawili się policjanci i ogrodzili wejście taśmą, to dotarło do nas, że to u nas coś się stało - opowiada Ewa Walińska.
W pasażu prowadzi z mężem studio fotograficzne. Ich lokal mieści się niedaleko pomieszczenia administracji.
- Nikt w obecności Romka na pewno by tego nie podrzucił. Nie było włamania, ktoś musiał mieć klucze - zastanawia się Ryszard Waliński.
CZYTAJ TEŻ: Bomba w Białymstoku. Odnaleziono drugi niewybuch (zdjęcia)
Kwiaciarnia Lucyny Kakareko też sąsiaduje z administracją.
- Tutaj mnóstwo ludzi przychodzi. Nie mam pojęcia, kto mógł ten ładunek podłożyć. Bo po prostu nie zwraca się uwagi na wszystkich. Teraz wiem jedno: nikomu już nie pozwolę zostawić ani na minuty torby czy reklamówki bez opieki, a takie prośby często się zdarzają - kręci głową pani Lucyna.
Sprawę bada policja. Wstępna kwalifikacja to sprowadzenie zdarzenia zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach. Grozi za to nawet 10 lat więzienia.
- Najważniejsze teraz jest ustalenie, kto dopuścił się tego czynu i dlaczego oraz zatrzymanie tej osoby - mówi nadkom. Tomasz Krupa z podlaskiej policji.
Właściciele lokali w pasażu zastanawiają się, jaki mógł być motyw działania sprawcy. - Przecież to administrator, nie działa w żadnej niebezpiecznej branży - mówi Ryszard Waliński.
- Myślę, że chodziło o to, by mnie wystraszyć, by ta benzyna - wybuchając - mnie oblała i bym trafił do szpitala. Ale kto mógł to zrobić? Nie mam wrogów, nikt mnie nie straszył. Nie mam długów, ani nikt mi nic nie jest winien - mówi wprost Roman Lickiewicz.
Tego typu sprawy to rzadkość w policyjnych statystykach. Od 2013 roku białostoccy policjanci wszczęli tylko sześć takich postępowań. Najgłośniejszą w ostatnich latach była eksplozja w bloku przy ul. Jarzębinowej. To było w nocy w maju 2013 roku. Ewakuowano 60 osób, trzy mieszkania zostały zniszczone. To cud, że nikt wtedy nie zginął. Okazało się, że 30-letni wówczas białostoczanin w tajemnicy przed rodzicami gromadził w swoim pokoju ogólnodostępne substancje, z których potem tworzył ładunki wybuchowe. Stopniowo uwalniane opary wybuchły. Mężczyzna nie poniósł jednak kary. Biegli psychiatrzy orzekli, że był niepoczytalny.
Bomba w Białymstoku na dworcu PKS
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?