Obserwator: W sobotę obchodzimy 73. rocznicę bitwy pod Wizną. Na Strękowej Górze odbędzie się m.in. rekonstrukcja historyczna i uroczyste odczytanie decyzji Ministra Obrony Narodowej o nominacji na wyższy stopień oficerski kapitana Władysława Raginisa i porucznika Stanisława Brykalskiego. W ostatnich latach o Wiźnie jest głośno. Doktor Tomasz Wesołowski z instytutu historii Uniwersytetu w Białymstoku zapowiada wydanie książki o bitwie, w której ma obalić - jak sam twierdzi - kilka mitów.
Dariusz Szymanowski: - Książki do dziś nie ma w księgarniach, a ten pan straszy jej ukazaniem się już od 2008 roku. Pierwszy raz słyszałem o niej zaraz po założeniu naszego stowarzyszenia. Pamiętam, że to był cios, bo okazało się, że ktoś twierdzi, że obrońcy Wizny to dezerterzy, a kapitan Raginis mógł zginąć z rąk swoich żołnierzy.
Doktor Wesołowski w wywiadach prasowych podawał też inne liczby żołnierzy niż te znane nam z lekcji historii. Polaków miałoby być nie 720, a 650. Niemców zaś nie 42 tysiące, a jedynie 3-4.
- Tu akurat Ameryki nie odkrył. Dowództwo niemieckie dysponowało 42 tysiącami żołnierzy, co nie oznacza, że wszyscy oni brali udział w bitwie. Pod Wizną faktycznie mogło walczyć 3-4 tysiące Niemców. Reszta dopiero nadciągała. Jeżeli chodzi o Polaków, to moim zdaniem było ich jeszcze mniej, tj. 350-400. Dotarłem do relacji polskich dowódców, którzy podają konkretne liczby.
A jak się Pan odniesie do tezy o dezercji większości polskich żołnierzy.
- Takie twierdzenie opiera się tylko na tym, że wokół miejsca gdzie rozgrywała się bitwa nie ma mogił, a do niewoli trafiło tylko około stu żołnierzy. Odpowiedź jest prosta. Polacy wycofali się na inne pozycje, bo taki był rozkaz. Wydał go major Korpal, który dowodził batalionem fortecznym w Osowcu. Dotarłem do jego relacji z 1948 roku, w której otwarcie o tym mówi. Około 140 żołnierzy poszło więc w kierunku Białegostoku, a ok. 80 - w kierunku Osowca. Ci żołnierze dalej brali udział w kampanii wrześniowej, walczyli m.in. pod Żółtkami i Sejnami. Pozostali, czyli ok. stu Polaków, zginęli pod Wizną. Nie powinniśmy się dziwić, że nie ma ich grobów. Przecież nikt ich nie chował. Szczątki leżą zapewne pod ziemią, gdzieś w przydrożnych rowach. Dokładnie w taki sposób pogrzebany był kapitan Raginis, którego zwłoki zostały najpierw przez Niemców spalone. To pokazuje też jak hitlerowcy obchodzili się z polskimi poległymi. Nie twierdzę, że dezercji w ogóle nie było. Jak podczas każdej bitwy, zdarzały się pojedyncze przypadki. A pamiętajmy, że wojsko broniące Wizny było wielonarodowe. Oprócz Polaków służyli tam m.in. Żydzi, Ukraińcy i Białorusini. Nie można jednak mówić, że obrońcy uciekli z pola bitwy.
Oprócz tezy o dezercji, jest też ta mówiąca o tym, że kapitan Raginis nie wysadził się wcale granatem, ale został zabity przez Niemców lub nawet własnych żołnierzy, którym nie pozwalał się poddać.
- To nieprawda. W zeszłym roku dokonaliśmy ekshumacji szczątków kapitana. W ziemi odnaleźliśmy sześć odłamków z polskiego granatu obronnego, które wbiły się w jego ciało. Przypuszczam, że Raginis zginął w ten sposób, że położył się na granacie. Jako oficer wiedział, że gdyby trzymał go w dłoni, mógłby jedynie stracić kończynę i - po odniesieniu szeregu obrażeń - przeżyć. Kładąc się na granat miał pewność, że jego czyn się uda.
Ktoś może jednak powiedzieć, że rozerwanie się granatem nie jest żadnym bohaterstwem. Raginis mógł się poddać i liczyć na łaskę Niemców. Choć trudno to sobie wyobrazić, gdyby udało mu się jakoś uniknąć rozstrzelania lub niewoli, mógłby np. uczestniczyć w tworzeniu państwa podziemnego. W ten sposób bardziej przysłużyłby się Polsce niż poprzez samobójczą śmierć.
- Żeby zrozumieć odpowiedź na te pytanie trzeba przenieść się w tamte czasy. Ówczesne pokolenie Polaków było tak wychowane, że niepodległość kraju to była bardzo ważna rzecz. Zresztą podczas walk, kalkulacje typu "poddam się, a później będę walczył dalej" się nie sprawdzały. Dobrym przykładem jest los kapitana Doranta, który wyszedł pod Modlinem z białą flagą. Niemcy spalili go miotaczem ognia.
Wracając do kapitana Raginisa, trzeba stwierdzić, że choć sam bronił się do końca, swoich żołnierzy zwolnił ze służby i uratował im życie. Mało się o tym mówi, ale kapitan broniąc swoich pozycji liczył na pomoc. Miałby z nią przyjść dowódca odcinka Osowiec, podpułkownik Tabaczyński. Otrzymał on jednak rozkaz wycofania wszystkich swoich sił w kierunku Knyszyna i Białegostoku, pozostawiając tym samym kapitana Raginisa samego. Takie są bowiem zasady - mniejsza jednostka zabezpiecza tych, którzy się wycofują. Kapitan Raginis nawet o tym nie wiedział. I to był właśnie dramat tego człowieka.
Szersze zainteresowanie się bitwą pod Wizną i w ogóle kampanią wrześniową zaczęło się w latach 60. ubiegłego wieku. Niektórzy mogą to odebrać jako PRL-owską propagandę, która miała na celu pokazać bohaterskie zmagania Polaków z Niemcami, przy przemilczeniu grzechów Armii Czerwonej. Uważa Pan, że to właściwa interpretacja?
- Myślę, że nie. Moim zdaniem, po 20-tu latach od zakończenia wojny ludzie zaczynali normalnie żyć i - co jest jak najbardziej naturalne - interesować się najnowszą historią. Dziś też jest przecież podobny trend.
To prawda. Historia wchodzi powoli do popkultury. Kilka lat temu wyszła płyta z piosenkami zespołu Lao Che o powstaniu warszawskim, o bitwie pod Wizna śpiewał zaś skandynawski Sabaton.
- Z tą piosenką to ciekawa historia. Zaraz po związaniu się naszego stowarzyszenia zacząłem szukać w Internecie informacji o rodzinie Raginisa. Udało mi się skontaktować z krewnym kapitana, Jackiem Raginisem. Kiedy do niego jechałem, zadzwonił kolega i powiedział mi, że jakiś szwedzki zespół nagrał piosenkę o bitwie pod Wizną. Powtórzyłem to Jackowi Raginisowi. Jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy wysłać do Sabatonu maila z prośbą, by przyjechali zagrać koncert w Wiźnie. Odpowiedzieli, że akurat nie mogą, ale jak będą w Polsce, to nas odwiedzą. W ten sposób się poznaliśmy. Później stworzyliśmy im nawet teledysk do piosenki "40:1". Jego reżyserem jest właśnie Jacek Raginis. Doszło do swego rodzaju symbiozy. Teledysk sprawił, że o Sabatonie zaczęło się w Polsce głośno mówić, a ich piosenka przypomniała Polakom o bohaterstwie żołnierzy wrześniowych. Myślę, że ten rozgłos pomógł nam m.in. w uzyskaniu pośmiertnych awansów dla kapitana Raginisa i porucznika Brykalskiego.
Podczas sobotniej uroczystości w Strękowej Górze będzie można m.in. obejrzeć rekonstrukcję historyczną bitwy i posłuchać koncertu pieśni patriotycznych. Uroczystości rozpoczną się o godzinie 11 i potrwają do 15.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?