MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Białostockie getto. Zagłada nieudokumentowana

Opr. Adam Czesław Dobroński adobron@tlen tel. 601 352 414
Jerzy Koszewski przy ul. Trochimowskiej (Przytorowa). Tędy  właśnie pędzono Żydów po stłumieniu powstania w białostockim getcie
Jerzy Koszewski przy ul. Trochimowskiej (Przytorowa). Tędy właśnie pędzono Żydów po stłumieniu powstania w białostockim getcie
Kończąc temat 50. rocznicy zagłady getta białostockiego publikujemy część drugą wspomnień Jerzego Koszewskiego. Jest to zarazem ważna glosa do pytania: Jak utrwalić tragiczny finał dziejów Żydów białostockich, ich wywiezienie z Białegostoku przez okupantów niemieckich. Opuszczenie miasta, w którym żyli przez wieki.

Mieszkałem wówczas przy ul. Trochimowskiej (Przytorowa) pod numerem 17. W sierpniu 1943 r. pasłem krowę u gospodarza Bronisława Cudowskiego, mieszkającego przy ul.Kozłowej. 16 sierpnia moja podopieczna skubała trawę w odkosie niedaleko tunelu kolejowego wiodącego od ulicy Jurowieckiej do obecnej al. Tysiąclecia Państwa Polskiego.

Stałem na nasypie kolejowym, gdy rozległy się strzały z kierunku getta, potem krzyki, odgłosy silników. Zdziwiłem się jeszcze bardziej, gdy fragment płotu drewnianego przy końcu ul. Jurowieckiej przestał istnieć i z terenów gettowych wyszła kolumna Żydów. Nadzór nad nią sprawowali uzbrojeni Niemcy i Ukraińcy, mający do pomocy policjantów żydowskich. Kolumna po przejściu tunelem przesunęła się ulicą Trochimowską na łąkę koło magazynów wojskowych, gdzie obecnie znajduje się elektrociepłownia.

Przerażony o swój los i los rodziców, którzy zostali w domu stojącym kilka metrów od przechodzących kolumn (po tej pierwszej ukazały się następne), popędziłem krowę do gospodarza i czekałem co się zdarzy dalej. Po pewnym czasie przybiegła mama i powiedziała, że pójdziemy do domu, by być razem w tym czasie grozy. Nie zapomnę tego powrotu, mama poczekała, aż zrobi się chwilowa przerwa, wyjęła dokument osobisty, wzięła mnie pod rękę i tak szliśmy między szpalerem uzbrojonych. Z duszą na ramieniu, szczęśliwie dotarliśmy do celu.

Sceny z piekła

Pędzeni Żydzi zobaczyli w oddali las na Pietraszach, gdzie w końcu czerwca i na początku lipca 1941 r. Niemcy zabili wielu ich bliskich. Nie wiem, czy na rozkaz, czy z własnej woli zaczęli rzucać tobołki, które nieśli ze sobą, pewnie z ocalałym rzeczami, może i z resztkami żywności. Widziałem, jak w tych porzuconych węzełkach grzebali policjanci żydowscy - z pałkami, w granatowych czapkach z żółtym sznurkiem - i posłusznie podawali Niemcom znalezione cenności. Przez zasłoniętą w oknie firankę patrzyłem przerażony na przesuwających się mężczyzn, kobiety, dzieci. Wyglądało to tak, jakby szli ledwie żywi, sparaliżowani. Pozbyli się ostatnich złudzeń, że pojadą do pracy, jak napisano w ogłoszeniach wywieszonych w getcie. Pamiętam Żydówkę, która miała ręce złożone, jakby nadal niosła w nich dziecko.

Patrzyłem ze ściśniętym sercem na idące moje koleżanki i kolegów, znajomych z kamienicy przy ul. Białej 1. Szedł i jej właściciel Notowicz z rodziną, a my nie mogliśmy im w niczym pomóc. Mama płakała, także z niepewności, co będzie dalej.

Widziałem jak po jakimś czasie, a może już następnego dnia Niemcy prowadzili z pól do getta grupę dzieci. Dowiedziałem się później, że zrobili to dlatego, by córki i synowie pokazali, gdzie ukryli się ich rodzice, krewni. I tak się złożyło, że w tym czasie w kolumnie posuwającej się ul. Trochimowską były matki niektórych tych dzieci. Oszalałe z rozpaczy przerwały kordon, by pochwycić w ramiona, ucałować swe pociechy. Niemcy zaczęli bić je kolbami karabinów, odbierać dzieci. Ludzie mówili potem - nie wiem, czy to prawda - że dzieci zostały otrute w gmachu szpitala przy ul. Fabrycznej.

Wozy

Drogą, o której piszę, przejeżdżały i wozy, o czym chyba nikt do tej pory nie informował. Nie wiem, jak to się działo, że niektórzy Żydzi z rodzinami i zachowanym jeszcze dobytkiem dojeżdżali od strony miasta furmankami. Niemcy kazali im wysiadać przed rowem odprowadzającym ścieki z niedalekiej garbarni. Widziałem te wozy stojące przez pewnien czas puste i konie pasące się na naszej łące.

Żydzi zgromadzeni na polu nocą marzli, w dzień za to cierpieli od słońca i pragnienia, także z głodu. Słychać było ich nieludzkie wręcz krzyki. Niemcy po pewnym czasie zarządzili dowóz wody tzw. beczkowozami. Jeden z nich obsługiwał mój stryj Michał Koszewski. Opowiadał nam, że kazano im sprzedawać tę wodę po 50 fenigów za szklankę. A sprzedawali i znajomym, takie było ich pożegnanie sąsiadów.

I jeszcze jedna scena trudna do wyobrażenia. Wieczorem na Trochimowskiej pojawiła się platforma konna eskortowana przez Ukraińców i posiłkujących ich policjantów żydowskich. Leżały na niej zwłoki zmarłych na polach, pewnie wiezionych w celu pochowania przy Żabiej, gdzie w czasie getta był cmentarz. Jeden z policjantów (żandarmów) ukraińskich chciał usiąść na wozie, zaczął robić sobie miejsce i poczuł, że dotyka ciepłą rękę. Wyciągnął więc spośród zwłok żywego nieszczęśnika i pognali go z powrotem, okrutnie bijąc.

Reperkusje

Niemcy odsunęli część płotów okalających magazyny wojskowe przy ul. Wasilkowskiej i przez powstałe wyrwy zaczęli ładować Żydów do wagonów. Tak wyglądały ostatnie godziny pobytu osób wygnanych z getta. Sformowane składy wagonów kierowano szlakiem na Łapy. Mówiono, że do Treblinki, ale może i do innych obozów śmierci. Opowiadano potem i o wyskakujących z wagonów, niektórzy się uratowali, nawet wrócili do Białegostoku.

Wspomnę jeszcze swego ojca, który nie wytrzymał nerwowo wszystkich tych scen i dostał zgodę o stojącego pod domem strażnika ukraińskiego, by pójść do swej matki na ul. Słonimską. Wziął mnie ze sobą, u babci położyliśmy się spać. W nocy obudziło nas łomotanie do drzwi, po ich otwarciu wszedł żandarm niemiecki z blachą na piersi i na widok ojca wrzasnął: Jude! Ojciec po niemiecku odpowiedział, że jest Polakiem, odwiedził swą matkę, a na dowód tego pokazał ausweis. Okazało się, że była to akcja poszukiwania uciekinierów z getta. My następnego dnia wróciliśmy na Trochimowską.

Po wywiezionych białostockich Żydach pozostały ruiny w getcie, gdzie jeszcze ukrywali się niektórzy mieszkańcy, a Niemcy rozpoczęli "porządkowanie" terenu. Opustoszały pola pod Pietraszami, a wiodąca na nie droga, niegdyś błotnista, po przejściu tysięcy nieszczęsnych wyglądał jak ubita. Porzucone tobołki zarosły trawą. Niemcy zdjęli posterunki, także wojskowe, bo w trakcie przemarszu kolumn i walk w getcie na nasypie kolejowym ustawili karabiny maszynowe.

Ja, Jerzy Koszewski, naoczny świadek zagłady getta, wówczas 11-letni chłopiec, zastanawiałem się nieraz, jak mogło dojść do tak potwornego ludobójstwa. Do końca moich dni pozostaną mi wspomnienia kolumn bezradnych ludzi idących na śmierć. Ten artykuł napisałem dla uczczenia Ich pamięci, także moich żydowskich kolegów: Fyunmci, Luby, Selesi, Abramka, Icka. Bawiłem się z nimi na naszym podwórku, przyległym do kamienicy Notowicza.

Dołączam się do apelu ogłoszonego na łamach "Kuriera Porannego" o godne upamiętnienie ostatniej drogi Żydów białostockich. Poprzez ustawienie u wlotu ul. Jurowieckiej do ul. Sienkiewicza i na początku ul. Przytorowej dwóch tablic z historią dni sierpniowych 1943 r.

PS. Myśleliśmy, że na nasz apel zareaguje dyrekcja białostockiej elektrociepłowni. Czekamy.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny