Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostocka komunikacja miejska w rękach wnuka cara

Waldemar Bałda
Jeden z białostockich autobusów w 1943 r. Pierwszy z prawej inż.  Jan Rusin.
Jeden z białostockich autobusów w 1943 r. Pierwszy z prawej inż. Jan Rusin. Ze zbiorów rodzinnych Stanisława Rusina
Przed wojną komunikacją miejską w Białymstoku zarządzał inżynier Jan Rusin, późniejszy major RAF, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego i farmer w Szkocji. A do tego, jak głosi rodzinna legenda, był on wnukiem cara Wszechrusi Aleksandra II Romanowa.

Od Otrytu wieje wiatr, jak zawsze; tym razem ciepły, wiosenny. Otryt osłania Rusinową Polanę od północy (a Rusinowa Polana, jeśli wierzyć jej założycielowi Stanisławowi Rusinowi, to pierwsze w Polsce gospodarstwo agroturystyczne; tak naprawdę zaś wypełniony rodzinnym ciepłem i arcypolską gościnnością pensjonat). Może wiatr dolatuje tam, w Bieszczady, aż z Białostocczyzny. Warto w to wierzyć: wtedy opowieść o ojcu gospodarza zyska dodatkowy walor. Bo Rusin, choć na tej swojej polanie we wsi Dwerniczek mieszka 40 lat, choć kawał życia spędził w Zakopanem, do legendy którego znacznie się przyczynił, choć studiował i piastował asystenturę na uczelni wrocławskiej i choć uważa siebie oraz jest uważany za lwowiaka (czego ślad zachował w mowie: po wschodniemu rozlewnej), to przecież metrykalny białostoczanin. Urodzony w Białymstoku w 1933 roku.

Ale o swoich związkach z Podlasiem mówi niewiele: jego pamięć zaczyna się bowiem od Lwowa. Białystok jest jednak dla niego ważny - z powodu działalności ojca: szefa tamtejszej komunikacji miejskiej.

Nieślubna córka cara

- Jak głosi rodzinna tradycja - mówi Stanisław Rusin - ojciec był wnukiem cara Wszechrusi Aleksandra II Romanowa. Jego matka, Maria, to córka cara i damy dworu Anny Romanowny. Jakie Anna nosiła nazwisko panieńskie, nie wiemy; zaraz po urodzeniu Maria została przypisana Polakowi, kapelmistrzowi orkiestry dworskiej Leonowi Bilińskiemu, akurat umierającemu na suchoty. Wersję, że nieślubne dziecko cara jest jego córką, uprawdopodobniał fakt, iż żona muzyka niewiele wcześniej zmarła podczas porodu.

Maria rosła w otoczeniu cara. Ukończyła w Petersburgu Instytut Smolny - i podczas wakacji na Krymie poznała Jana Rusina, górala z Żarnówki pod Makowem Podhalańskim, który po zdobyciu zawodu kowala i odbyciu służby w wojsku austriackim wyruszył po lepsze życie na Ukrainę. Powiodło mu się: w Białej Cerkwi założył manufakturę produkującą pilniki. Jako przedsiębiorca dorobił się na tyle, że stać go było na letni wyjazd na wybrzeże Morza Czarnego - gdzie poznał Marię Bilińską. Przed ślubem dama dworu Maria Fiodorowna wyjawiła córce pochodzenie - i wręczyła wiano, przekazane pannie młodej przez przyrodniego brata, cara Aleksandra III. Za te pieniądze Rusinowie zbudowali fabrykę z prawdziwego zdarzenia.

- Dziadkowie dochowali się trzech córek i czterech synów. Zrujnowała ich rewolucja. Mój ojciec, Jan, musiał przerwać studia na politechnice w Kijowie. Do wojska rosyjskiego nie został powołany, bo był inostrancem, po ojcu miał obywatelstwo austro-węgierskie. Po różnych przygodach udało się wszystkim dotrzeć do Krakowa. Tam ojciec zaczął pracować jako mechanik w warsztacie "Automotor".

W styczniu 1919 r. Jan Rusin wstąpił na ochotnika do wojska. Pociągało go lotnictwo. Na przejętym po Austriakach lotnisku w Rakowicach powstawała jednostka powietrzna, ochrzczona romantyczną nazwą Eskadrylla Lotnicza (wkrótce przemianowano ją na 1 Eskadrę Lotniczą). Tam przeszedł przeszkolenie w pilotażu na dwupłatowych samolotach Brandenburg. Po ukończeniu szkoły podchorążych, otrzymał promocję oficerską i wyruszył na wojnę bolszewicką; że jednak zabrakło dlań samolotu, zaciągnął się do piechoty.

- Czy to w trakcie marszu na Kijów, czy podczas odwrotu ojciec zaraził się tyfusem - relacjonuje Stanisław Rusin. - Cudem przeżył, do wojska już nie wrócił. Wstąpił na politechnikę we Lwowie, a że po śmierci dziadka rodzina wpadła w tarapaty finansowe, pracował jako mechanik w warsztacie samochodowym i nawet wyzwolił się na czeladnika. Praca ponad siły wyczerpała go, zapadł na gruźlicę. Podczas kuracji w Zakopanem Jan poznał dzierżawczynię pensjonatu, wykształconą, czarującą i inteligentną, władającą pięcioma językami Jadwigę Grodzicką. Przyszło uczucie, po nim ślub; rekonwalescent z nowymi siłami wrócił do życia.

Kariera w komunikacji

W przyśpieszonym tempie dokończył studia i jako inżynier objął posadę w komunikacji miejskiej w Poznaniu. Za pół roku był już wicedyrektorem. A 1 października 1931 r. objął stanowisko szefa komunikacji w Białymstoku. W cudem ocalałych rodzinnych pamiątkach zachowało się zdjęcie jednego z białostockich autobusów: oznaczonego na burcie herbem miasta, z umieszczonym na czole karoserii napisem Dworzec Główny (który mieścił się na Rynku Kościuszki). Fotografia pochodzi z 1934 r. Rok wcześniej urodził się Janowi drugi syn, Stanisław, dziś bieszczadzki gazda właśnie.

W 1935 r. Rusinowie wyjechali z Białegostoku do Lwowa: posada prezesa Miejskich Kolei Elektrycznych była awansem - ale i wyzwaniem. Na firmie ciążył 3-milionowy dług. Bogaty w doświadczenia szef poradził sobie jednak. Wyprowadził tramwaje z zapaści, pod jego rządami przynosiły 6 mln rocznych wpływów, zatrudniały 1300 pracowników, posiadały 208 wozów - i wybuchła wojna. Jako porucznik rezerwy Jan Rusin został wysłany z paszportem dyplomatycznym do Rumunii, aby ściągnąć stamtąd przyrzeczone Polsce przez Francję samoloty. Jak wiadomo, transporty te nigdy nie nadeszły; były dyrektor komunikacji lwowskiej został więc konsulem w Konstancy i zajął się ewakuacją lotników do Palestyny, skąd byli przekazywani do Francji. Kiedy Rumunia odmówiła uznawania polskich placówek dyplomatycznych, sam ruszył tą trasą. Niestety, we Francji nie udało mu się wziąć udziału w walkach, w Anglii zaś, dokąd trafił na pokładzie "Batorego", uznano, że ze względu na wiek oraz brak praktyki w pilotażu nowoczesnymi typami samolotów nie może być powołany do służby.

Po wojnie - i wyleczeniu malarii, na którą zapadł w Afryce - eksbiałostoczanin otrzymał stanowisko szefa wieży kontrolnej na lotnisku RAF w pobliżu królewskiej rezydencji Balmoral Castle w Szkocji, gdy jednak zaczęto redukować wojenne stany liczebne lotnictwa, został zdemobilizowany. Razem z kolegą, płk. pil. inż. Wacławem Makowskim (był pierwszym dowódcą 300. Dywizjonu Bombowego "Ziemi Mazowieckiej"), spróbował szczęścia w wyrobie przedmiotów ze srebra. Niestety, warsztat zniszczyły drakońskie podatki od towarów luksusowych. Były squadron leader kupił więc farmę w Szkocji, koło Forfar.

Wojenne losy

- Ojciec ukończył wtedy kurs dla nawigatorów i dostał się do Polskiego Oddziału Transportowego w Afryce, będącego częścią Królewskich Sił Powietrznych - RAF. Wraz z byłym dowódcą polskiego lotnictwa gen. Ludomiłem Rayskim i późniejszym dowódcą Polskich Sił Powietrznych płk. Mateuszem Iżyckim latał z Takoradi w Ghanie, dokąd docierały amerykańskie konwoje morskie, wiozące m.in. samoloty, do Egiptu, skąd inne grupy przeprowadzały te maszyny do Anglii.

W Wojsku Polskim Jan Rusin dosłużył się awansu na kapitana, w RAF nosił rangę squadron-leadera, czyli majora. Bezpośrednio z rąk króla Jerzego VI otrzymał ponadto Order Imperium Brytyjskiego V klasy, co dawało mu prawo umieszczania po nazwisku liter MBE. Jak zaszczytne to wyróżnienie, świadczy jego pełna nazwa: Najwspanialszy Order Imperium Brytyjskiego!

Król indyków

Nieurodzajna ziemia nie pozwalała na wiele - ale od czego inteligencja? Rusin utonął w książkach rolniczych i odkrył, że klimat Szkocji jest identyczny z panującym w amerykańskim stanie Wisconsin, słynącym z hodowli ulubionych przez Anglosasów indyków. To był strzał w dziesiątkę: zaczął od stadka 7 sztuk, a po pięciu latach, gdy dostarczał na rynek 30 tys. ptaków rocznie, prasa nazywała go "Królem indyków"! Nowatorskie metody hodowli powszechnie doceniano: polski inżynier mechanik otrzymywał mnóstwo zaproszeń na wykłady na kongresach rolniczych, a nawet na uniwersytecie w Edynburgu. Do niego należał rekord Wielkiej Brytanii: indyk z jego farmy "Cotton of Pitkennedy" miał 23,5 kg wagi.

- Ojciec był farmerem przez 16 lat. W 1964 r., kiedy zginął w katastrofie lotniczej mój brat, pilot Brytyjskich Linii Lotniczych, zrezygnował z prowadzenia gospodarstwa. Sprzedał wszystko i wrócił do Polski. Zmarł w 1972, w wieku 77 lat. Spoczywa wśród przyjaciół: na Powązkach w Warszawie, pomiędzy lotnikami - puentuje Stanisław Rusin.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny