Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sacharyna i chleb z kasztanów, czyli okupacyjna codzienność

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego
Biuro niemieckiego Zarządu Lasów w kamienicy przy Sienkiewicza 34 z zarekwirowanymi meblami
Biuro niemieckiego Zarządu Lasów w kamienicy przy Sienkiewicza 34 z zarekwirowanymi meblami Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego
Dziś ciąg dalszy wydarzeń z 1915 r. w Białymstoku. Rozpoczęły się blisko 4 lata okupacyjne. Nie było w ich trakcie drastycznych, wydarzeń grożących życiu mieszkańców.

Tym Niemcy z lat I wojny światowej wojny różnili się od tych z II. Niemniej szykany, rygor i głód sprawiły, że życie w mieście stawało się uciążliwe. Pisałem już przy innych okazjach o kartkowym systemie racjonowania żywności. Białostoczanie po raz pierwszy spotkali się z tym sposobem biurokratycznego przydziału chleba, ziemniaków, soli i sacharyny. Nowością był chleb z mielonych kasztanów, których skup urządzono w magazynach przy Warszawskiej 65. Z kolei zastępująca cukier sacharyna, to jak pisał Brzostowski "niezmiernie ciekawy rozdział białostockiego życia okupanckiego". każdej osobie przeznaczono po 10 tabletek na tydzień, która to dawka była higienicznie opakowana w hermetycznie zamknięte pudełka".

Niemcy zastosowali specjalny system dystrybucji sacharyny. Uruchomione zostały w mieście trzy punkty jej sprzedaży: przy kościele ewangelickim, przy Polskim Związku Pomocy na Rynku Kościuszki i przy gminie żydowskiej w budynku dzisiejszej kurii prawosławnej. Tam za specjalnymi pozwoleniami sacharyna była wydawana sklepikarzom. Ci mogli sprzedawać ją okazicielom kart żywnościowych.

Białostoczanie pozbawieni cukru musieli niemalże nauczyć się żyć z jego namiastką. I tu niemiecka dokładność była niezastąpiona, ale w tym przypadku graniczyła ona z groteską. Brzostowski pisał o tym z sarkazmem, że "cóż może być bardziej rozczulającego aniżeli oficjalne zarządzenie podpisane przez Deutscher Kriegshauptmann der Stadt Bialystok Lehmana, które dokładnie poucza ludność jak robić z sacharyną konfitury?" Ale nawet i te przydzielane ilości sacharyny były niewystarczające do normalnego życia. Wobec tego pomysłowi i zaradni białostoczanie rozpoczęli nielegalną produkcję sacharyny. Brzostowski odnotował, że "władze surowo ścigały "fabrykantów" lecz wykrycie ich przedstawiało większą trudność". Bowiem produkcja sacharyny nie wymagała zbyt wielkich przedsięwzięć i można było wytwarzać ją w warunkach domowych. Wobec czego jedyny dowód na złamanie zakazu produkcji można było uzyskać liżąc ściany w mieszkaniu "gdyż w pokoju gdzie produkcja sacharyny się odbywała ściany były pokryte cieniutką warstwą pyłu".

Jeszcze bardziej zabawną metodę śledczą niż oblizywanie ścian stosowano przy tropieniu miejskich bimbrowni. Proceder pędzenia w mieście samogonu stał się nagminny. Brzostowski pisał, że "często można było spotkać policjanta niemieckiego w pełnym umundurowaniu leżącego przy rynsztoku i nachylającego się do brudnej płynącej rynsztokiem cieczy, by po spływającym z podejrzanego domu zlewu wywęszyć wódkę".

Ale wracajmy do zaopatrzenia miasta w podstawowe środki do życia. Z tą samą niemiecką dokładnością jak przy sacharynie okupanci zajęli się sprawą leków. Bali się bowiem jak ognia epidemii. Była więc w tej dokładności wyraźna asekuracja. Tak więc leki sprowadzano w "aż nadto dostatecznych ilościach" z Niemiec. Zajęło się tym specjalnie do tego celu powołane przedsiębiorstwo, które mieściło się przy Łąkowej w nieczynnej fabryce Izraela Szpiro. Lekarstwa sprowadzano w cenach hurtowych, a odsprzedając je białostockim aptekarzom udzielano jeszcze rabatów. Właściciele aptek oprócz sprzedaży detalicznej mieli nałożony obowiązek dostarczania leków do przypisanych im szpitali. I tak Marek Frauszteter, którego apteka znajdowała się przy Sienkiewicza 63 musiał obsługiwać pobliski szpital weneryczny, który mieścił się w dzisiejszym budynku szkoły odzieżowej. Szpital miejski przy Lipowej zaopatrywała w leki apteka Feliksa Filipowicza z Rynku Kościuszki. Aby aptekarze korzystając przy zakupie z bardzo niskich cen nie podnosili ich, ustanowiono ich maksymalną wysokość, a system kontroli powierzono samym zainteresowanym. I tak co miesiąc Frauszteter, który zresztą odpowiadał przed władzami za sprawne funkcjonowanie systemu w mieście, zanosił wszystkie swoje rachunki do apteki Hermanowskiego. Ten zaś swoje dostarczał Filipowiczowi. Brzostowski ten swoisty system kontroli komentował dyplomatycznie pisząc, że "o skuteczności takich wzajemnych kontroli nic nam nie wiadomo, wiadomo tylko, że tutejsze apteki miały się w czasie okupacji wcale niezgorzej".

Ale okupant nie zajmował się wyłącznie mieszkańcami. W zgnębionym głodem Białymstoku sarkastycznie komentowano poczynania Niemców, którzy postanowili szczególnie uczulić białostoczan na los zwierząt. Czytelnicy wychodzącej w mieście gazety Bialystoker Zeitung ze zdumieniem czytali pod koniec 1916 r., że "zima nadeszła! Śnieg pokrywa ziemię, ptaki: wesoły wróbelek i sroka przychodzą do naszych okien żebrząc o chleb. Nie pozwólcie im głodować! Przygotujcie dla nich specjalne miejsca, gdzie nasypiecie im okruszyn! ". Przy reglamentacji chleba pieczonego ze zmielonych kasztanów to była czysta hipokryzja i tak to odczytywano. Podobną troską władze okupacyjne otoczyły dorożkarskie konie. Karano przypadki nieokrywania ich w mroźne dni derkami na postojach. Ale największy niepokój wzbudziło zadomowienie się Niemców w Białymstoku. Brzostowski pisał, że "koszary absolutnie nie mogły pomieścić stacjonującego tu wojska. Rozpoczęto rekwirowanie mieszkań po mieście obsadzając je oficerami. Początkowo ludność patrzyła na te praktyki z oburzeniem, tym bardziej, że Niemcy nie zadawalali się samą rekwizycją mieszkań, lecz zabierali również najcenniejsze meble i transportowali je z jednego urzędu do drugiego, by wreszcie wywieźć je jako łup wojenny w głąb Niemiec".

Ale wkrótce okazało się, że niechciany lokator może być niezwykle pożyteczny. Niemieccy oficerowie stołowali się w kasynach, w których zaopatrzenie było na możliwie najlepszym poziomie. Szybko więc powstał system wzajemnych korzyści. Gospodarze żyjący w głodzie i chłodzie płacąc "swojemu" oficerowi dostawali od niego przynoszone z kasyna wiktuały. Ci, którzy nie mieli tak pożytecznego lokatora, zaczęli codziennie gromadzić się przed bramami koszar. Brzostowski wspominał, że "każdego wychodzącego żołnierza momentalnie oblęgiwali cywile proponując mu złote góry za chleb lub cukier". Władze wojskowe próbowały zastopować te transakcje, ale czyniły to bezskutecznie. "Do ludności wędrowała doskonała wojskowa marmolada, pierwszorzędna oliwa, smaczny chleb, herbata, cukier, sól i nafta". O następnych obrazkach z życia codziennego w okupowanym Białymstoku za tydzień.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny