Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policyjny negocjator gra o ludzkie życie

Magdalena Kuźmiuk [email protected]
Doświadczenie podlaskich negocjatorów policyjnych pokazuje, że 90 procent manifestowanych prób samobójczych to próba zwrócenia na siebie uwagi, a sprawcy wcale nie zamierzają skoczyć z dachu wieżowca, podciąć sobie żył, czy powiesić się.
Doświadczenie podlaskich negocjatorów policyjnych pokazuje, że 90 procent manifestowanych prób samobójczych to próba zwrócenia na siebie uwagi, a sprawcy wcale nie zamierzają skoczyć z dachu wieżowca, podciąć sobie żył, czy powiesić się. Adrian Kuźmiuk
Nie jestem żadnym zaklinaczem samobójców - mówi podinsp. Wojciech Bajeński, koordynator wojewódzkiego systemu negocjacji policyjnych.

Mieliśmy ostatnio w Białymstoku kilka sytuacji, gdzie samobójca groził, że skoczy z wysokości. By odwieść go od tego pomysłu, potrzeba była pomoc policyjnych negocjatorów. Pamięta Pan swoją pierwszą interwencję?

To był 2002 rok. Nie byłem jeszcze wtedy negocjatorem. Pracowałem w sztabie w komendzie miejskiej. Brałem akurat udział w interwencji przy proteście społecznym. Okazało się, że niedaleko była próba samobójcza. Ktoś chciał skoczyć. Podjąłem się rozmowy z nim zanim dojechał negocjator. Wtedy zostałem zauważony przez profesjonalistę jako dobry kandydat na negocjatora policyjnego. Pół roku później byłem już na kursie.

Dlaczego Pan został negocjatorem?

W policji pełnię służbę prawie 20 lat. Od 2002 roku jestem policyjnym negocjatorem. To moja pasja życiowa. Lubię czuć adrenalinę. To mnie "buduje". Wtedy chce mi się żyć, pomagać ludziom. Bez tych zdarzeń czułbym się niepotrzebny.

Jakie predyspozycje potrzebne są w tym zawodzie?

Negocjator powinien wiedzieć, czego chce. Musi być empatyczny, opanowany, trzymać własne emocje w ryzach. Błędem jest myślenie, że negocjator potrafi opanować emocje innych ludzi. Nie jest żadnym zaklinaczem samobójców. Musi umieć nie tyle mówić, co aktywnie słuchać. Niezwykle ważna jest też umiejętność odnalezienia się w każdej sytuacji. Np. w takiej, jak rozmawiać z człowiekiem, który właśnie zaszlachtował swoje dziecko i grozi, że zabije drugie. Żeby uratować to drugie życie, musimy zobaczyć w sprawcy - nawet w takiej bestii, potworze - człowieka. Nie każdy to potrafi, a bez tego nie będzie negocjacji. Ważna jest też zasada współdziałania w zespole, nie można być indywidualistą.

Jak to?

Negocjator w polskiej policji to nie jest bohater rodem z hollywoodzkiego kina. Tam negocjator prezentowany jest jako bohater, wszystko wiedzący, zawsze opanowany. Samodzielnie potrafi rozwiązać każdą sytuację. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Nasze negocjacje nie polegają na rozmowie jednego negocjatora. Zawsze jest co najmniej trzyosobowy zespół. W sytuacjach szczególnie poważnych - np. kiedy wzięci są zakładnicy - ten zespół liczy pięć osób. Dlatego m. in. jesteśmy tak skuteczni.

Czym zatem są policyjne negocjacje?

To sztuka prowadzenia rozmowy między negocjatorem, a sprawcą sytuacji kryzysowej w sposób pokojowy. Bez użycia środków przymusu bezpośredniego. Narzędziem walki policyjnego negocjatora są przede wszystkim słowa.

Negocjacje policyjne nabierają coraz większego znaczenia, niejednokrotnie bowiem pozwalają uniknąć niepotrzebnych strat zarówno po stronie policji, jak i zakładników, sprawców zdarzenia czy osób postronnych. W przypadku szturmu użycie siły oznacza, że działanie takie niesie ze sobą poważne ryzyko utraty życia również przez inne osoby. Maksymalny efekt zawsze przynosi równoczesne stosowanie negocjacji policyjnych oraz przygotowanie do interwencji taktycznej. Przedłużające się negocjacje, nawet jeśli nie załagodzą sytuacji kryzysowej, to nie zaszkodzą również jej rozwiązaniu metodą siłową. Dadzą natomiast czas np. pododdziałowi antyterrorystycznemu oczekującemu na ich wynik, na dokładne zapoznanie się z sytuacją oraz lepsze przygotowanie szturmu, co może tylko pozytywnie wpłynąć na przebieg całego zdarzenia. Dodatkowo może okazać się, że dzięki sprawnie przeprowadzonym negocjacjom w ogóle nie będzie potrzeby uciekania się do rozwiązania siłowego.

Prowadząc negocjacje staram się zawsze opierać się m. in. na filozofii Sun Tzu. Mówi ona, że jeżeli znasz siebie, swojego przeciwnika, to nie musisz obawiać się o wynik starcia - zawsze zwyciężysz. Jeżeli znasz siebie, a nie znasz swego przeciwnika, to odniesiesz pyrrusowe zwycięstwo, czyli w zależności od tego, jakie to będą negocjacje, tak duże straty poniesiesz. Ale jeśli nie znasz ani siebie, ani swego przeciwnika, polegniesz w każdym starciu. Największym zwycięstwem jest starcie bez walki. Generalna maksyma zasad i filozofii Sun Tzu sprowadza się do dążenia do zwycięstwa bez konieczności podejmowania walki siłowej, ale poprzez stosowanie argumentów służących zaspokajaniu potrzeb (interesów) przeciwnika. Dzięki temu możemy osiągnąć sukces, przy jednoczesnych minimalnych stratach własnych.

W jakich sytuacjach konieczne jest wezwanie negocjatorów?

W ponad 70 procentach zdarzeń w Polsce jedziemy do manifestowanych prób samobójczych. Ktoś siedzi na dachu, w oknie, grozi, że połknie lekarstwa, ktoś chce podciąć żyły, powiesić się. Pozostałe sytuacje to groźby użycia niebezpiecznego narzędzia, broni, materiału wybuchowego oraz szeroko rozumiane sytuacje zakładnicze.

Ludzie, z którymi prowadził Pan rozmowę - z jakich powodów chcieli targnąć się na swoje życie?

Najczęściej z powodu zawiedzionej miłości, długów, jak pewien sprawca ze Szczecina, o którym tylko słyszałem. Wygrał w totolotka masę pieniędzy, to go przytłoczyło. Roztrwonił wygraną, wpadł w hazard, zadłużył się u osób, które raczej nie wykorzystują przepisów prawa. Doprowadził do tego, że jedynym wyjściem z sytuacji, które spowodowałoby, że jego rodzina będzie bezpieczna, będzie popełnienie samobójstwa. Zamienił dom w twierdzę. Chciał wyskoczył przez okno z pętlą na szyi.

Inną kategorią są sprawcy pod wpływem narkotyków, alkoholu. Ostatnie nasze wyjazdy w Białymstoku polegały na tym, że negocjowaliśmy ze sprawcami, którzy manifestując swoją próbę samobójczą, zachowywali się irracjonalnie na tyle, że myślałem, że mam do czynienia ze schizofrenikami. Byli przekonani, że coś ich goni, a oni uciekali i tak znajdowali się np. na parapecie. Jeśli nie wiem, jakie środki zażył sprawca, to jest niebezpieczne, bo nie wiem czego mogę się spodziewać.

Np. kiedyś w Zambrowie dziewczyna niedoszłego samobójcy powiedziała, że wziął amfetaminę. Chłopak z jedną ręką w gipsie w ciągu kilku minut wspiął się 60-metrowy komin. Mnie to zajęło ok. 40 minut. Wiedziałem, jak działa amfetamina i ile czasu. Dopalacze to wielka tajemnica, sprawcy są nieprzewidywalni. Często nie wiemy, jaką taktykę zastosować, bo nie wiemy, czy sprawca jest bardziej pobudzony, czy zdołowany.

Ile najdłużej trwały negocjacje, które Pan prowadził?

Najdłuższe w kraju trwały 42 dni, ale dotyczyły uprowadzenia osób. Moje trwały osiem godzin. Zaczęło się od sytuacji zakładniczej, a po kilku godzinach i wypuszczeniu przez sprawcę zakładników, sytuacja przerodziła się w samobójczą. To był schizofrenik, który odstawił leki i w mieszkaniu przetrzymywał swoją ciotkę. Potem zabarykadował się i groził, że się zabije. Najpierw negocjowaliśmy przez drzwi mieszkania, a potem sprawca ukazał się nam, wyszedł do nas z nożem przy szyi. Udało się go powstrzymać.

Ostatni przypadek na ulicy Waszyngtona. Negocjacje trwały sześć godzin. Sprawca poddał się, ale nie miał siły sam zejść z parapetu. Był fizycznie wycieńczony. Chciał zejść, ale trzeba było mu pomóc.

Czuje Pan odpowiedzialność, że w Pana umiejętnościach spoczywa los człowieka, który siedzi na parapecie gotowy do skoku?

Gdybym tak nie myślał, nie byłbym skuteczny. Muszę tak myśleć. I skłamał bym, gdybym powiedział, że się nie boję. Bo strach to ludzka rzecz, a mi zależy, żeby w sposób ludzki realizować zadania. Nie jak maszyna, robot, podchodząc do każdej interwencji tak samo.

Czy to praca, która da się zostawić przed drzwiami mieszkania, jak Pan wraca do domu?

To trudne pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ciężko jest. Nawet ostatnio, jak byłem na urlopie, to odbierałem telefony, pomagałem. A najczęściej dostaję telefon w takich sytuacjach, w których niekoniecznie mi pasuje. Ale słysząc tekst: "Wojtas, potrzebujemy cię!", nieważne co bym robił i gdzie bym był, słysząc to, czuję się potrzebny. Potrafię zostawić wszystko i przyjechać do roboty, bo trzeba ratować ludzkie życie.

Czy ma Pan taką historię, o której - mimo upływu lat - Pan pamięta, wspomina, przeżywa?

To było w 2007, sobota godzina 3 czy 4 rano. Przeżyłem ją najbardziej. Bo popełniłem wtedy największy błąd. Byłem zadufany, swoim umiejętnościami, kolegów. I nie chciałem na ten wyjazd dobrać do zespołu psychologa. Jechaliśmy do manifestowanej próby samobójczej, gdzie z uzyskanych informacji wynikało, że mamy do czynienia ze sprawcą, który jest specjalistą w terapii dla osób nieuleczalnie chorych. Paradoks - chciał sobie podciąć żyły, bo dowiedział się, że ma raka i został mu miesiąc życia. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Rodzina o niczym nie wiedziała. Nie potrafiła nam wskazać powodów takiego zachowania.

Sprawca wyprzedzał nas o krok, w tym, co się tam działo na miejscu. Znał naszą taktykę i techniki negocjacji. Rozmawialiśmy od razu na tym najwyższym, racjonalnym poziomie. Oberwaliśmy mocno psychicznie. "Trafiła kosa na kamień!" Zrobiono nam "pranie mózgu". Rozmawialiśmy półtorej godziny w pozycji takiej, że ta osoba stała w wejściu na poddasze, a my u szczytu schodów. Udało nam się ją podbudować, zrezygnowała ze swoich zamierzeń. Skończyło się tak, że usiedliśmy w pokoju przy okrągłym stoliku i rozmawialiśmy jak w kawiarni. Ta historia stała się potem scenariuszem szkoleń dla innych negocjatorów w Polsce.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny