Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyborcza niedziela cudów, czyli miłość silniejsza niż śmierć

Jerzy Doroszkiewicz
Michał Androsiuk wychował się w Wojnówce, białoruskiej wsi leżącej w polskiej części Puszczy Białowieskiej, tysiąc metrów od granicy z Białorusią. Ukończył liceum ogólnokształcące w Hajnówce, pracował jako nauczyciel, kamieniarz. Obecnie pisarz. W 2011 roku otrzymał nagrodę im. Wiesława Kazaneckiego za polskie tłumaczenie białoruskojęzycznej książki "Biały koń".
Michał Androsiuk wychował się w Wojnówce, białoruskiej wsi leżącej w polskiej części Puszczy Białowieskiej, tysiąc metrów od granicy z Białorusią. Ukończył liceum ogólnokształcące w Hajnówce, pracował jako nauczyciel, kamieniarz. Obecnie pisarz. W 2011 roku otrzymał nagrodę im. Wiesława Kazaneckiego za polskie tłumaczenie białoruskojęzycznej książki "Biały koń". Jerzy Doroszkiewicz
Michał Androsiuk, zaprasza czytelników na jeden dzień do miejscowości, gdzie lokalna polityka idzie pod rękę z półlitrówką, a nawet wiejski alkoholik i nieudacznik ma prawo doświadczać niezwykłych snów i cudów na jawie. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka - "Krzyżyk".

Wieś jak wieś. Wiele takich nie tylko na ścianie wschodniej. Kiedyś tętniła życiem, lokalny PGR dawał pracę traktorzystom, którzy potrafili funkcjonować mając symboliczne 7,77 promila alkoholu we krwi, a dzisiejszy radny był też ormowcem, czyli takim jakby policjantem społecznikiem. Do dziś owi mieszkańcy, dziś już nowi, żyjący w demokratycznych czasach, nie znają swojej tożsamości.

Gdzieś między wierszami książki Androsiuka wciąż pojawia się pytanie - kim naprawdę jesteśmy? Kiedy strażak ochotnik wiezie na festyn śpiewaczki z ludowego zespołu, narrator zauważa, że przez lata nauczyły się pieśni w pięciu językach. "Białoruskim i ukraińskim słowem opiewały ciężką pracę w polu, językiem Słowackiego i Puszkina opowiadały o szczęśliwej lub nieszczęśliwej miłości". Język piąty to język tutejszy, który z języka hermetycznej małej społeczności stał się językiem uniwersalnym, jakby formą pogranicznego esperanto. "Skubnął po ziarenku z pozostałych, przetrawił, a wszystko razem zmiksowało się i przemieszało, jak w wielkim kotle bigosu kapusta miesza się z cebulką, marchewką, suszonymi śliwkami i podsmażonym na oleju boczkiem.

W innym zaś miejscu, wspominając pojawienie się we wsi telewizji, opowiada, jak do tutejszego języka najpierw trafiały pojedyncze polskie słowa, później ostrożnie sprawdzali, czy mówienie po polsku nie przyniesie im szkody. Wreszcie - coś, co jeszcze zdarza się i dziś - poszli z językiem polskim do wnuków, które przychodziły na świat już w pobliskim miasteczku.

Cerkiew cementuje i porządkuje świat

W poszukiwaniu tożsamości, przecięciu gordyjskiego węzła zależności od komunistycznego państwa i szaleństw raczkującego po latach PRL-owskiej hibernacji kapitalizmu, zdecydowanie pomaga tutejszym religia. Kiedy upada lokalny sklep, czyli tak zwany GS, w którym można było w stanie wojennym kupić kartkową wódkę, kiełbasę, papierosy oraz blaszane wiadra, krowie łańcuchy i gwoździe, w tym samym miejscu pojawia się bar. Symbol przemian, miejsce spotkań ważniejsze niż biblioteka. Zamknięto ją, bo miała tylko jednego czytelnika, a bibliotekarka po studiach, która nieopatrznie wróciła na ojcowiznę, może co najwyżej wypełniać karty zeszytu, gdzie zapisuje sprzedawane na kreskę piwo w owym barze.

Androsiuk w dwóch zdaniach potrafi zawrzeć przemiany, jakie zaszły w mentalności Polaków od 1989 roku. "Jeszcze na schyłku dwudziestego wieku wszystkie sobotnie wieczory upiększała muzyka. Teraz, gdy słowo batiuszki Tarasa nabrało mocy równej urzędowym pieczęciom, muzykowanie połączone z tańcami uległo znaczącym ograniczeniom. Nie wypada śpiewać i tańczyć w post w barze "Caprio", powiedział batiuszka Taras i wszyscy przyznali mu rację, dziwując się, że też nikt nie pomyślał o tym wcześniej".

Pisarz nie stroni też od portretu gminnej władzy, która niezmiennie tkwi na stanowisku wójta od czasów, kiedy Gierek obiecywał, że "Polska będzie rosła w siłę, a ludzie będą żyli dostatniej". Tyle tylko, że w odpowiednim momencie wystarczyło odnaleźć ścieżkę do cerkwi i nauczyć się świeczki stawiać. "Długo i dokładnie stawiał, by wszyscy mogli napatrzyć się do syta" opisuje nie bez ironii Androsiuk wcale nie taką hipotetyczną sytuację. Wszak i jego młode lata przypadły na czasy mrzonek o Polsce jako 10 potędze współczesnego świata.

Prawosławie też bardziej niż wydumana bądź prawdziwa białoruskość mieszkańców zdaje się tłumaczyć im swoje korzenie. Jeden z radnych, opowiadając o wizycie na łukaszenkowskiej Białorusi, w stosunku do kobiet używa określenia "ruskie, nie to, co nasze". Kiedy towarzyszący mu upadły traktorzysta zauważa, że "my też ruscy, czy tam, białoruscy jak mówią" w odpowiedzi słyszymy, że skoro chodzą do cerkwi, to są ruscy. "Ale nie aż tak. Trochę mniej". I na tym rozumienie swojego miejsca w świecie się kończy. Niewykluczone, że to właśnie pisarz najlepiej diagnozuje tym dialogiem stan umysłów mieszkańców pogranicza. Być może byli, są i chcą pozostać tutejszymi. Bez podziałów narodowościowych, zjednoczeni tylko prawosławną wiarą i miejscem, w którym przyszło im żyć.
Polityka, jaka jest każdy widzi

Puszczańska wieś, choć leży na skraju "wszystkiego" od polityki, jednak wolna nigdy nie była. Kiedy pijany traktorzysta ścina słup elektryczny, milicja musi podejrzewać sabotaż, kiedy wiatr odnowy dociera do wsi, wspomniany już naczelnik przypomina sobie o wyśmiewanej przez komunistów religii. Wspomniany radny, eks-ormowiec swoje cotygodniowe wyjścia do knajpy tłumaczy żonie następująco: "Dziś do baru, jutro do cerkwi. Polityka wymaga poświęceń i wyrzeczeń". Wyrzeczenia będą tak wielkie, że osobiście autor tego bon motu będzie niósł na rękach najstarszą mieszkankę wsi, byle tylko postawiła tytułowy "krzyżyk" przy nazwisku przez tyle lat panującego wójta. Młodzi chcą zmian i oddają głosy na kandydata, który nie dość, że ma czelność krytykować reżim Łukaszenki, to jeszcze ma kontakty z białoruską opozycją. Starzy mieszkańcy nadal wolą zamawiać u lokalnej kapeli sowiecką "Katiuszę". By upewnić się, że zdobędą głosy wyborców, nie żałują grosza na wódkę i piwo we wspomnianym barze. Wydaje się, że najbardziej w świecie chcą świętego spokoju.

Nie pierwszy raz w prozie Androsiuka pojawiają się światowe konflikty, jako wydarzenia całkowicie obce tutejszym. Bowiem "w tym zakątku świata nikt nigdy nie zginął na swojej własnej wojnie ani w swoim własnym powstaniu". Pisarz doskonale zna mentalność swoich krajan, którzy nie są zacofani, jak mieszkańcy Taplar z "Konopielki" Redlińskiego tylko wycofani, pogodzeni z nieuchronnością losu, a może nieuchronnością życia na pograniczu.

Magia jak kromka chleba

Myliłby się jednak ten, kto w powieści Androsiuka doszukiwałby się li tylko opisu puszczańskich obyczajów - od pędzenia bimbru i preparowania w skrzynkach pysznej słoniny, po kupowanie głosów za alkohol skończywszy - z batiuszką jako busolą moralności. Tu życie splata się z magią, a świat realny potrafi zaakceptować istnienie duchów i zjawisk nadprzyrodzonych.

Pierwszym wyraźnym sygnałem przenoszącym czytelnika w świat takiej magii jest osobiste zaangażowanie najstarszej mieszkanki wsi w historię Mojżesza. Czytając Biblię wchodzi w dialog ze starotestamentowym prorokiem, zaś Noemu przypomina o zabraniu na pokład kury i koguta. "Gdyby nie wy, babko Marusio, to by dopiero była awantura! Żegnaj jajeczko na miękko z majonezem i szczypiorkiem, żegnaj udko w rosole, kurczaku na rożnie pieczony" przyznaje jej rację wybawca wszelkich stworzeń przed Potopem. Jest też szeptucha, która ma odczytać sen o rowie melioracyjnym wypełnionym mlekiem, śni nawet wspomniany traktorzysta. Kiedy we śnie pojawi mu się ponętna Białorusinka, na jawie znajdzie obiecany przez nią zegarek. Androsiuk, wzorem Wyspiańskiego, w pewnym momencie kreśli nawet na kartach książki sen przypominający taniec Chochołów z "Wesela". Pozwala swoim bohaterom marzyć.

Cuda w karczmie i przy urnie

Kiedy już znamy przeszłość bohaterów, rozumiemy ich poszukiwanie tożsamości i ich definicję szczęścia, magia pojawia się ze szczególną mocą. Od niesamowitej kuli z piwa wzlatującej pod powałę baru, po ożywienie zmarłej przed dwoma miesiącami żony jednego ze stałych bywalców tego przybytku. Ożywienie w domyśle, li tylko na potrzeby pomyślnego wyniku wyborów i dokonane raczej ręką członka komisji, nie zamysłem siły nadprzyrodzonej. Za to scena, w której nieszczęśliwy wdowiec przez chwilę zdaje się wierzyć, że zmarła żona żyje albo że przynajmniej ujrzy ją przez chwilę, kiedy będzie wracała do nieba należy do najbardziej wzruszających w tej powieści.

Powieści i przypowieści o tym, że w imię polityki nie powinno przesadzać się przysłowiowych starych drzew, by wykreować jeszcze jeden cud przy urnie. Wszystko i tak jest zapisane w gwiazdach, zdaje się mówić do czytelników między wierszami Androsiuk. Polityka nie pokona przeznaczenia, ale miłość może być silniejsza niż śmierć. Głęboki humanizm prozy pisarza niezmiennie zachwyca.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny