Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

1915 r. Ciosem dla miasta była ewakuacja ludzi i przemysłu

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego
Fabryka maszyn i odlewnia żeliwa Jowela Gotliba z ulicy Łąkowej przygotowana do ewakuacji. Lipiec 1915 roku.
Fabryka maszyn i odlewnia żeliwa Jowela Gotliba z ulicy Łąkowej przygotowana do ewakuacji. Lipiec 1915 roku. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego
Główny impet rosyjski skierowany został na demontaż białostockiego przemysłu. Procederowi temu towarzyszyło wielkie łapówkarstwo.

Opowieść o wydarzeniach w Białymstoku sprzed 100 lat. Najdotkliwszym ciosem, który spadł na miasto okazała się ewakuacja. Przybrała ona niespotykane rozmiary. Rosjanie realizowali ją metodycznie nie chcąc pozostawić Niemcom niczego co mogłoby się im przydać. Zadbali też o to, aby miasto opuścili wszyscy urzędnicy.

Już w połowie lipca "urzędnicy miejscowych instytucji rządowych otrzymali zawiadomienie, że władze wojskowe uznały za stosowne polecić rodzinom urzędników wyjechać z Białegostoku". Rozkaz ten dotyczył całego zarządu miejskiego.
Na wniosek doktora Bohdana Ostromęckiego rada miejska na nadzwyczajnym posiedzeniu uchwaliła, że ewakuowanym zostaną wypłacone zapomogi ewakuacyjne w wysokości dwóch miesięcznych pensji. Zarząd został wywieziony do Kaługi. Tam też trafił Józef Karol Puchalski, który już po odzyskaniu niepodległości został pierwszym, tymczasowym prezydentem Białegostoku.

Po mieście krążyły pogłoski o ewakuacji białostockich szkół. Nasiliły się one, gdy wywieziono większość personelu Instytutu Panien Szlacheckich. Oczekiwano, że lada dzień do Tuły bądź Smoleńska przeniesiona zostanie szkoła realna. Wyjątkowy brak wyczucia sytuacji reprezentowały władze szkolne, które "nie otrzymały żadnych wskazówek dotyczących czasu rozpoczęcia zajęć szkolnych w r. b., wskutek czego zamierzają rozpocząć zajęcia jak zwykle w połowie sierpnia".
Kolejnym rozkazem władze wojskowe nakazały opuszczenie miasta wszystkim mężczyznom. Jak pisał wspominany w poprzednich odcinkach tej opowieści Stefan Brzostowski "wszystkie mieszkania były skrzętnie kontrolowane i przeszukiwane. Nikt nie mógł pozostać, by zasilić sobą zbliżającej się szybkim krokiem niemieckiej armii. Dużo Polaków, którzy uniknęli cudem wcielenia do szeregów rosyjskich, starało się pozostać w Białymstoku". Dalej wspominał, że "w Białymstoku znalazło się szereg osób, które z narażeniem własnego życia przebierali i karmili oraz przechowywali rosyjskich żołnierzy".

Chodziło tu oczywiście o Polaków. "Jeden z takich ludzi p. Albin Brzostowski (właściciel popularnej księgarni przy Rynku Kościuszki A. L.) przechowywał na swoim strychu ośmiu żołnierzy przez dwa tygodnie. Inni dostarczali cywilnych ubrań, by tem łatwiej uchronić dezerterów przed przenikliwym okiem moskali. Zajmowali się tym oprócz wymienionego p.p. Maciejewski, Mioduszewscy, Gliński i inni".

Jednak główny impet rosyjski skierowany został na demontaż i ewakuację białostockiego przemysłu. Najpierw powołana została komisja rekwizycyjna i szacunkowa. Jej zadaniem było, jak pisał Henryk Mościcki "rekwirowanie maszyn, motorów, miedzi, niklu oraz szacować młyny, kotły i t. p. przeznaczone na zniszczenie". Na czele komisji stanął inżynier Kazimierz Goławski. Powodowała nim chyba tylko naiwność, że uda mu się cokolwiek ocalić. Praktyka bowiem przerosła wszelkie oczekiwania. Brzostowski pisał, że "niżsi agenci i funkcjonariusze władz rozporządzenia i zlecenia swych zwierzchników wykonują na oślep automatycznie, bez żadnych względów racji i elementarnej logiki". Wspominał, że "aby wyciągnąć z tej czy innej maszyny jakąś tam śrubę lub kółko miedziane, rozbijają całą maszynę, niszczą całe urządzenie techniczne. Kotły, motory, różne urządzenia - wszystko to niszczy się w sposób barbarzyński".
Procederowi temu towarzyszyło szerzące się na wielką skalę łapówkarstwo. "Dzięki łapówkom uratowali swe zakłady niektórzy fabrykanci i przemysłowcy białostoccy. Uratował również swój młyn p. I. Sztejn". Nie udało mu się jednak pozostać w Białymstoku. Młyn uznany za strategiczny zakład wywieziony został w całości pod Połtawę. To czego nie można było zdemontować podpalano. Tak stało się w stacji pomp białostockiego wodociągu. Najpierw zażądano od dyżurnego stacji 25 rubli łapówki. Praktyczny majster oświadczył, że nie da pieniędzy, bo "kto mi te pieniądze zwróci". Wobec tego stacja została spalona, a miasto pozbawione wody.

Brzostowski przytacza ponury obraz Białegostoku z tamtych dni, w którym "codziennie to tu, to tam słychać było w mieście huki wybuchów. Nocami zaś niebo nad Białymstokiem było purpurowe: tu i ówdzie paliły się w mieście i na przedmieściach różne obiekty fabryczne i przemysłowe". Przytacza też pamiętnikarz znamienną, niemal symboliczną opowieść o dzwonach kościelnych. Warto zacytować ją w całości. "Przyszedł dzień, że rosyjskie stupajki rozkazały dzwony zdjąć i wywieźć do Rosji, by Niemcom materiału na puszki i puli nie zostawiać. Ks Szwarc nie kwapił się jednak z wykonaniem rozkazu".
Tu pamięć Brzostowskiego okazała się zawodna. Ksiądz Wilhelm Szwarc w trakcie tej rosyjskiej akcji już nie żył. Zmarł w marcu 1915 roku. Jego następcą był ksiądz Antoni Songajłło i to on ociągał się z wykonaniem tego polecenia.

Ale wracajmy do opowieści Brzostowskiego. "Na kilkakrotne przypominanie o obowiązku wykonania woli wysoczajszago ukazu ks. Szwarc (Songajłło A.L.) odpowiadał, że nie ma ludzi, któryby mogli spiżowy ciężar zdjąć z wieży, albo nie ma środków komunikacyjnych i t. p. Zdenerwowani moskale pewnego wieczoru przyprowadzili własnych ludzi, zdjęli 7 dzwonów z wieży, ustawili je według wielkości na cmentarzu kościelnym (czyli przy kościele A.L.), sporządzili odpowiedni protokół i obiecali nazajutrz zabrać.

Ks. Szwarc (Songajłło A.L.) postanowił i tym razem uchronić mienie kościelne od straty. W nocy zamieniono jeden dzwon. Zabrano mianowicie największy, a postawiono najmniejszy, tak że zaprotokółowana ilość zgadzała się. "Skradziony" dzwon schowano w wielkim ołtarzu za mensą. Dzwon ten przetrwał schowany całą wojnę i dopiero po zawarciu pokoju z Sowietami w Rydze ujrzał światło dzienne. Wrócił na stare miejsce na wieży i jak dawniej rozbrzmiewa swym metalicznym głosem na chwałę Bożego imienia". Nie wiem czy przechowywanie dzwonu aż do pokoju ryskiego, czyli do marca 1921 roku to nie kolejna luka w pamięci Stefana Brzostowskiego, ale to najmniej istotne w tej historii.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny