Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stańczyki. Skoki z mostów

Julita Januszkiewicz [email protected]
Most w Stańczykach od wielu lat przyciąga śmiałków. Ci, którzy zaryzykują skoczyć z mostu za bilet normalny muszą zapłacić 90 zł, ulgowy kosztuje 70 zł.
Most w Stańczykach od wielu lat przyciąga śmiałków. Ci, którzy zaryzykują skoczyć z mostu za bilet normalny muszą zapłacić 90 zł, ulgowy kosztuje 70 zł. Archiwum prywatne
O dziwo częściej skaczą kobiety, ale chętnych zwykle nie brakuje. Zaryzykowała pani z obfitym biustem, ksiądz w sutannie, młodzieniec, któremu narzeczona dała kosza. W sobotę odważni śmiałkowie po raz kolejny będą skakać z mostów w Stańczykach.

Mosty w Stańczykach

Mosty w Stańczykach

Należą do najwyższych w Polsce. Konstrukcja jest 5-przęsłowa, długości 180 metrów, wysokości do 36,5 metrów. Pod budowlami przepływa rzeka Błędzianka. Zbudowano je w latach 1912 - 1917. Obie budowle są względem siebie równoległe, a architektura wyglądem przypomina rzymskie akwedukty w Pont-du-Gard we Francji.

Do niedawna wykorzystywane były przez entuzjastów sportów ekstremalnych do skoków na bungee. Obecnie teren jest własnością prywatną. Wstęp jest płatny. Wojciech Hernik, który organizuje tam skoki, zapewnia, że ma na to umowę z właścicielami.

Wiadukty wykorzystano w filmie "Ryś", w reżyserii Stanisława Tyma.

Skok trwa moment. Ale jest to ogromne przeżycie. Emocje sięgające zenitu, do tego niesamowity zastrzyk adrenaliny. Czy się boję? Pewnie. Strach jest normalny, jeśli nie boisz się, to albo kłamiesz, albo jesteś wariatem - mówi Wojtek Hernik, białostoczanin. Z grupą takich samych zapaleńców jak sam, organizuje skoki z wysokich mostów kolejowych w Stańczykach niedaleko Suwałk.

Wojtek Hernik ma 35 lat. Przeskakał połowę swojego życia. Jego przygoda zaczęła się przypadkowo. Był nastolatkiem. Spędzał wakacje na harcerskim obozie w Stańczykach, gdzie poznał Krzysztofa Starnawskiego, sportowca ekstremalnego.

- Krzysiek organizował wtedy skoki z mostów. Ja też chciałem spróbować. Wszedłem na górę, nie zastanawiałem się ani chwili. No i poleciałem w dół - opowiada Wojtek.

Tego pierwszego skoku nie pamięta. No może tyle, że miał zamknięte oczy, a wokół niego było bardzo cicho. Potem skakał ze znajomymi z harcerstwa. Były lata 90. Brakowało sprzętu, więc młodzi ludzie jakoś musieli sobie radzić. Szukali sprzętu na bazarach.

Szybko się jednak okazało, że skoki wysokościowe to w przypadku Wojtka Hernika także sposób na życie. W 1998 roku założył swoją firmę. Skończył odpowiednie kursy, z Francji ściągnął profesjonalne uprzęże na nogi, a specjalistyczne liny kupił w Warszawie. No i tak zaczął organizować w Stańczykach imprezy. Zresztą podczas jednej z nich poznał żonę.
Hernik przyznaje, że nie pamięta, ile razy w życiu poleciał swobodnie w dół. Żartuje, że po tysięcznym razie przestał liczyć. Skakał nie tylko z mostów w Stańczykach, ale też z dwustumetrowego dźwigu na nieczynnym lotnisku wojskowym Borsk.

- Zabawa była przednia - zapewnia.

Potem przez sześć lat skoki w Stańczykach nie były organizowane. Bo trwały tu remonty mostów. Ale rok temu w sierpniu impreza znowu ruszyła.

- Ze znajomymi, którzy kiedyś połknęli bakcyla pojechaliśmy do Stańczyk. Chcieliśmy przypomnieć sobie stare, fajne czasy - opowiada Wojtek.

Z akweduktów w Stańczykach może skakać niemal każdy, no może z wyjątkiem kobiet w ciąży, chorych na serce bądź kręgosłup.

- Mieliśmy ośmioletnie dziecko i prawie 80-letniego mężczyznę - opowiada Wojtek Hernik.

Żeby spróbować, trzeba mieć odwagę i w ostatniej chwili nie spanikować. Zdarzali się tacy, którzy wchodzili na górę i po dłuższym zastanowieniu rezygnowali. Czasami bywały też takie dni, że sto procent osób poddawało się. Wystarczyło, że ktoś z grupy wycofał się, a i reszta też zaczynała się bać - Wojtek w Stańczykach wiele widział.

Ale, jak przyznaje, większości się ten sport podoba. Chcą skoczyć, by przeżyć coś szalonego albo udowodnić, że są odważni. Jeszcze inni próbują, bo ciągnie ich to, czego nigdy dotąd nie robili.

- Ludzie przeżywają. Niektórzy nie chcą patrzeć, jak inni skaczą, dlatego pierwsi się decydują. Z kolei są tacy, którzy pół dnia obserwują, czy wszystko jest w porządku, by w końcu zaryzykować.

Są też śmiałkowie, którzy skaczą w śpiworach, bo tak chcą doznać emocji i poczuć jeszcze więcej adrenaliny. Jest ciemno, nic się wtedy nie widzi. Taki skok podobno daje niesamowitego kopa.

Podczas skoków ludzie różnie reagują. W ferworze ekscytacji krzyczą, często używają też niecenzuralnych słów. A panie to nawet są skłonne opowiadać, że skoki na linie są lepsze niż seks.

- Najgorsze są osoby, które decydują się na skok, by przezwyciężyć lęk wysokości. Nie da się. Jeśli już tacy zaryzykują i skoczą, są jeszcze bardziej wystraszeni. Płaczą, boją się - zauważa Hernik.

Zawsze lojalnie ostrzega, że lina może pęknąć, albo ześliznąć się. Uprzedza, że ktoś może zginąć, albo stać się warzywem. Wojtek podkreśla jednak, że dokłada wszelkich starań, by skoki były bezpieczne. Za nogi i za pas nakłada się uprzęże, do których jest przymocowana specjalna lina. Może ona unieść ciężar o wadze 2,5 ton.
Do Stańczyków przyjeżdżają znani aktorzy, prezenterzy, kabareciarze... A nawet księża i zakonnice. Co zresztą, nie jest żadnym zaskoczeniem.

- Raz zgłosiły się dwie młode, odważne zakonnice. Ale nie chciały skakać w habitach. Przebrały się, uważnie słuchały poleceń. I skoczyły. Były bardzo zadowolone. Ale potem zażartowały, że odmawianie różańca i tak jest lepsze. Chociaż według nich było całkiem nieźle - śmieje się Hernik.

Był też ksiądz, który na linie pofrunął w powietrze, ale w sutannie. A na koniec zażądał wypisania faktury - na kurię.
Wojtek pamięta też mężczyznę, któremu w trakcie skoku puściły nerwy do tego stopnia, że po wylądowaniu musiał szybko zmieniać spodnie. Zdarzały się nawet oświadczyny. Pary do dzisiaj chętnie o tym opowiadają. Ale raz taka zapowiedź okazała się falstartem. Skoczek szykował się, wcześniej przyjechał, ustalił szczegóły. Chciał zrobić ukochanej niespodziankę, a ona w trakcie skoku dała mu kosza. Powiedziała "nie".

Na skoki częściej , o dziwo decydują się kobiety niż mężczyźni. Wykazują się większą odwagą. Ale z ubiorem to tuż bywa różnie, nie zawsze panie są rozsądne. Niektóre robią to nawet w topless, w myśl zasady, i tak mnie tu nikt nie zna. Jedna postanowiła spróbować swoich sił w kusej bluzeczce na ramiączkach. Organizator proponował, by przebrała się w bluzę polarową. Ale ona uparła się, że skoczy tak jak przyszła, bo chce poczuć wiatr między piersiami. A ponieważ piersi miała obfite, to każdy mógł je zobaczyć w całej okazałości, wraz z powiewem wiatru. I tak jak zwykle bywa, że trudno znaleźć chętnych do przejmowania lecących, tak tutaj na dole wyciągnął się las rąk do niej.

Każdy, komu skoki niestraszne, będzie mógł się z nimi zmierzyć już w najbliższą sobotę w Stańczykach - od godz. 10 do 18. Ale to nie koniec atrakcji. Antoni Michalski z Białegostoku zaprasza na pokazy chodzenia po tzw. "highlinach".

Po rozpiętych na wysokościach linach wędruje od sześciu lat. Antoni spacerował między 10-piętrowymi budynkami akademików Politechniki Białostockiej. A we Francji podczas festiwalu sportów ekstremalnych chodził na wysokości aż tysiąca metrów nad ziemią. W sobotę przejdzie się między mostami w Stańczykach.

- Tego uczucia, kiedy stoi się na taśmie zawieszonej między budynkami lub mostami nie da się opisać słowami ani porównać z niczym innym. Jest to bardzo przyjemne. Wymaga jednak wiele koncentracji - przekonuje Antoni. Lina, z której skacze jest dynamiczna, rozciąga się, hamuje i ściąga w górę.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny