Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

1915 r. Szaleje drożyzna, brakuje towarów, ludzie panikują

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego
Rosyjski szpital wojskowy w Zwierzyńcu. Czterech mężczyzn po lewej stronie to jeńcy niemieccy zatrudnieni do prac porządkowych.
Rosyjski szpital wojskowy w Zwierzyńcu. Czterech mężczyzn po lewej stronie to jeńcy niemieccy zatrudnieni do prac porządkowych. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego
Najbardziej dotkliwa w codziennym życiu była szalejąca drożyzna. Brakowało wszystkich towarów, z obiegu zniknęły drobne pieniądze.

Wiosną 1915 roku zaczęto obawiać się, że Niemcy nie ograniczą się do zrzucania na Białystok zwykłych bomb i zaatakują miasto gazami bojowymi. W związku z tą groźbą dr Bohdan Ostromęcki zwrócił się do zarządu miasta, aby ten przygotował odpowiednie ilości masek. Zapowiedziano, że maski sprzedawane będą po minimalnych cenach. Nie wiemy, czy i ile ich rozprowadzono wśród mieszkańców. Można przypuszczać, że była to niewielka ilość, ale nigdy ich nie wypróbowano, bo Białystok szczęśliwie uniknął ataku gazowego.

Powtarzające się naloty w sposób niezamierzony wywołały także wzrost nastrojów antyżydowskich, zaognionych zresztą przez samych Żydów. Oto bowiem po tragicznym kwietniowym bombardowaniu w żydowskiej gazecie Gołos Biełastoka ukazał się artykuł wychwalający niezwykłe bohaterstwo i poświęcenie żydowskich sanitariuszy, którzy mieli z narażeniem życia ratować współobywateli i ich dobytek. Artykuł kończył się stwierdzeniem, że "według zakomunikowanych informacji, we właściwych sferach powstała myśl przedstawienia tych sanitariuszy do nagrody medalem Św. Jerzego".

Przypuszczalnie autorowi chodziło o akcję gaszenia wielkiego pożaru, który wybuchł na skutek bombardowanie przy ulicy Lipowej. Wywołał on ogromne zbiegowisko. Na miejsce przybył z pobliskiej, też znajdującej się przy Lipowej, remizy oddział Białostockiej Ochotniczej Straży Ogniowej. Niemieccy lotnicy obserwując całe zdarzenie, jak podawał Henryk Mościcki "zniżywszy lot poczęli obrzucać bombami miejsce pożaru. Wybuchające pociski i jęki rannych nie odstraszyły dzielnych strażaków. Po 20-tu godzinach wytężonej pracy udało im się pożar zlokalizować".

Przypisanie tych czynów wyłącznie Żydom było wyraźnym nadużyciem. Z polemiką wystąpiła Gazeta Białostocka, zarzucając, że jest to żydowska "auto - reklama" i że "pomoc nieszczęśliwym ofiarom napadu latawców niemieckich na Białystok niosły bardzo liczne jednostki z pośród chrześcijan, lecz wymieniać ich tu nie będziemy, sprawilibyśmy im bowiem w ten sposób przykrość. Spieszyli oni z pomocą nie dlatego by otrzymać medal Ś-go Jerzego, lecz dlatego, że tak im nakazywała ich etyka chrześcijańska, ich sumienie". Dodatkowo sytuację zaostrzyła kolportowana w Białymstoku broszura "Żydzi na wojnie", w której opisywano różne bohaterskie czyny wyznawców judaizmu. Po tych publikacjach pozostał pewien niesmak po obu stronach niepotrzebnego sporu.

Białostoczanom w tych miesiącach 1915 roku grozili nie tylko Niemcy. Wrogiem byli też Rosjanie. Na przełomie kwietnia i maja dotkliwy cios miejscowemu przemysłowi zadał naczelnik dżwińskiego okręgu wojskowego, pod którego administracją znalazło się miasto. Zakazał on wolnej sprzedaży wyrobów miejscowych fabryk włókienniczych. Za jego złamanie groziła kara 3 miesięcy aresztu, bądź grzywny 8 tysięcy rubli. Cała produkcja miała być dostarczana na potrzeby armii, a ta dyktowała cenę poniżej kosztów wytwarzania.

Białostockim fabrykantom zaczęła grozić ruina. W ratowanie sytuacji zaangażowali się najpotężniejsi przedsiębiorcy - Hasbach, Polak, Nowik, Cytron i inni.

Kolejnym rozkazem wojskowego naczelnika białostoczanie dostali zakaz wstępu na dworzec kolejowy. Mogli tam wejść wyłącznie ci, którzy posiadali bilet. Jednak i oni musieli stawić się przynajmniej godzinę przed odjazdem pociągu. W ten sposób Rosjanie próbowali wyłapywać niemieckich szpiegów. Obawa przed szpiegami spowodowała pojawienie się w mieście ogłoszeń, które informowały o zakazie "używania języka niemieckiego w korespondencjach prywatnych". Dodawano, że "listy pisane po niemiecku nie będą wysyłane podług adresatów".

Sytuacja na kolei wywoływała duże niezadowolenie, bowiem z racji nieregularnego kursowania pociągów, podróżni zmuszeni byli do wielogodzinnego przebywania na dworcu. Wkrótce do minimum ograniczono kursowanie pociągów osobowych. Aż 22 lipca (4 sierpnia) ogłoszono, że "ostatni pociąg osobowy z Warszawy przybył do Białegostoku we czwartek o godz. 8-ej rano. Obecnie między Warszawą a Białymstokiem kursują tylko pociągi wojskowe".

Jako bardzo dotkliwą konsekwencję wojenną białostoczanie potraktowali też odwołanie procesji Bożego Ciała. Argumentowano to "obecnym usposobieniem nerwowym ludności". Natomiast w połowie czerwca odbyła się w białostockiej farze inna uroczystość. Na nabożeństwo doprowadzeni zostali przebywający w mieście jeńcy austriaccy. Było ich około 300. Po modlitwie do przybyłych przemówił ksiądz J. Andrukonis. Jak relacjonowano, większość jeńców wysłuchała tego wystąpienia "ze łzami w oczach".

Ale najbardziej dotkliwa w codziennym życiu była szalejąca drożyzna. Zauważano, że "błędne koło w czasach obecnych wytwarza się pomiędzy hurtownikami, kupcem - detalistą i najnieszczęśliwszym w tym wypadku - spożywcą. Przyczyna tego to taksa na produkty spożywcze, opał, płacę robotniczą i t. d. jaką wydał zarząd miasta Białegostoku". Taksa ta obejmowała tylko kupców co doprowadziło do dyktatu cen przez hurtowników, a w konsekwencji do powszechnej spekulacji.

Oprócz deficytu wszystkich towarów pojawił się kolejny, niezwykle dotkliwy kłopot. Zniknęły bowiem z obiegu drobne pieniądze. Nakazywano więc firmom, aby natychmiast dostarczały one swoje utargi z bilonem do banku przy Warszawskiej. Zastanawiano się, czy taka sytuacja jest przejawem kolejnej spekulacji, czy też przezornym chowaniem pieniędzy w przysłowiowej skarpecie. Powodem też mogły być pojawiające się w mieście pogłoski o tym, że Niemcy po wkroczeniu do Białegostoku będą wymieniali ruble na marki po korzystnym kursie. W tej skomplikowanej i trudnej sytuacji jako śmiesznostkę więc traktowano ustawioną na rynku przy fontannie skrzynkę "do wrzucania papierosów dla rannych i chorych żołnierzy". Zachęcano też, aby wrzucać do tej skrzynki przeczytane gazety ponieważ "żołnierze przebywający w szpitalach miejscowych są bardzo spragnieni nowin ze świata". Białostoczanie, których przycisnęła bieda nie dość, że ignorowali skrzynkę, to rozpoczęli zakrojony na dużą skalę handel ze stacjonującymi w mieście żołnierzami rosyjskimi. Znów musiał interweniować wojskowy naczelnik, który wydał rozkazy "zabraniające kupowania ubrania, bielizny i obuwia od żołnierzy". Uprawiającym ten handel groziła kara grzywny do 3 tysięcy rubli i 3 miesiące aresztu.

O kolejnych wydarzeniach wojennych w Białymstoku z 1915 roku opowiem za tydzień.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny