Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Straciłem zaufanie do prezydenta. Do kogo jeszcze miałem pójść?

Tomasz Mikulicz [email protected]
- Straciłem do niego zaufanie - mówi Sebastian Wicher - Nie chciał mnie słuchać już trzy lata temu.
- Straciłem do niego zaufanie - mówi Sebastian Wicher - Nie chciał mnie słuchać już trzy lata temu. Wojciech Wojtkielewicz
Sebastian Wicher: Moim bezpośrednim przełożonym był konserwator miejski, a nad nim wiceprezydent Rudnicki. Miałem poinformować tego ostatniego, że naciska pierwszego?

Zacznijmy od teorii spiskowej. Uknuł Pan to wszystko z PiS i radnym SLD Wojciechem Koronkiewiczem. Po to, by kiedy PiS dojdzie do władzy, dostać stołek wojewódzkiego konserwatora zabytków.

Niektórzy wszystko widzą w pryzmacie polityki. Ja patrzę na ręce wszystkim - nieważne z jakiej, kto jest partii. Przypomnę, że wielokrotnie publicznie krytykowałem Andrzeja Nowakowskiego, poprzedniego wojewódzkiego konserwatora zabytków, który został powołany przez Jana Dobrzyńskiego (ówczesnego PiS-owskiego wojewodę, który w ostatnich wyborach startował na prezydenta Białegostoku - przyp. red). Natomiast w zeszłym tygodniu skrytykowałem decyzję platformerskiego wojewody Andrzeja Meyera, który uznał, że najlepszym konserwatorem wojewódzkim będzie Piotr Firsowicz. Uprzedzając pytanie: nie, nie chcę sam zająć tego stanowiska. Gdyby zależało mi na awansach, siedziałbym cicho i piął się w górę w hierarchii w urzędzie miejskim. Swego czasu Tadeusz Arłukowicz, kiedy był jeszcze wiceprezydentem Białegostoku, proponował mi, bym został miejskim konserwatorem. Odmówiłem, bo nie zależy mi na stanowiskach, ale pracy nad ochroną zabytków.

A teraz konserwatorem miejskim jest Dariusz Stankiewicz, który przez lata pracował u konserwatora wojewódzkiego.

Mam wrażenie, że Dariusz Stankiewicz stał się w tej sprawie ofiarą. Charakterystyczne jest to, że Lipową 41, jak i inne kontrowersyjne sprawy związane z zabytkami, mają miejsce akurat teraz, kiedy konserwatorowi kończy się umowa. Został bowiem zatrudniony na okres próbny.

Pierwsza wersja zaleceń do Lipowej 41 z pieczątką Dariusza Stankiewicza, została zmieniona. Konserwator się ugiął?

- Niestety. Miał jednak mnóstwo wątpliwości. Ale że sprawą osobiście był zainteresowany Rafał Rudnicki, Dariusz Stankiewicz mógł mieć obawy o zachowanie stanowiska.

Pan swoje stracił. Rzeczniczka prezydenta tłumaczył, że m.in. temu, bo nie poinformował Pan o wszystkim bezpośrednio prezydenta Tadeusza Truskolaskiego.

Straciłem do niego zaufanie. Nie chciał mnie słuchać już trzy lata temu. W trakcie posiedzenia komisji zagospodarowania przestrzennego, jako pracownik zajmujący się w urzędzie ochroną dziedzictwa kulturowego, wyraziłem zaniepokojenie proponowanym wprowadzeniem wysokiej zabudowy wielorodzinnej na miejscu dawnej fabryki Hasbacha na Dojlidach. Z inicjatywy Piotra Firsowicza, wówczas p.o. dyrektora departamentu urbanistyki i Andrzeja Meyera, ówczesnego zastępcy prezydenta bez podania przyczyny nałożono na mnie naganę. O ukaranie zabiegał też Zbigniew Nikitorowicz, radny PO i przewodniczący wspomnianej komisji. Dopiero, po złożeniu przeze mnie pozwu w sądzie pracy, prezydent uchylił naganę, również i tym razem bez podania przyczyny. Jak miałem więc zaufać Tadeuszowi Truskolaskiemu? Do kogo jeszcze miałem pójść? Moim bezpośrednim przełożonym był konserwator miejski, a nad nim wiceprezydent Rudnicki. Miałem poinformować tego ostatniego, że naciska pierwszego?

Na naszym forum internetowym pojawiły się wpisy sugerujące, że z poprzedniego miejsca pracy, czyli Wojewódzkiego Urzędu Konserwacji Zabytków też został Pan wyrzucony.

Sam odszedłem. Było to w 2006 roku. Przyczyną był odmienny stosunek do ochrony zabytków niż miała Zofia Cybulko, która była wówczas p.o. konserwatora. (później była zastępczynią konserwatora, ale w 2014 roku została odwołana po słowach wypowiedzianych podczas pikiety przed Teatrem TrzyRzecze przeciwko spektaklowi Golgota Picnic - przyp. red).

Jak w ogóle rozpoczęła się sprawa, która doprowadziła do sytuacji, w której znalazł się Pan w tej chwili?

- Firma Rogowski Development wystąpiła do konserwatora miejskiego o wydanie zaleceń do przebudowy budynku przy ul. Lipowej 41. Stwierdziliśmy, że deweloper nie może tego zrobić, bo nie jest właścicielem terenu. O zalecenia zwrócił się więc kanclerz Uniwersytetu w Białymstoku. Przy ul. Lipowej 41 mieścił się w ostatnich latach wydział fizyki UwB. Budynek powstał w 1906 roku jako Żydowska Szkoła Rzemieślnicza. Tworzyła ona jeden kompleks z żydowską szkołą religijną Talmud-Tory przy ul. Lipowej 41D. I o ile ten drugi budynek przetrwał w pierwotnej formie do naszych czasów, to ten pierwszy został przebudowany po zniszczeniach II wojny światowej. Ocalały pierwotne mury obwodowe, ale ceglana elewacja została otynkowana. Plan miejscowy zakłada, że dziś można podnieść go o jedną kondygnację, bo taką wysokość miał przed wojną. Budynek widnieje w ewidencji zabytków. Deweloperowi zależy na tym, by obok obiektu postawić pasaż handlowy - na parterze sklepy, a na piętrach mieszkania. Pasaż ten miałby mieć do 20 metrów wysokości, podczas gdy zabytek - do 16 metrów. Ja uważam, że nowa zabudowa powinna być niższa niż historyczna i mieć do 14 metrów. Tak też napisałem w zalecaniach konserwatorskich. Nie spodobało się to deweloperowi.

Przyszła więc do mnie jego przedstawicielka, która wcześniej pracowała w magistracie i była moją przełożoną. Powiedziała, że jeśli nie zmienię zaleceń, to sprawa oprze się o prezydenta, a deweloper użyje swoich prawników. Następnego dnia Dariusz Stankiewicz, poprosił mnie o wstrzymanie się z wysłaniem zaleceń konserwatorskich do kanclerza, gdyż według jego relacji wiceprezydent Rudnicki dał mu do zrozumienia, że zalecenia nie są satysfakcjonujące dla firmy deweloperskiej.

Zalecenia zostały więc zmienione.

Tak, pod presją przedstawicieli dewelopera i Rafała Rudnickiego. Postanowiłem jednak poprosić o pomoc radnego Konrada Zielenieckiego z PiS i Wojciecha Koronkiewicza z SLD. Wysłałem do nich list, w którym opisałem całą sprawę. Koronkiewicz opublikował go na swoim Facebooku.

I zaczęło się. Prezydent najpierw wyrzucił Pana z pracy, a potem oskarżył o ujawnienie danych osobowych. Okazuje się, że ktoś ukradł z urzędu oryginały dwóch wersji zaleceń.

To był dowód, który świadczyłby na moją korzyść. Nikomu nie udostępniałem oryginałów. Radnym przekazałem tylko kopie. Dokumentację miałem też na komputerze służbowym. Został on jednak zabrany przez sekretarza miasta, dwie godziny po moim odwołaniu. Miejmy nadzieję, że prokuratura wyjaśni wszystkie te sprawy. (w obronie Wichra wystąpili z kolei do prokuratury radni PiS - przyp. red).

Czy nie żałuje Pan, że tak to się wszystko potoczyło?

- Tu chodzi o przyzwoitość. Deweloper mógł jako potencjalny nabywca, odwołać się od zaleceń. Zamiast tego, w moim biurze pojawiła się wspomniana przedstawicielka. Istnieją przecież inne, ogólnie przyjęte formy komunikacji z urzędem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny