Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nauka w przedwojennym, wojennym i powojennym Białymstoku

Alicja Zielińska [email protected]
Wigilia 1942 r. Danuta Dawdo i siostra z mamą oraz pani Dzierżyńska ze swoją córką, też Danusią
Wigilia 1942 r. Danuta Dawdo i siostra z mamą oraz pani Dzierżyńska ze swoją córką, też Danusią
Pamiętam niemal wszystkich swoich nauczycieli i przedmioty, które prowadzili. To byli prawdziwi profesorowie, przedwojenni, z zasadami. Surowi, wymagający, ale sprawiedliwi. Dziś na koniec nauki, Danuta Dawdo opowiada o swoich trudnych czasach szkolnych, tuż po wojnie.

W 1939 r. miałam pójść do czwartej klasy, wybuchła jednak wojna, szkoły zamknięto. Gdy weszli Sowieci naukę wznowiono, ale według programu radzieckiej dziesięciolatki i cofnięto nas o rok niżej. Za okupacji niemieckiej szkoły były znowu nieczynne. Chodziłam na tajne komplety. Lekcje odbywały się w konspiracji, nauczyciele prowadzili je w mieszkaniach prywatnych. Codziennie spotykaliśmy się w innym miejscu. Na Waszyngtona, Wołodyjowskiego, Czackiego, Nowowarszawskiej, Słowackiego, Konopnickiej i najdłużej u pani Dzierżyńskiej na Grottgera. Jej mąż zginął w Katyniu. Ona zawsze podkreślała, że nie jest z "tych" Dzierżyńskich! Obok w willach kwaterowali oficerowie niemieccy, a za płotem znajdowały się warsztaty też niemieckie. Z każdej strony czyhał wróg. Można powiedzieć, że byliśmy w paszczy lwa. Pani Dzierżyńska miała pięcioletnią córeczkę, hodowała króliki, przychodziliśmy niby to karmić te króliki i bawić się z małą Danusią. Niemcy się nie zorientowali.

Zeszyty nosiliśmy za pazuchą albo w torbie przykryte ziemniakami. Kiedyś szłam i zagadał do mnie Niemiec, myślałam, że umrę ze strachu. Gdyby złapał, to śmierć. Na komplety chodzili też Janek i Jadzia, byli parą. Któregoś razu nie pojawili się na lekcjach. Niemcy rozstrzelali ich podczas masowej egzekucji w Grabówce. Zginęło wtedy 16 tys. osób. Bardzo to przeżyliśmy.

W lipcu 1944 r. Białystok został wyzwolony i zaraz we wrześniu ruszyły szkoły. Poszłam do gimnazjum przy ul. Kościelnej. Dyrektorką była Eugenia Krassowska, późniejsza wiceminister szkolnictwa wyższego. Pani Janau i pani Kwapińska uczyły francuskiego. Pan Troczewski był polonistą, jego żona historykiem, pani Gątkiewicz była od biologii. Pani Mozolewska, zwana Malwą, uczyła geografii - typ męski, ale o dobrym sercu. Matematykę prowadzili Kurliszyn i Malisiński - znane nazwiska w Białymstoku, imiona, niestety, wyleciały mi z pamięci. Warunki były trudne. Puste sale, bez ławek, stolików. Wszystko trzeba było przynieść z domu. Tak samo z książkami. Dowiadywałyśmy się, która z koleżanek chodziła przed wojną do gimnazjum i pytałyśmy, czy nie odda jakiego podręcznika.

Ale mimo tych braków stroje wymagane były oficjalne. Mama wyciągnęła z szafy prześcieradło, kawałek odcięła na kołnierzyki, a resztę ufarbowała i uszyła mnie i siostrze fartuszki. Plecaki były z tektury obciągnięte materiałem. Każda dziewczyna coś tam wyszywała, najczęściej monogram albo jakieś kwiatki. Paski robiliśmy z przewodów elektrycznych - znajdujące się wewnątrz druciki miały piękne kolory, niebieski, zielony, żółty - pletliśmy z nich rączki do plecaków a nawet broszki.

Kiedy w 1946 r. zmarła mamusia, wyjechałam do Krakowa, tam skończyłam gimnazjum. Gdy wróciłam do Białegostoku, rozpoczęłam naukę w liceum przy ul. Fabrycznej. Byłam jedną z najmłodszych uczennic, rozpiętość wieku, zwłaszcza wśród chłopców z powodu wojny wynosiła nawet 5 lat. Dyrektorem był pan Kosiński, znana postać. Uczyłam się tam tylko rok. Poznałam przyszłego męża, Czesława Dawdo, był w liceum budowlanym i namówił mnie, żebym też się tam przeniosła, bo szybciej zdobędę zawód. Kiedy zaczęłam naukę liceum zmieniono na technikum. Znajdowało się przy Lipowej w okolicach księgarni technicznej, w głębi podwórza. Warunki do nauki też były trudne, ciasno, brak pomocy naukowych, sami odgruzowywaliśmy salę gimnastyczną.

Mieszkałam przy Wołodyjowskiego, drogę do szkoły skracałam sobie przez cmentarz żydowski, który znajdował się tu gdzie jest park centralny, ciągnął się aż do Teatru Lalek. Ulicy Kalinowskiego jeszcze nie było, wychodziłam na Grochową, koło Cepelii, ten budynek też jeszcze nie stał. Wszędzie leżały gruzy.

Dyrektorem był wspaniały pan Józef Łotowski. Praktykę wakacyjną mieliśmy na budowie kina Pokój. To był 1951 r. Pamiętam rząd drewnianych rusztowań, w wielkich dołach lasowano wapno. Nie mieliśmy ciężko, dziewczyny nie obciążano specjalnie robotą.
Nauka w technikum trwała trzy lata. Należałam do chóru, który prowadził pan Stefan Sobierajski. Jeździliśmy na występy po całej Polsce, do Krakowa, do Kielc. Bardzo miło wspominam ten okres.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny