Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Manoś znalazła swoje miejsce do życia

Agata Sawczenko [email protected]
Żeby nadać glinie kształt, trzeba się całkowicie wyciszyć - mówi Joanna Manoś, właścicielka Makutry w Uhowie. - Każdy stworzony z gliny przedmiot jest piękny. Tak mówię moim kursantkom. Jeśli coś wydaje im się brzydkie, niech spróbują spojrzeć na to z innej strony.
Żeby nadać glinie kształt, trzeba się całkowicie wyciszyć - mówi Joanna Manoś, właścicielka Makutry w Uhowie. - Każdy stworzony z gliny przedmiot jest piękny. Tak mówię moim kursantkom. Jeśli coś wydaje im się brzydkie, niech spróbują spojrzeć na to z innej strony. Anatol Chomicz
Z Uhowa - niewielkiej miejscowości między Białymstokiem a Łapami, pojechała w wielki świat. Nie było jej - ho ho! - 19 lat. Wróciła. I lepi garnki. - Podoba mi się takie życie - mówi Joanna Manoś.

Urodziłam się tutaj w Uhowie, w tym domu - pokazuje Joanna Manoś. Zadbane podwórko, duży dom. Jej mama pracuje w ogródku, tata zbija coś z drewna. Bo drewno to pasja emerytowanego architekta. Wszędzie wiszą drewniane ozdóbki - jego dzieła. W ogrodzie stoją przez niego wykonane meble, ul.

- A tu moje królestwo, w dawnym chlewiku. Z tej strony kiedyś była krówka, a z tej - świnki. Teraz są tu moje koła garncarskie i piec - uśmiecha się.

Pani Joanna skończyła w Olsztynie ogrodnictwo. - Mogłam zostać na uczelni w katedrze genetyki, czyli hodowli roślin, ale nie chciało mi się. Chciałam wrócić tutaj. Myślałam, że może znajdę coś do roboty. No ale niestety. W tamtych czasach, w 1996 roku, nie było możliwości - opowiada.

Wiele osób wyjeżdżało za granicę. Wracali po kilku latach z odłożonymi pieniędzmi i w Polsce układali sobie życie.

- Ja tak nie potrafiłam. Wyjechałam, ale chciałam znaleźć swoje miejsce na ziemi.

I w Stanach Zjednoczonych została na 19 lat. Zajmowała się ogrodnictwem, prowadziła kwiaciarnię. Wyszła za mąż. Przez kilka lat starali się o adopcję dziecka. W końcu ich marzenia się spełnili. Zostali rodzicami rocznej Chinki.

- To córeczka nie tylko wyczekana, ale i wychodzona - mówi pani Joanna, wspominając proces adopcyjny.

Niestety mąż zmarł, gdy Maja miała pięć lat. Stanęła przed dylematem: albo zostać w Stanach i pracować na dwa etaty, żeby się utrzymać, albo wracać do Polski i tu układać sobie życie. Wybrała Polskę. Cztery lata temu wróciła do Uhowa. Miała 46 lat, rozpoczęła nowe życie.

- Chciałam zająć się ogrodnictwem. Ale tu absolutnie kobiety z takimi pomysłami nie traktuje się poważnie. Długo szukałam innej pracy. Próbowałam pracować u znajomej w kwiaciarni. Nie wyszło.

Trudno, wiedziała jedno, nie po to tu przyjechała, by na cały dzień znikać z domu. Chciała zająć się solidnie wychowaniem córki.

- Maję trzeba zawieźć do szkoły, potem przywieźć, jeszcze angielski, pianino. Dużo tych obowiązków - tłumaczy. - W rodziców jakby nowy duch wstąpił, gdy przyjechałyśmy. Przywiozłam im upragnioną wnuczkę, ale nie oszukujmy się, oni sami też potrzebują pomocy.

Maja znakomicie zaaklimatyzowała się w Polsce. Polski znała, bo mama uczyła ją go niemal od pierwszego dnia, kiedy się poznały. Po kilku dniach nieco trudnej adaptacji poradziła sobie w przedszkolu, potem znakomicie odnalazła się w szkole. Jest akceptowana przez rówieśników, od czterech lat niezmiennie wybierana jest na gospodarza klasy. I świetnie się uczy.

- A ja wciąż szukałam pracy - uśmiecha się pani Joanna.
W końcu postanowiła trochę odpocząć, odstresować. Znalazła kurs ceramiki. Do tego zawsze ją ciągnęło. Ze sklepów, z targów staroci zawsze przywoziła coś ceramicznego. Pojechała na kurs do Jadwisina pod Lublinem.

- No i to przewróciło mi całkowicie w głowie. Przestałam się bać - o lepieniu z gliny pani Joanna opowiada jak o oczyszczającym procesie. - Gdy tworzysz jakiś kształt, musisz się całkowicie wyciszyć. Gdy nie jesteś podłączona całym ciałem i umysłem z tym, co jest na kole garncarskim, wychodzi zupełnie co innego niż zaplanowałaś. Kiedyś tak robiłam kubek. Wyszła miska - śmieje się.

Jak wróciła z warsztatów, wiedziała już, że chce zająć się tworzeniem ceramiki na poważnie. Znalazła piec na butlę z gazem - za 2 tysiące. Za Otwockiem znalazła pana, który sam robi koła. Jej wyroby na początku kupowali tylko znajomi.

- Pomyślałam, że ta moja pasja może stać się sposobem na życie - wspomina.

Jednak profesjonalne urządzenia są kosztowne. Piec to wydatek 21 tysięcy, koła - około 5 tysięcy. Pani Joanna zwróciła się o pomoc do Podlaskiej Fundacji Rozwoju Regionalnego. Tam pomogli jej napisać biznesplan. Potem złożyła wniosek o dotację. Dostała ją, mimo że - jak sama twierdzi, na spotkaniach nie zawsze mówiła to, czego od niej oczekiwano.

- Nie chciałam uczyć się księgowości, wolę zapłacić profesjonalnej księgowej. Na pytanie, co zrobię, jak pieniądze nie zostaną mi przyznane - odpowiedziałam: zajmie to mi dwa, trzy lata, ale dopnę swego. Na zarzut, że planuję za niskie dochody - odparowałam, że tyle mi wystarczy. No i powiedziałam, że nie planuję tu w Uhowie stworzyć drugiego Włocławka. Nie chcę nikogo zatrudniać.

Jest szczęśliwa. Przy garncarskim kole spędza mnóstwo czasu - ale wtedy, kiedy chce. Sprawia jej to przyjemność. Pracownię urządziła w starym chlewiku. Przytulnie tu i klimatycznie. Jest piec, kredens jeszcze z czasów babci pani Joanny, mnóstwo starych bibelotów. No i niesamowicie kolorowy fotel-hamak. - Maja lubi czytać w nim książki - uśmiecha się pani Joanna.

Zresztą nie tylko córka chętnie zagląda do garncarni. Pani Joanna prowadzi tu kursy. Przyjeżdżają uczniowie, dzieci z domu dziecka, były amazonki, kobiety z problemami rodzinnymi, niepełnosprawne... Za niektóre zajęcia bierze pieniądze, z innymi spotyka się za darmo - bo ona ma takie możliwości, a oni tego potrzebują. Niezależnie od tego, na jakich zasadach odbywa się kurs - po kilku dniach ludzie są jakby odmienieni: mają więcej wiary w siebie, inaczej patrzą na świat.

- Często rozmawiamy tu po prostu o życiu - mówi pani Joanna. - Opowiadam im na przykład, jak przezwyciężałam swoje wszystkie życiowe trudności. Ja mam na nie taki sposób: trzeba albo je przeskoczyć, albo je obejść. Nie ma takiego czegoś, że można zatrzymać się przy nich. Nie! Bo życie cały czas się toczy. Przeciwności zawsze będą. A my musimy się nauczyć - przechodzić z jednej, z drugiej strony. Przeskakiwać. Nawet się z nimi godzić. Nawet się odwrócić i pójść w innym kierunku. O to chodzi, żeby nie walić cały czas głową w ten sam mur, w te same problemy. I nie upadać. Ja tak to czuję.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny