Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmierzch kariery prezydenta Białegostoku Bolesława Szymańskiego

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego
Portret Bolesława Szymańskiego.Fotografię tę wykorzystano do pamiątkowego tableau pierwszego samorządu białostockiego wybranego we wrześniu 1919 r.
Portret Bolesława Szymańskiego.Fotografię tę wykorzystano do pamiątkowego tableau pierwszego samorządu białostockiego wybranego we wrześniu 1919 r. Ze zbiorów rodzinnych
Niekwestionowane sukcesy pierwszych lat prezydentury Bolesława Szymańskiego zaczęła jednak z biegiem czasu przesłaniać nasilająca się krytyka

Czarna passa Szymańskiego rozpoczęła się pod koniec 1925 r. W listopadzie nieoczekiwanie zmarł w Warszawie jego promotor i szwagier Marian Koryciński. Sam Szymański też miał kłopoty zdrowotne. W związku z pojawieniem się przypadłości gastrycznych, musiał poddać się operacji, którą przeprowadził znakomity białostocki chirurg dr Konrad Fiedorowicz.
Ale to dopiero był początek kłopotów prezydenta. Już w połowie 1926 r. zaczęto niezwykle złośliwie komentować budowę domu, do którego miała przenieść się prezydencka rodzina. Dotychczas mieszkali skromnie w rodzinnym domu na Bojarach, przy Starobojarskiej 30.

I oto jak donosił nieprzychylny Szymańskiemu tygodnik Prożektor "przechodzący ulicą Warszawską obywatele mimo woli zwracają swoją uwagę na piękny domek koło gmachu Sądu Okręgowego (dziś Wydział Ekonomii Uniwersytetu), koło którego to domku wre gorąca robota. Jest to "mały domek", swego rodzaju pałacyk patrycjusza białostockiego, prezydenta miasta p. Szymańskiego". Można powiedzieć, że krytyka spowodowana była w tym przypadku zwykłą zawiścią. Charakterystyczne jest to, że równo 10 lat później podobnie krytykowano budowę prezydenckiej willi cieszącego się ogólnym szacunkiem i uznaniem prezydenta Seweryna Nowakowskiego.

Większe zamieszanie wywołała natomiast sprawa wykształcenia Bolesława Szymańskiego. On sam lubił kreować się na doświadczonego finansistę i bankowca. Bez wątpienia takie doświadczenie miał. Sprawa okazała się jednak dwuznaczna, gdy po wyborach samorządowych, które odbyły się w grudniu 1927 r., wojewoda białostocki mocą rozporządzenia zobowiązał prezydenta, którym został płk Michał Ostrowski do poinformowania o zawodzie, wykształceniu, narodowości i przynależności partyjnej nowych radnych. Rajcy składali więc w magistracie stosowne oświadczenia. Bolesław Szymański, który wszedł do nowej rady, w rubryce wykształcenie podał wyższe.

No i zaczęło się. W Prożektorze kpiono, że dotychczas wiedziano, że "w osobie p. prezydenta mamy człowieka o wykształceniu niższym od średniego, a tu nagle okazuje się, iż człowiek ten jest osobą z wykształceniem wyższym i nawet "ma prawo wykładu w szkołach wyższych". Tym samym zmuszono Szymańskiego do wyjaśnień. Ten zaś oznajmił, że jego wykształcenie wyższe jest z pewnymi zastrzeżeniami, a mianowicie "nie ukończył kursu nauk w jakim bądź uniwersytecie, ani instytucie, ani w akademii lub liceum". Zdał natomiast egzamin w ministerstwie, "co daje mu prawo uważać siebie za człowieka o wyższym wykształceniu".
Po tym incydencie krytyka Szymańskiego była druzgocąca. Pisano, że "człowiek ten jest bardzo domową magnificencją, nie posiadającą wyższego wykształcenia i nie mającą żadnych specjalnych kwalifikacji; osobą z bardzo ograniczoną znajomością w dziedzinie kulturalnej zachodnio-europejskiej urbanistyki; osobą która przez swe nieudolne i nieumiejętne gospodarowanie w samorządzie białostockim jest poniekąd skompromitowana".
Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak zaznaczyć, że ta totalna krytyka miała swój polityczny podtekst. Zarówno Szymański jak i Filipowicz mieli w swym życiorysie wątki PPS-owskie. Obu można zaliczyć w szeregi piłsudczyków, ale tych sprzed 1926 r. Po przewrocie majowym PPS-owska przeszłość mogła tylko przeszkadzać. I tu paradoksalnie, właśnie pośrednio za sprawą PPS-u kariera samorządowa Szymańskiego załamała się całkowicie. Prezydent bowiem inspirowany warszawską inicjatywą działaczy PPS, którzy założyli w stolicy spółdzielnię mającą budować robotnicze domy, w czerwcu 1927 r. doprowadził do powstania takiej samej spółdzielni w Białymstoku. Nazwa była chwytliwa - Zdobycz Robotnicza. Sam Szymański, mimo że był jeszcze prezydentem miasta, został dyrektorem. Sprawował tę funkcję społecznie. Wynagrodzenie, niemałe, otrzymywać zaczął dopiero od stycznia 1928 r., kiedy to już przestał sprawować swój urząd. Początkowa działalność Zdobyczy dzięki energii Szymańskiego zapowiadała się optymistycznie. Od władz wojewódzkich wydzierżawił on plac na Wygodzie i zorganizował huczne wmurowanie kamienia węgielnego. Fundusze na przyszłe budynki znalazł zaciągając kredyty w Banku Gospodarstwa Krajowego. W grudniu 1927 r. na Wygodzie stały już w stanie surowym dwa budynki.

Jednak działalność Zdobyczy, pomimo niewątpliwie szczytnego celu, budziła zrozumiałe kontrowersje. Dociekano, coraz napastliwiej, czy nie zachodzi tu konflikt interesów pomiędzy magistratem, a spółdzielnią. Używano argumentów, że Szymański nadużywa władzy, zasiadając jako urzędujący prezydent w Miejskim Komitecie Rozbudowy i jednocześnie będąc dyrektorem Zdobyczy, która od tego Komitetu otrzymywała dotacje. Oburzenie budził fakt, że oprócz Szymańskiego we władzach spółdzielni zasiadał też inżynier Mieczysław Szpikowski, naczelnik magistrackiego wydziału technicznego, a prezesem jej rady nadzorczej był nie kto inny tylko Feliks Filipowicz.

W efekcie ostrych polemik, pełnych pomówień i wzajemnych oskarżeń sprawa trafiła do sądu, który jednak oczyścił Szymańskiego od podejrzeń o malwersacje. Gorzej natomiast poszło z bankiem. W 1933 r. warszawski sąd okręgowy stwierdził, że zarząd spółdzielni, a więc i Szymański musi zwrócić bankowi ogromną sumę bliską 83 tysiącom złotych. Ten trwający kilka lat proces, nie dość, że doprowadził do upadku Zdobyczy, to też wyłączył Szymańskiego z pracy w radzie miejskiej, marginalizując jego rolę. W kolejnych wyborach w 1934 i 1939 r. już nie startował. Po zakończeniu prezydentury do wybuchu wojny pracował w elektrowni białostockiej, zajmując w niej eksponowane stanowisko głównego buchaltera.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że atak na Szymańskiego i Filipowicza w sprawie Zdobyczy był elementem walki przedwyborczej. Ich posunięcia organizacyjne i finansowe budziły kontrowersje. Jednak rozegranie całej sprawy w miesiącach poprzedzających wybory samorządowe i tuż po nich, napastliwe artykuły w prasie żydowskiej i Prożektorze, odniosły polityczny skutek. Filipowicz wycofał się z życia publicznego, a kariera samorządowa Szymańskiego miała też wkrótce dobiec końca. Na scenie politycznej Białegostoku w drugiej dekadzie międzywojnia pojawili się nowi aktorzy. Dalszy ciąg za tydzień.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny