Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władze: Cud trzeba ośmieszyć, rodzinę skompromitować

Alicja Zielińska [email protected]
Wieść o cudzie na zabłudowskiej łące i uzdrowieniu rozeszła się bardzo szybko po całej okolicy
Wieść o cudzie na zabłudowskiej łące i uzdrowieniu rozeszła się bardzo szybko po całej okolicy Archiwum IPN w Białymstoku
Jadzię straszono, że zostanie wywieziona na Syberię. Matkę aresztowano. Proboszcza i biskupa wzywano do komitetu partii. A sekretarze propagandy głowili się, co zrobić, by powstrzymać ludzi przed przyjazdem na miejsce cudu.

Przed tygodniem opisywaliśmy, jak 30 maja 1965 roku oddziały milicji i ZOMO zaatakowały wiernych, chcących dotrzeć na łąkę pod Zabłudowem. Tam 14-letniej Jadzi miała się objawić Matka Boska i przepowiedzieć uzdrowienie jej chorej matki. Materiały operacyjne tej akcji, nigdy wcześniej nie upublicznione, odnalazł w 2005 roku dr Krzysztof Sychowicz z białostockiego IPN.

Po tej pamiętnej niedzieli władze przystąpiły do pacyfikacji nastrojów. Postawiono na nogi całą Służbę Bezpieczeństwa. Miała znaleźć inspiratorów i sprawców zajścia, wyjaśnić okoliczności upowszechniania informacji o rzekomym cudzie, ustalić rolę, jaką odegrali w wydarzeniu rodzice Jadwigi J. oraz księża. A także prowadzić dezinformację przez sieć tajnych współpracowników. Do miejscowości, skąd przyjeżdżały wycieczki do Zabłudowa wysłano oficerów operacyjnych. Przy współpracy z tajniakami mieli się dowiedzieć: ile osób i czym przyjechały 30 maja do Zabłudowa, kto je do tego zachęcał, ocenić ich zachowanie oraz wyszukać osoby atakujące milicjantów - opisywał w biuletynie IPN dr Krzysztof Sychowicz.

Tymczasem na najwyższym szczeblu trwały narady. Do Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Białymstoku zostaje wezwany na rozmowy biskup Adam Sawicki. Biskup wykluczył istnienie cudu z teologicznego punktu widzenia. Stwierdził jednak, że posyłanie milicji w tak duże skupisko ludzi było błędem. Padła więc sugestia, aby kuria wydała zalecenie księżom w okolicznych parafiach potępienie zaistniałych ekscesów. Biskup odmówił, tłumacząc, że w ten sposób sprawa jeszcze bardziej się upubliczni i przyniesie odwrotny skutek od oczekiwanego przez władze.

Sekretarze partyjni głowili się, jak powstrzymać ludzi przed przybywaniem do Zabłudowa. Padła propozycja, aby "w ramach działań zmierzających do likwidacji cudu zamieścić w Gazecie Białostockiej wywiady z proboszczem i biskupem. Duchowni odmówili. O formach i metodach działań dyskutowali sekretarze propagandy z całego powiatu. Cud trzeba ośmieszyć - pada ustalenie. Zostaje powołana "grupa aktywu do pracy informacyjno-wyjaśniającej oraz mającej na celu ograniczenie możliwości dojazdu do Zabłudowa".

16 czerwca partia wzywa na dywanik proboszcza z Zabłudowa. Obwinia go o rozbudzanie zainteresowania rzekomym objawieniem Matki Boskiej. Wytyka krzyże postawione na łące, picie przez ludzi brudnej wody ze źródełka, nielegalne zbiórki pieniędzy. Napomina, że księża nie potępili wydarzeń.

27 czerwca kuria pod wpływem nacisków administracyjnych wydaje komunikat negatywnie oceniający gromadzenie wiernych w miejscu rzekomego objawienia. Zdaniem Służby Bezpieczeństwa spowodowało to rozładowanie nastrojów. Komunikat odczytano najpierw w Białymstoku, a 5 lipca we wszystkich kościołach diecezji.

W tym czasie SB przeprowadziła 105 rozmów ostrzegawczych z osobami opowiadającymi o cudzie. Prewencyjnie zatrzymano cztery osoby. Wobec organizatorów wyjazdów do Zabłudowa skierowano do kolegiów karno-administracyjnych 8 wniosków o ukaranie. Wszczęto 7 postępowań karnych przeciwko autorom i kolporterom ulotek, sprawcom postawienia krzyży i kolporterom fotografii z miejsca wydarzenia - wyliczał dr Krzysztof Sychowicz.

Rodzinę J. natomiast SB zaleciła kompromitować, wykorzystując do tego celu, jak określono, wszelkie środki polityczno-operacyjne. Gazeta Białostocka zamieszcza artykuł "Tak rodzą się mity". Bez podpisu, ale z treści wynika, że jest to stanowisko redakcji. Oto do gazety piszą zatroskani czytelnicy i domagają się, by przedstawić prawdę o rzekomym cudzie i powstrzymać ludzi przed wyjazdami do Zabłudowa, gdzie szerzy się zabobon i plotka. Wymowa jest jednoznaczna. Są to urojenia dziewczynki i jej matki. Według "Gazety Białostockiej", źle o nich mówią niemal wszyscy w Zabłudowie. "Z politowaniem też patrzą mieszkańcy miasteczka na ciekawskich, błądzących po zabłudowskich polach. Nic dziwnego, bo tutaj ludzie znają Marię J. - matkę dziewczynki "od cudu" - jako osobę nerwową i niezrównoważoną. Powiadają wręcz, że Maria J. jest chora. Ma ataki histerii. Jest przykro - kończy się artykuł - że ta cała historia nie wystawia najlepszego świadectwa pewnym grupom naszego społeczeństwa. Świadczy o łatwowierności i pokutującym jeszcze wciąż zacofaniu".

Maria J., matka Jadzi została aresztowana. Trzymano ją w zamknięciu trzy miesiące, poddawano badaniom psychiatrycznym. Prokuratora zarzuciła jej, że dla osiągnięcia korzyści materialnej szerzyła fałszywe wiadomości o objawieniu się istoty nadziemskiej oraz o cudownych uzdrowieniach. Jadzia bardzo to przeżywała. Przestała chodzić do szkoły, dyrektor i wychowawczyni ostrzegali, że milicja ukarze rodziców. Jeden z esbeków straszył, że wywiozą ją na Syberię jak nie odwoła kłamstw o cudzie. Nie chciała tego zrobić, powiedziała tylko, że dopóki mamy nie wypuszczą, to zostanie w domu.

Władze skierowały reperkusje przeciwko zabłudowskiej parafii. Księdza proboszcza uznano za winnego gromadzenia się ludzi, a jego działalność określono "jako szkodliwą dla państwa", bo przyjmował od wiernych pieniądze. Rozpoczęła się drobiazgowa kontrola - pisze dr Sychowicz Zakwestionowano prowadzenie ksiądz rachunkowych, na parafię nałożono wyższy podatek. Wskazano mienie, które miało ulec konfiskacie: motocykl marki "Jawa 250", dwie krowy, trzy tuczniki i drób, a także meble i dywany z mieszkania proboszcza.

Do kurii diecezjalnej wysłano pismo z listą szkodliwych dla państwa przewinień księdza. Wezwany ponownie do komitetu bp Sawicki obiecał porozmawiać z proboszczem, ale podkreślił, że kuria nie może działać zbyt aktywnie, bo mogłoby to zostać źle zrozumiane przez wiernych. Jak wynika z materiałów znajdujących się w IPN, jeszcze na początku 1966 roku Służba Bezpieczeństwa analizowała sytaucję w Zabłudowie. Odnotowano, że w listopadzie i w grudniu kilka razy "podejmowane były próby stawiania krzyży i kładzenia kwiatów na miejscu rzekomego cudu". Jadwiga J. po skończeniu podstawówki trafiła do sióstr w Częstochowie, a potem do zakonu w Trzebnicy. Chciała ukończyć szkołę średnią i pojechać na misję. Nie pozwoliło jej na to zdrowie. W czasie pobytu w zakonie przeszła operację na wyrostek. Potem przyplątało się zapalenie ucha. Opuściła zakon. Pojechała do Warszawy uczyć się krawiectwa. W stolicy poznała przyszłego męża, był w OHP. Pobrali się, wróciła do Zabłudowa. Na pamiątkę po cudzie pozostał jej obraz namalowany przez malarza według widzenia, które - jak twierdzi - miała w 1965 roku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny