Dwuwładza Poniedziałkowa sesja zarysowała trwały podział na wrogów i przyjaciół. Nie przygasł on wraz z wynikiem wyborów, a raczej z każdym kolejnym tygodniem jest swoistym przedłużeniem kampanii. A przecież od 30 listopada sytuacja jest jasna: białostoczanie zdecydowali tym razem o współrządzeniu. Nie dominacji jednego ośrodka władzy, ale ich równowadze. Współdziałaniu i współodpowiedzialności. Tymczasem obie strony okopały się na nieustającej linii frontu, gdzie liczy się tylko jedno: proceduralna zasada większości, czy to w kwestiach wykonawczych czy też uchwałodawczych.
Nie brakowało ich podczas poniedziałkowej sesji rady miasta. W jazgocie niby-dialogu, bo w wielu przypadkach był to monolog, padały argumenty ad persona, które kamuflowały hipokryzję prowadzonych sporów.
Marcin Szczudło z klubu Tadeusza Truskolaskiego domagał się, by mający większość PiS nie przekreślał z automatu innych pomysłów tylko dlatego, że wyszły spod ręki przedstawicieli mniejszości. Czy jednak było to uzasadnione żądanie, skoro w poprzedniej kadencji od absolutnej dominacji nie stroniła rządząca wówczas większość? Wystarczy wspomnieć odrzucenie przez nią w grudniu 2012 roku poprawki PiS odnośnie dotacji do zakupu rezonansu w BCO. A przecież takich przypadków było znacznie więcej. Jeśli dziś radni klubu prezydenckiego boleją, że nie przeszedł ich pomysł z ulgami dla seniorów, to warto sobie przypomnieć jak w poprzedniej kadencji obóz rządzący "zagospodarowywał" pomysł Białostockiej Karty Dużej Rodziny czy w roku 2014 budżetu obywatelskiego. Jeśli dziś radny z klubu Tadeusza Truskolaskiego domaga się, by przewodniczący rady był przewodniczącym całej rady a nie tylko swojego klubu, to warto przypomnieć o sloganie, który w poprzedniej kadencji sformułował ówczesny przewodniczący: "Demokracja nie może być być rozhulana". Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie.
Mechanizmy takiego rządzenia w poprzedniej kadencji krytykowali radni PiS. Skoro ich tak bardzo wtedy uwierały, dlaczego z nich dziś nie zrezygnują? A może ówczesne zapewnienia, że po ewentualnym wygraniu wyborów zwycięzcom obcy będzie rewanżyzm, od samego początku były proroctwami faryzeuszy? Czyż w tym samym duchu nie należy oceniać, ile jest warte słowo szefa rady, a zarazem klubu PiS?. Mariusz Gromko dwa tygodnie temu deklarował, że kwestia uzupełnienia trzeciego wiceszefa rady jest sprawą otwartą. W poniedziałek radni PiS swoją postawą uniemożliwili, by ten punkt znalazł się w porządku obrad. Podobnie jest z kartą seniora zgłoszoną przez kTT. Alibi jej odrzucenia blednie przy wrażeniu, że poszło raczej nie tyle o ojcostwo, co o macierzyństwo ulg.
Głowę popiołem samorządowcy powinni posypać też za to, że na wszelkie sposoby - niczym diabeł od święconej wody - odżegnują się od polityczności.A przecież wszystko to, co dzieje się w państwie czy w samorządzie, zwłaszcza wtedy, gdy jest pokłosiem wyborów, jest polityczne. Bo polityczność sama w sobie nie jest zła. W nauce o państwie czy prawie, czy nawet w historii myśli filozoficznej, występuje zdecydowanie jako pozytywna, wręcz pożądana kategoria. Tyle że w polskiej rzeczywistości to, co polityczne nabrało partyjnej, pejoratywnej konotacji. Nic dziwnego, że potencjalni adresaci bronią się jak mogą przed karbami tak rozumianej polityczności, zarazem jednak - nie tylko swoimi deklaracjami - dewaluują jej właściwe znaczenie.
Jak w przypadku radnego, który nie widzi różnicy między instytucją referendum lokalnego a wyborami. Gorzej jeśli prawnik nie rozumie znaczenia progu frekwencyjnego w ordynacji. Najgorzej jednak, gdy polityczności za wszelką cenę zaprzeczają samorządowcy aspirujący do roli liderów obu stron barykady, a którzy w swoich życiorysach szczycą się ukończeniem kierunków politologicznych.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?