Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczur u fryzjera i najnowsze sylwestrowe trendy

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego
Nieznana piękność z imponującą koafiurą (polecam!), uwieczniona w białostockim atelier J. Sołowiejczyka.
Nieznana piękność z imponującą koafiurą (polecam!), uwieczniona w białostockim atelier J. Sołowiejczyka. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego
Dawny Białystok miał wielu wirtuozów grzebienia. Najsłynniejszym fryzjerem był Wolf Karp. Już samo to, że jego zakład mieścił się w Ritzu ustawiało go na pozycji lidera. Ale miał on też talent i był bardzo pracowity.

Sylwester bez wcześniejszej wizyty u fryzjera? Nie do pomyślenia. To oprócz stosowanej przez ostatni tydzień cud diety, która pozwoli nam wbić się w szałową kreację, nieodzowny punkt przygotowań do spotkania Nowego Roku. Sylwestrowej koafiury, a w zasadzie swojej głowy do jej urządzenia nie można przecież oddać byle komu. Tylko mistrzowie wiedzą, co tej jednej nocy będzie obowiązywać, a w związku z tym, co, gdzie przyciąć, jak podpiąć, co zakręcić, a co wyprostować. Jak z siwizny zrobić srebro, a jak wyblakłą lniano-konopną strzechę przemienić w złocistą fantazję. Każda elegantka święcie wierzy, że jej stały fryzjer (ka) to właśnie mistrz nad mistrzami.

Dawny Białystok miał takich wirtuozów grzebienia. O jednym, bodaj najwybitniejszym będzie poniżej, a tu wymienię z całej plejady tylko najpopularniejszych: Bolestę z Kilińskiego 8, Jewrejskiego z Warszawskiej 27, Kaflowiczów z Lipowej 3 i 17 czy Szturmaka z Rynku Kościuszki 40.
Oprócz nich były dziesiątki innych. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różnili. Ich zakłady były podobne. Lustra, fotele, paski do ostrzenia brzytew. No właśnie brzytwy. To już odchodzące dziś do lamusa historyczne i nieodzowne narzędzie fryzjera. Brzytwa to chyba jeden z najstarszych fryzjerskich przyborów. Jej pierwowzory znajdujemy już w starożytności.

Ale to, co robiono z brzytwami w zakładach fryzjerskich w międzywojennym Białymstoku, to też był niemal starożytny obyczaj. Tą samą, czyszczoną jedynie o połę fartucha i naostrzoną o wiszący przy lustrze skórzany pas brzytwą, traktowali fryzjerzy wszystkich klientów. W 1922 r. ministerstwo zdrowia, chcąc przeciwdziałać zdrowotnym skutkom takiej niefrasobliwości, nakazało fryzjerom "przed każdym użyciem brzytwy obmywać ją w sublimacie". Białostoccy fryzjerzy zastosowali sprytny wykręt. Zaopatrzyli się w kolorowe szklaneczki, do których nalewali wodę. Wyglądała przez kolorowe szkło jak sublimat, a w rzeczy samej niewiele miała wspólnego z dezynfekcją. Tu pecha mieli klienci.

Z kolei inny pech późną jesienią 1927 r. dosięgnął znanego w mieście fryzjera Zelmana Jezierskiego. Już obmyślał najnowsze fryzury na sylwestra. Już umawiał klientki, aż tu pewnej nocy do jego zakładu przy Rynku Kościuszki włamali się złodzieje i wynieśli wszystkie przybory fryzjerskie, które Jezierski wycenił na 580 zł. Cóż było robić. Akonto przyszłego zarobku trzeba było kupić nowy komplet i bilans najlepszych przedsylwestrowych dni zamiast na plus, to ledwo wyszedł na zero. Jakież było zdziwienie zbiedzonego fryzjera, gdy w kwietniu 1928 r. z Warszawy nadeszła wiadomość, że u jednego z tamtejszych paserów odnaleziono część skradzionych w Białymstoku przyborów. No, z podwójnym kompletem nożyczek, brzytew, szczypiec do ondulacji można już było liczyć na dobre zyski myśląc o sylwestrze 1929.

Ale najsłynniejszym białostockim fryzjerem był Wolf Karp. Już samo to, że jego zakład mieścił się w Ritzu, ustawiało go na pozycji lidera. Jednak mistrz Karp oprócz prestiżowego miejsca miał też talent i był pracowity. Już w 1927 r. zaczął odgrywać w białostockim środowisku fryzjerskim jedną z wiodących ról. To między innymi z jego inicjatywy w październiku 1927 r. rozwiązano żydowski związek fryzjerów, który był bastionem miejscowej konserwy. Grupa młodych fryzjerów, w której był Karp zgłosiła swój akces do Żydowskiego Związku Rzemieślników i utworzyła w nim sekcję fryzjerską.
W następnych latach Karp był jednym z aktywniejszych działaczy cechu. Przewodniczył zebraniom majstrów fryzjerskich, golarzy i perukarzy. Gdy w 1931 r. w organizacji wybuchł ostry konflikt pomiędzy przewodniczącym Kupfenbergiem i resztą zarządu, to do nowych władz jako wiceprzewodniczącego wybrano właśnie Karpia. Spotykały go też przygody, jak na fryzjera niezwykłe. Jedna z nich wydarzyła się w lipcu 1933 r. W sobotni wieczór w jego zakładzie w Ritzu było jeszcze kilka klientek. Jedne "poddawały się zabiegom", inne czekały aż mistrz zajmie się ich głowami. A że był lipiec, to i wieczór był upalny. Drzwi do zakładu były otwarte, żeby choć trochę wieczornego chłodku wpadło. No i przez te drzwi w pewnym momencie wparadował dorodny szczur. Na jego widok wszystkie panie z nieopisanym wrzaskiem powskakiwały na fotele, stołki, a nawet i na stoły. Słyszącym ich histeryczne krzyki panom strzygącym się w sąsiedniej sali "stanęły dębem włosy z przerażenia - morderstwo - ktoś krzyknął". W damskim salonie zrobił się harmider nie do opisania. Panie rzucały się w objęcia panów, przybierając przy tym pozy uznane ogólnie za nieobyczajne. Panowie skwapliwie, bądź nawet z pewnym zainteresowaniem chętnie wybierali rolę obrońców.

Najbardziej przerażony tym wszystkim był jednak szczur, który widząc co się dzieje, dał nura z powrotem na ulicę. Dopiero po chwili obściskujące się pary ochłonęły. Panie z powodu gryzonia, panowie z niespodziewanych u fryzjera atrakcji. Ale i tak "po ucieczce szczura falowały, jak wzburzone morza jedwabne bluzki". Jedna z klientek "mdlejącym głosem" oznajmiła, że przez następnych 10 lat nie zajdzie do Karpia.

Ten incydent nie zaszkodził fryzjerowi. Wiedział Karp doskonale czym zjednać sobie przychylność pań. Składał prasowe życzenia noworoczne wiedząc, że taka galanteria sowicie się mu opłaci. Ale głównie starał się o nadążanie za modą. Wyprzedzał w tym całą białostocką konkurencję.
Przed sylwestrem 1936 r. ogłaszał, że tylko on robi "trwałą ondulację elektryczną i parową" oraz wykonuje "wszelkie zabiegi w okres fryzjerstwa wchodzące". Tylko u niego można było zrobić sobie "nowe modele fryzur" i co najważniejsze, po cenach umiarkowanych.

Szlagierem sylwestra 1936/1937 była wprowadzona przez Karpia do Białegostoku fryzura Duchesse. Sam mistrz tak ją opisywał: "nowe uczesanie jest piękne i ma tę właściwość, że odmładza i każdej pani będzie w nim do twarzy. Ogromna masa pierścieniowatych loków, ułożona misternie na całej głowie, skroniach i karku. Włosy z czoła, lekko ściągnięte ukośną falą loków, układają się ku tyłowi". Mam duży kłopot z wyobrażeniem sobie co to takiego, ale Karp twierdził, że "ten nowy styl uczesania jest łatwy do skopiowania i dla przeciętnie nawet zdolnego fryzjera". Ale tylko on potrafi zrobić to należycie. Jeśli bowiem "włosy nie będą starannie ułożone w pierścienie - front głowy będzie zawsze wyglądał nieefektownie".

No cóż, życzę świetnej zabawy na wejście w 2015 rok. A po szaleństwie sylwestrowym niech wszystkim nam przez następne 365 dni nie tylko front, ale cała głowa wygląda efektownie.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny