Bardzo często poszukiwani przez policję przedwojenni przestępcy z innych miast chronili się na jakiś czas w Białymstoku. Przygarniały ich meliny w Chanajkach, gdzie można było przeczekać najgorsze gorące chwile. Z kolei ówczesne opryszki białostockie, w razie potrzeby znajdowali bezpieczne schronienie w Warszawie. Prym pod tym względem wiodła ulica Krochmalna. Była ona bowiem stołeczną dzielnicą cudów, do której nawet agenci policji kryminalnej zapuszczali się niechętnie i tylko w większej gromadzie.
Istotne znaczenie miało samo położenie ulicy Krochmalnej. Znajdowała się ona w centrum handlowym przedwojennej Warszawy, zamieszkałym w większości przez ludność żydowską (tak jak białostockie Chanajki). Jej początek i koniec wyznaczały dwa place Żelaznej Bramy i słynny Kercelak. Jednym bokiem Krochmalna przylegała również do Placu Mirowskiego i jego Hal Targowych. Przecinały ją natomiast lub biegły w pobliżu inne kryminogenne ulice - Ciepła, Żelazna, Smocza, Chłodna, Łucka czy Pańska.
Jeśli ktoś pochodzący z tzw. lepszej dzielnicy zapuścił się nieopatrznie w rejon Krochmalnej, zderzał się natychmiast z nieznaną sobie na co dzień egzotyką. Ta wąska ulica zabudowana była po obu stronach brzydkimi i brudnymi kamienicami, których bramy, podwórka i korytarze stanowiły istny labirynt. Żeby się w nim bezpiecznie poruszać, trzeba było być po prostu stąd. Poza tym każdy obcy, od momentu pojawienia się u wylotu ulicy stawał się zaraz obiektem bacznej obserwacji.
Miejscem, w którym na ul. Krochmalnej załatwiano wszystkie interesy były tamtejsze bary i knajpki. Niektóre miały ustaloną sławę w całym świecie przestępczym. Na przykład w knajpie "Pod Kogutem" spotykały się często same asy złodziejskiego fachu, ze słynnym Szpicbródką włącznie.
W kamienicy nr 8 znajdował się z kolei bar "U Wachsa". Lokal miał kilka sal, brudne firanki i bardzo szemranych klientów. Tutaj gromadzili się ukrywający się złodzieje, również z Białegostoku, na piwko lubili wpaść też miejscowi oszuści i sutenerzy. Było to miejsce w miarę bezpieczne. Miało kilka wejść i zwykła obława policyjna nie miała tu większych szans powodzenia.
Swoją odpowiednią sławę miały zwłaszcza meliny prowadzone na Krochmalnej przez żony, kochanki, a zwłaszcza wdowy po miejscowych złodziejach i bandziorach. Szczególnie wiele takich przybytków mieściło się w podwójnej kamienicy o nazwie Pekin. W innych domach było też po co najmniej kilka melin.
Na początku lat trzydziestych szczególną popularnością cieszyła się melina u Marty Ozdowskiej, pochodzącej z wielopokoleniowej rodziny warszawskich rabusiów. W młodości znano ją w złodziejskim środowisku pod przydomkiem Czarna Mańka. Pracowała wtedy w luksusowym burdelu na Chmielnej. Później zajęła się paserstwem oraz puszczaniem w obieg fałszywych pieniędzy. Nadawała też często robotę pomniejszym złodziejaszkom. Zwłaszcza chroniącym się w niej przed kratkami. W jej mieszkaniu prowadzona była też przez pewien czas szkoła dla początkujących kieszonkowców. Wykładali w niej doliniarze z wieloletnim więziennym stażem.
Nic zatem dziwnego, iż znający możliwości ulicy Krochmalnej, przybywali do stolicy złodzieje i bandyci z różnych stron II Rzeczypospolitej. A ona jak matka przyjmowała wszystkich. Również zatwardziałych opryszków z naszego miasta. Mieli do tego miejsca tylko dwie godziny koleją.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?