Znakomitym otwarciem płyty jest "King of Isolation". Nośna zwrotka, z nieco rozedrganym rytmem i genialnym tłem tworzonym przez długie nuty gitary, melodyjny refren i rytmiczno-brzmieniowe odniesienia do Yes z czasów "90 125" gwarantują całą gamę doznań. A to dopiero początek.
Intro do "Sky Full of Dreams" przypomina niemal jakąś rockową balladę. Wokalista Marek Majewski prowadzi melodię w sposób stonowany, oddając miejsce kwartetowi smyczkowemu. W refrenie wchodzi w wyższe rejestry, a melodia wsparta przez wspomniane smyczki wręcz dostaje skrzydeł. Rafał Paluszek oszczędnie dozuje klawisze, nie zapominając o brzmieniach fortepianu. Wszystko razem z powodzeniem może trafić na rockowe listy przebojów. Zwłaszcza, że Osada Vida, choć osadzona w tradycji, umie mówić własnym językiem.
Dźwięki syntezatora przełamane akustyczną gitarą to początek "Still Want To Prevarcate". W jakiś sposób wydaje się, że w elektronicznych brzmieniach czuć ducha polskiego rocka przełomu lat 70. i 80. XX wieku, może nawet wpływ Józefa Skrzeka i jego SBB. Bo wspominanie o Porcupine Tree byłoby czczym banałem. Tymczasem jest instrumentalnie i przebojowo.
Ukłonem w stronę nieco mocniejszych brzmień gitary jest piosenka "Lies". Hard rockowe hammondy i dość proste bębny połączone z klangiem basu nagle zmieniają się w niemal eteryczny pejzaż. Takie kontrasty chyba słuchacze rocka z progresywnymi korzeniami cenią najbardziej. Szczególnie, że gdzieś z tyłu głowy przypominają się czasy świetności grupy Rush. Solo gitary ocierające się o jazz rock i efektowne pasaże pianisty dopełniają niezwykłej wizyjności owej piosenki.
Jan Mitoraj chętnie używa w nagraniach Osada Vida gitary elektroakustycznej, tym razem w akustycznej miniaturce "Dance with Confidence".
Godnym spadkobierców Genesis z Gabrielem jest wstęp do "I'm Not Afraid". I znów Majewski pozbywając się sztucznej emfazy brzmi niezwykle wiarygodnie. Refren tej piosenki budzi w sercu jakieś ciepłe uczucia, przypominając dawno zapomniane melodie i wrażenia. Może jest w nim jakaś nuta Kansas, ale skojarzeń nasuwają się dziesiątki. Po prostu - Osada Vida dba o cudowne melodie.
"Losing Breath" wyróżnia się nieco mroczniejszym klimatem i gitarowym riffem w zwrotce. I kiedy wydaje się, że zaczyna męczyć, pojawiają się melodyjne refreny, bombastyczny, jakby wyjęty z "Upiora w operze" bridge i już wiemy, że Osada Vida to firma godna zaufania z gitarzystą pięknie snującym swoje opowieści.
Zaskakujący finał ma kolejna instrumentalna kompozycja - "Restive Lull". Zagrana w ciekawym metrum, lekko jazzująca, kończy się i brzmieniowo i mentalnie w świecie solidnego rocka progresywnego ozdobionego dyskretnymi dźwiękami kwartetu smyczkowego. Cudna podróż przez style i epoki zaklęta w niespełna sześciu minutach.
Po nerwowym wstępie do "Haters", piosenka zmienia się w wirtuozerski popis gitarzysty, wspieranego przez cały zespół grający w progresywnym stylu odpowiadającym już zdecydowanie XXI-wiekowi. I znów można odnaleźć w tej piosence mrok i metalowe korzenie.
"No One Left To Blame" to iście epickie zakończenie krążka. W kompozycji nie brakuje zwrotów akcji, a Jan Mitoraj po raz kolejny udowadnia, ze perfekcyjnie opanował różne techniki wydobywania dźwięków z sześciu strun. Co ciekawe, to on odpowiadał za nagrania instrumentów.
Zespół Osada Vida postawił na produkcyjną perfekcję. Kto inny rejestrował partie wokalne, w specjalnym studiu nagrano bębny. Efekt jest znakomity, wielbiciele współczesnego progresywnego grania na całym świecie mogą już cieszyć się muzyką na najwyższym poziomie. "The After -Effect" uwodzi i nie pozostawia obojętnym.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?