Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białoruski mit w Białymstoku

Jerzy Doroszkiewicz [email protected]
Od lewej: Paweł Smoleński, o. Konstanty Bondaruk, Stanisław Szuszkiewicz, Oleg Łatyszonek
Od lewej: Paweł Smoleński, o. Konstanty Bondaruk, Stanisław Szuszkiewicz, Oleg Łatyszonek Jerzy Doroszkiewicz
Podczas festiwalu Wschód Kultury/Inny Wymiar Fundacja Villa Sokrates i Centrum Edukacji Obywatelskiej Polska - Białoruś zaprosiły do debaty o współczesnej Białorusi "Białoruski mit". Wśród gości był też Stanisław Szuszkiewicz, była głowa państwa.

Paweł Smoleński: W Krynkach, podczas tegorocznego trialogu, jedna z uczestniczek powiedziała, że całe lata trzeba było uciekać od białoruskiego mitu, żeby móc zaistnieć w Białymstoku, awansować, czy wspiąć się w hierarchii. Czy to prawda? Czy na Białostocczyźnie trzeba się od niego odciąć, żeby być kimś więcej?

Oleg Łatyszonek: Dla mnie taki problem nigdy nie istniał, wydaje mi się, że ta pani mówiła w swoim imieniu. Nie każdy musiał się odciąć i się odcinał, żeby potem się odszukiwać. Mnóstwo moich kolegów nigdy nie miało żadnych wątpliwości, kim są. Może w Białymstoku to było trudniejsze, ale ci, którzy pochodzili z Bielska, z Hajnówki, z okolic, od zawsze byli ukształtowanymi Białorusinami, ich rodziny były białoruskie.

Kiedy spotkałem się z Białoruskim Zrzeszeniem Studentów, z BAS-em, to tam były setki takich ludzi, którzy nie mieli żadnych problemów ze swoją tożsamością i od niczego nie mieli zamiaru się odcinać. Wydaje mi się, że to błędnie postawiony problem. Wiem, że są takie osoby, które się odcinają i zazwyczaj tak skutecznie, że już nie wracają do tego, co było, ale to nie jest droga do białoruskości, to raczej droga odejścia i prawie bez powrotu.

Paweł Smoleński:** Czym w takim razie, ojcze, jest droga do białoruskości?
O. Konstatnty Bondaruk: Czy mogę mówić po białorusku? Sokrat Janowicz zawsze powtarzał, człowieku, możesz napisać nie wiadomo co, możesz pisać jak Szekspir, ale powinieneś pisać w języku ojczystym, bo inaczej wszystko będzie sztuczne i nieprawdziwe. Zastanowiło mnie określenie "białoruski mit", ja do tego ręki nie przykładałem. Ktoś, kto to wymyślił postawił pytanie bądź prowokacyjne bądź tajemnicze. Każdy naród raczej tworzy własny pozytywny mit, taką narodową mitologię. Ale mitologia to nie jest prawda historyczna. To zbiór życzeń wobec zbiorowości, wizja tego, jak naród chciałby być postrzegany.
To chyba Leon Tarasewicz zadał pytanie: "Dlaczego my, Białorusini, wiemy wszystko o Polakach, a Polacy nie wiedzą o nas nic?". Mamy wiele dysproporcji, choćby w tym, że język białoruski uformował się dopiero w XIX wieku. I było mi nawet ciężko odpowiedzieć na pytanie, co autorzy sformułowania "białoruski mit" mieli na myśli.
Lawon Wolski uważa, że mit, to stereotypy. I po części ma rację, bo stereotypy to nie prawda, to wyobrażenia. I wyliczał, że Białorusini są łagodni, cierpliwi, najważniejsze żeby nie było wojny, u nich jest czysto. Abp Jakub podczas wizyty u grodzieńskiego biskupa pytał go, czego chcecie - przecież jest czysto, spokojnie, panuje porządek. I usłyszał, że "przy Hitlerze też był porządek". I to jest właśnie jeden ze stereotypów o Białorusi.
Leon Tarasewicz: W Białymstoku silny jest mit, że powojenne władze na Białostocczyźnie były złożone z Białorusinów.
Stanisław Szuszkiewicz: Mój rodzinny język to białoruski i kiedy pojawia się pytanie, czym jest narodowość białoruska to dla mnie odczuwanie fragmentaryczne jest ważniejsze niż całościowe. Kiedy miałem tak świetnego tłumacza z białoruskiego na polski jak Oleg Łatyszonek, to byłem szczęśliwy, że na Białostocczyźnie są Białorusini, którzy czują się bardziej Białorusinami niż moi rodacy w Mińsku czy w okalających je wioskach.
Byliśmy romantykami i nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, ilu będzie wrogów białoruskości na samej Białorusi. Największym wrogiem jest prezydent Białorusi, a posłanie dzieci do białoruskiej szkoły jest bardzo trudne. Łatwiej już Polakom posyłać na Białorusi dzieci do polskich szkół.
Paweł Smoleński: Rzeczywiście - mit dla każdego może mieć inne znaczenie. A jakie ma dla mieszkańców Białorusi? Czy istnieje kreatywny mit na Białorusi?
Stanisław Szuszkiewicz: Istnieje, ale większość obywateli Białorusi o tym nie wie, albo nie chce wiedzieć. Są przekonani, że tu panuje język rosyjski, rosyjska mitologia i że wygodniej być Rosjaninem niż Białorusinem.
Jestem zwolennikiem edukacji w języku białoruskim, jednak jeśli dziś człowiek skończyłby białoruski uniwersytet, nie wiem, co miałby robić, jeśli niedoskonale zna rosyjski, a jeśli skończy uczelnię rosyjskojęzyczną, to nie przeszkadza, że wcale nie zna białoruskiego i będzie miał pracę. Moim zdaniem 95 proc. mieszkańców Mińska mówi po rosyjsku.
Paweł Smoleński: Czyli bycie Białorusinem w Polsce a na Białorusi to dwie różne sprawy?
Oleg Łatyszonek: Dla mnie tak. Kiedyś tak nie było. 20 lat rządów Łukaszenki zrobiły swoje. W latach 90., kiedy była otwarta granica, jeździłem często na Białoruś i czuliśmy większą więź z tamtą Białorusią i jakoś bardziej byliśmy podobni. Teraz mam wrażenie, że tamci ludzie stają się coraz bardziej obcy. Starzy znajomi pozostali, ale dzisiejsza Białoruś to już nie jest mój kraj, który był 20 lat temu.
O. Konstatnty Bondaruk:Powołując się na Sokrata Janowicza, jesteśmy krajanami, urodziłem się we wsi 5 km od Krynek, on był moim nauczycielem. Tłumaczył, co należy czytać, jak pisać, jako pierwszy właściwie nauczył się literackiego języka białoruskiego.
Wiele razy opowiadał, jakie rozterki przeżywał, kiedy skończył technikum elektryczne w Białymstoku i w ogóle, kiedy opuszczał rodzinny dom w Krynkach. Był chorowitym dzieckiem, zaczął mówić mając trzy lata, a poza tym jąkał się, co jak tłumaczył było jedną z przyczyn, że zaczął pisać, w dodatku krótkie lapidarne teksty, tak zwane "sokraciki" po to żeby długo nie strzępić języka skoro mu nie wychodzi.
Już wtedy, w latach 50., kiedy stał się redaktorem w Niwie zauważył - że miasto - Białystok - wielkie, dziwne, stało się mu obce, niepojęte, tu są inni ludzie. Tu trzeba kręcić, manipulować, trzeba kłamać, trzeba udawać, podczas gdy u nas w Krynkach - wszystko było proste. Każdy o każdym wiedział. A tu, w tym wielkim miejskim środowisku, on się gubi i czuje jak bohater "Samosieja" - Antoszka, który widzi, że między nim a tą społecznością powstaje ściana. Tę ścianę wszyscy wychodźcy z wiosek, łącznie z samym Janowiczem, chcieli przejść, zburzyć ten mur.
W jednym z opowiadań pisał o ludziach, którzy przyjechali na wioskę na zabawę, ale pędzą z rana na autobus, żeby zdążyć do fabryki. Otóż praca w fabryce była tak wielkim socjalnym awansem, że ci ludzie wyjeżdżając bez słów mówili - zabierzcie nas stąd, z tej wsi. Bo nawet ta praca w fabryce była jakimś wielkim awansem społecznym.
Okazywało się, że ludzie pracując lżej, żyją znacznie lepiej. To było jak rozdroże, przed którym stał Mojżesz. Z jednej strony widział dostatnie i bezpieczne życie na dworze faraona, a z drugiej wędrówkę po pustyni. Mękę poszukiwania Ziemi Obiecanej, bez pewności, że tam się dotrze. Kiedy Janowicz uświadomił sobie, że jest Białorusinem i stanął na tę drogę, to uświadomił sobie, że poszedł ryzykowną drogą. Bo mama mu mówiła "z biełaruszczyny to ty nienajesisia".
Nie znam ani jednego białoruskiego literata, który mógłby się pochwalić jakimiś bestsellerami. Książek Sokrata Janowicza też nie rozchwytywano, choć są wartościowe, a jego przemyślenia godne rzeźbienia w marmurze. Sokrat Janowicz stał przed takim wyborem. Polonizuję się, odrzucam przeszłość albo nie wspominam, nie pytają nie mówię. Ale on zrobił wybór na rzecz białoruskości i z tego powodu nie uczynił swego życia szczęśliwym, ale bardzo wzbogacił nas, Białorusinów z Białostocczyzny. Później przed tym samym wyborem stawali kolejni ludzie - i ja też.
Leon Tarasewicz: Kogo pieniądze, tego mowa. Wystarczy przypomnieć sobie w jakim języku robił interesy Wokulski w "Lalce" Prusa. Dla mnie nie ma różnicy między sytuacją na Białorusi i w Polsce. Tam muszą mówić po rosyjsku, my musimy mówić po polsku. Razem z Sokratem rozumieliśmy, że świadomość narodową buduje się latami, nie można jej żądać od mieszkańców wsi czy robotników. I trzeba czterech pokoleń, by się pojawiła.
O. Konstatnty Bondaruk: I że nie można zostać inteligentem w pierwszym pokoleniu.
,b>Leon Tarasewicz:,/b> Dlatego trudno nam na Białostocczyźnie być równymi, a ci którym to się udawało, zapłacili za to chorobą czy prywatnym życiem. Ale wróćmy do pytania o powojenne władze - czy byli to Białorusini?
Oleg Łatyszonek: Raczej to nieprawda. Inteligencji nie było, a jeśli ktoś coś reprezentował, jakiś poziom, to raczej wyjechał na Białoruś. Nie wszyscy wyjechali, bo przegoniło ich polskie podziemie, niektórzy sami wybrali Białoruś. I dlatego nie było w regionie białoruskiej inteligencji. Dlatego skądś trzeba było przywieźć tych wszystkich kierowników, a polskie władze wówczas nie ufały jeszcze Białorusinom.
Polacy i teraz potrafią bezrefleksyjnie mówić, że w Bielsku mieszkają sami Białorusini, tak samo, że w aparacie bezpieki większość stanowili Białorusini. A swoją drogą - kto miał służyć? Skąd władze w niektórych miejscowościach miały znaleźć Polaków? Moim zdaniem jedyna nadreprezentacja Białorusinów miała miejsce w służbie więziennej, ale to byli ludzie na niskich stanowiskach, jak to mówią - zwykli klawisze.
O. Konstatnty Bondaruk:Leon wspominał o nadreprezentacji Białorusinów w kierowniczych władzach PRL.
Leon Tarasewicz:Wspominałem, że taki mit funkcjonuje.
O. Konstatnty Bondaruk: No właśnie, przecież tu mieszka 1,5 miliona ludzi, a Białorusinów może być ze 150 tys.?
Oleg Łatyszonek:Prawosławnych
O. Konstatnty Bondaru:Podaję tę liczbę z wielkim naciąganiem. Według spisu to 38-40 tys. Kiedy w kółko się powtarza, że to byli pierwsi sekretarze i komendanci milicji to pokażcie mi - gdzie oni byli? W Łomży? W Zambrowie? W Wysokiem Mazowieckiem? To jest mit, wyolbrzymienie.
Mój ojciec urodził się w 1910 roku, żył w międzywojennej Polsce. Był wieśniakiem i trochę zajmował się rzemiosłem. Wspominał, że Białorusin, a w dodatku prawosławny nie miał szansy zostać w tamtej Polsce kimś znaczącym. Kierownikiem, pocztowcem, policjantem - wykluczone.
Kiedy po II wojnie światowej nareszcie można było zajmować jakiekolwiek wyższe stanowiska, nic dziwnego że ludzie mając takie możliwości, korzystali z nich. Byli głodni jakiejkolwiek władzy. Do tej pory byli tylko chłopami i niczego więcej im nie proponowali. To jasne, że i dla mojego ojca nowa władza była dobra, lepsza niż ta przedwojenna. Można było wyjść do ludzi, były bezpłatne szkoły, bezpłatne studia, które kończyło wiele osób ze wsi.
Była możliwość awansu, to po co było narzekać na tą nową władzę? A to, że mówi się, iż kacapy pozajmowali wszystkie posady, a szczególnie w PZPR, to nieprawda, bzdura! PZPR miał trzy, miliony ludzi, a ilu było Białorusinów?
Oleg Łatyszonek:Inny mit to że wszyscy Białorusini to esbecy. Dopóki funkcjonuje mit Polaka, który o niczym innym nie myślał, tylko o walce o niezależność, każdy kto nie walczy podlega mechanizmowi marginalizacji i usunięciu z pamięci.
Skoro Polacy walczyli z komunizmem, to jasne, że nie mogli tworzyć sowieckiej władzy. A skoro znaleźli się inni - Żydzi czy Białorusini, to wiadomo, że tylko oni mogli tworzyć komunistyczną władzę, no przecież nie Polacy. Z definicji. Tak jest na całym świecie. Jeśli nie chcesz pogodzić się z rzeczywistością, to marginalizujesz i wyrzucasz z pola widzenia. Dlatego Białorusini awansowali na twórców władzy sowieckiej w regionie.
O. Konstatnty Bondaruk: Wracając do postaci Sokrata Janowicza, on bardzo mocno przeżywał polonizację Białorusinów na Białostocczyźnie. Teoretycznie nikt ich już tak mocno nie prześladował. Ale pamiętam, że kiedy I sekretarzem został Edward Gierek, wymyślił teorię jednego narodu.
Mniejszości miały być tak marginalne, że można o nich nie wspominać. I właśnie w latach 70. tego boomu gospodarczego za kredyty, rozpoczęło się takie mocne tłamszenie białoruskości. Zmniejszał się nakład Niwy, malała działalność Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego.
Wcześniej białoruskie życie kulturalne tętniło, po wioskach jeździły zespoły artystyczne, sam brałem udział w konkursach recytatorskich w BTS-K przy Warszawskiej. I mam wrażenie, że dziś wcale Białorusinom na Białostocczyźnie nie żyje się komfortowo. Jesteśmy okrążeni przez większość i bywają sytuacje, że publicznie między sobą nawet nie mówimy po białorusku,
Myślimy - po czorta prowokować, po co mają coś tam sobie myśleć czy mówić. Że kacapy, a skąd, a kto to. I nam pragmatyzm nakazuje za bardzo nie afiszować się. Ten proces marginalizacji trwa i chyba nie idzie do lepszego. Mogę tylko jedno powiedzieć ze swoich obserwacji.
W latach 70. byłem w Białymstoku i chciałem się spotkać z Janowiczem. Dzwonię do niego z budki i - jaki wstyd - mówię po polsku. Teraz, po 40 latach, absolutnie - nie wstydzę się mówić publicznie po białorusku.
Stanisław Szuszkiewicz:Mówicie, że Białorusinów nie dopuszczali do posad, a czy znacie przykład, że utalentowany Białorusin dostał znaczącą posadę. Ja będąc szefem rządu, miałem kłopoty z obsadą najpoważniejszych stanowisk rdzennymi Białorusinami. Musimy wychowywać ludzi, edukować, wysyłać na Yale, Harvard, ale oni często już nie wracają na Białoruś. Mamy wielu intelektualistów, ale niewielu z doświadczeniem w pracy we władzach państwowych.
Leon Tarasewicz: Lenin miał pieniądze z Niemiec, Piłsudski też, od czasów Solidarności nie mogę nawet patrzeć na żółty ser, a kto dawał pieniądze Białorusinom? Nikt. Pieniądze pomagały wykształcić kadry. A teraz wróćmy do mitu z czasów Solidarności. Były rzeczywiście takie pomysły?
Oleg Łatyszonek:Zdaje mi się, że taka próba była, że ktoś o tym marzył, zbierał jakieś podpisy. Długo odrzucaliśmy ten mit. Był taki nastrój, ale bardzo dawno. Zaraz po II wojnie światowej, na pewno nie w latach 80. Ale władzy wygodnie było dzielić społeczeństwo twierdząc, że Białorusini chcą przyłączyć Białostocczyznę do Białorusi. Białorusini z kolei twierdzili, że Polacy, klerykałowie ich wyrżną.
Sam pamiętam, jak przybiegła do mnie sąsiadka i opowiadała, że przy naszych drzwiach postawili krzyżyki i będą nas wyrzynać, ale ja nie jestem taka głupia i pobiegłam do sąsiadki-katoliczki i też postawiłam krzyżyk. Opowiadali, że na katolickich plebaniach ludzi się zbroją, szykują kosy, widły i pokazywali gdzie będą nas grzebać. Myślę, że te plotki ktoś kolportował, ale i ludzie byli łatwowierni, aż trudno to pojąć.
Paweł Smoleński:Mówicie, jak trudno było być Białorusinem, że trzeba było się polonizować. Zgoda, ale to było bardzo dawno temu. 25 lat temu zdarzył się nam na tej ziemi cud. Wreszcie możemy wszyscy, polscy Białorusini, Ukraińcy, polscy Niemcy czy Polacy możemy być u siebie.
Doszedł do głosu głos obywatela i między innymi dlatego dziś taka rozmowa jest możliwa. I to jest ważniejsze niż przerzucanie się trudnościami z czasów PRL. A ten białoruski mit, czy sięgający niewinności czy trudności - jest niezbędny Białorusi. Jeżeli pan Szuszkiewicz mówi, że na Białorusi jest trudniej być Białorusinem niż w Polsce, to na Boga Ojca - o czym my rozmawiamy?
Oleg Łatyszonek:Ja się głęboko nie zgadzam. Tam rządzi państwem Białorusin, Białorusini są na posadach, może trudno być narodowcem, ale w Polsce też narodowcom białoruskim łatwo nie jest.
Raczej nie nacjonalistom, bo w odniesieniu do Białorusinów nacjonalizmem jest mówienie po białorusku. I tam, i tu białoruski jest w szkołach przedmiotem dodatkowym. Niektórzy reagują źle na białoruski i tu, i tam. A rusyfikacja Białorusi przez 20 lat poczyniła znaczne postępy. I stawiam znak równości między polonizacją i rusyfikacją.
Leon Tarasewicz: Pawle, my żyjemy trochę jak Polacy podczas zaborów, robimy takie kariery jak nasi dziadkowie, tylko nie mamy czegoś takiego jak szkolnictwo białoruskie na poziomie, na jakim robił to dla Polaków wówczas książę Czartoryski.
O. Konstatnty Bondaruk:Znów wspomnę słowa Sokrata Janowicza. Kiedyś powiedział, że naszym dramatem jest fakt, że nie mamy za sobą mocnego państwa, stanowiącego autorytet tak jak mają na przykład Niemcy z Opolszczyzny.
Nie mieliśmy powodów do dumy. To była BSRR, czyli republika sowiecka, komunistyczna i zrusyfikowana, a my byliśmy tu samotną wysepką. I to nie monolitem, wszak wielu może powiedzieć, że nie jesteśmy Białorusinami tylko Podlasiakami, bo nawet nasza mowa nie jest jednorodna. Nie odczuwaliśmy żadnego wsparcia, z którego moglibyśmy być dumni. Stąd też nie było materialnego wsparcia szkolnictwa, imprez. A co nam da łukaszenkowska Białoruś? Nic.
Leon Tarasewicz:Na Ukrainie i Białorusi są karty Polaka. Kiedy ktoś stamtąd przyjeżdża z taką kartą studiować na Akademii Sztuk Pięknych od razu studiuje za darmo. A Ukrainiec czy Białorusin musi już płacić 12 tys. dolarów.
O. Konstatnty Bondaruk:Janowicz mówił - kulturę tworzy burżuazja. Nie wieśniak chodzący za pługiem, bo on myśli o chlebie. Sztuką, literaturą, muzyką zajmują się ludzie, dla których zdobycie powszedniego chleba nie stanowi problemu. A my byliśmy na etapie, kiedy myśli się o żołądku. Kiedy dzieci przyjeżdżają na wioskę do rodziców i mówią po polsku, nie są ganione. Bo język polski, kultura dała im chleb i profesorskie tytuły. Wysyłali ich przecież do Warszawy, do Białegostoku by kosztem utraty swojej białoruskiej tożsamości żyli jak ludzie. I to miało mieć większą wartość.
Oleg Łatyszonek:Większość białostoczan myśli, że Białorusin to prawosławny, a prawosławny to Białorusin, ale w ogóle Białorusini są niereligijni. Wszyscy, którzy próbują jakąś religię Białorusinom zaszczepić, to tracą czas.
Paweł Smoleński:Czy takim mitem wiszącym nad białoruskością jest przekleństwo?
Oleg Łatyszonek:Nie wierzę w żadne przekleństwa. Po prostu jesteśmy słabym narodem i trudno być z tego zadowolonym. Litwinów jest mniej, a są silni, a Białorusini są średnim liczebnie narodem, a są słabi i są zaszłości historyczne, które tłumaczą dlaczego tak jest, nikt nie wie, jak to zmienić.
Wydaje mi się, że sytuacja jest tak tragiczna, że własnymi siłami tego zmienić się nie da. W tej chwili tylko warunki zewnętrzne mogą to zmienić. Nas tu czeka zniknięcie. Możemy jeszcze przetrwać przez pokolenie, ale potem sama sytuacja demograficzna wskazuje, że znikniemy. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Jesteśmy silni jako mniejszość.
Zdołaliśmy w ciągu dwóch pokoleń wykształcić kadry, przekonać wszystkich o swoim istnieniu. Niemcy też znikają, Ukraińców już prawie nie ma. Uważam, jako naukowiec, że jesteśmy silną mniejszością, która dała dowód że chce żyć. Zawsze było nas za mało.
To, co mamy, stworzyliśmy sami, a białoruskiego Piemontu tu nie będzie, bo za mało jest ludzi. Za naszego życia nie wymrzemy, ale nie będziemy silną mniejszością. Bez białorusizacji Białorusi nie jesteśmy w stanie przetrwać. Co mogliśmy, to zrobiliśmy. Dużo.

Czytaj e-wydanie »

**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny