Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Antoni Bohatyrewicz: Nazwisko nadał mi Piłsudski

Aneta Boruch [email protected]
Antoni Bohatyrewicz
Antoni Bohatyrewicz Wojciech Wojtkielewicz
Nazwisko Bohatyrewicz nadał mu marszałek Piłsudski, bo jako mały chłopczyk odważnie wyrecytował wierszyk. Potem pan Antoni w życiu niejednokrotnie wykazywał się męstwem i odwagą.

Wierszyk dla marszałka.

Wierszyk dla marszałka.

Pan Antoni jeszcze dziś pamięta wierszyk, który wyrecytował Piłsudskiemu:

"Dziadku, chociaż cię nigdy w życiu nie widziałem,
jednak kocham cię bardzo swoim sercem małym.
Znam cię tylko z opowiadań, że miałeś kasztankę-konika gdy byłeś u Moskali,
że nosisz maciejówkę i dużo medali,
i dużo krzyżów za swe dzielne czyny,
O, kocham cię bardzo, mój dziadku jedyny.
Kocham cię za to, żeś Polskę zbudował
i żeś naszych wrogów dobrze poturbował,
żeś bolszewikom takie sprawił lanie, jak mnie mój tatuś, gdy zły rano wstanie.
Oj, gdybym wszystko powiedział, wiersz byłby za długi, dosyć, że cię bardzo kocham za twoje zasługi".

W maju, w 70. rocznicę bitwy pod Monte Cassino, sędziwy białostoczanin Antoni Bohatyrewicz stał dumnie w grupie żołnierzy, którzy walczyli o zdobycie włoskiego klasztoru.

Nazwisko za wierszyk dla marszałka

Podobno urodził się w Białymstoku. Podobno, bo tego nikt nie wie, jako że został znaleziony na ulicy jako podrzutek. Trafił do Miejskiego Zakładu Opiekuńczo-Wychowawczego. Ochronka, jak potocznie w latach dwudziestych nazywano takie placówki, mieściła się przy ulicy Dąbrowskiego 10 .

- Wtedy tak właśnie było - gdy jakaś panna urodziła dziecko, a chciała dostać pracę, to musiała się go pozbyć. Bo nikt takiej nie zatrudniał - tłumaczy Antoni Bohatyrewicz.

Kobiety podrzucały dzieci, bywało że bez żadnych danych. Pracownicy ochronki nadawali maluchom imiona i nazwiska, jakie uznali za stosowne. Swego pierwszego nazwiska, jakie dostał, pan Antoni nie pamięta. Wspomina natomiast, że pewnego dnia do ochronki zawitał Józef Piłsudski. I on, mały Antoś, przygotowany przez opiekunów, bez cienia strachu czy tremy wyrecytował marszałkowi wiersz. Wtedy Piłsudski oświadczył: Za to, żeś tak pięknie i odważnie ten wiersz powiedział, będziesz Bohatyrewiczem. - Na specjalną uroczystość przyjechał do ochronki rotmistrz z 10. Pułku, czyli kapitan. Zaprowadzili mnie do kościoła i tak "ochrzcili" tym nowym nazwiskiem - opowiada wzruszony.

Los wychowanków z takich zakładów nie był wesoły. - Z ochronki okoliczni chłopi wykupowali dzieci, zwłaszcza chłopców, aby paśli krowy czy do innych prac w gospodarstwie. W ten sposób i ja popadłem do jednego w Zawadach koło Białegostoku - dodaje.

Miał jednak szczęście. Często bywał w mieście. Pewnego dnia zauważył głoszenie, że potrzebny jest uczeń do cukiernictwa. Zamieściła je cukiernia turecka, która nazywała się Dardanel. Antoni zgłosił się do zakładu i został przyjęty. Musiał tylko powiedzieć swojemu gospodarzowi ze wsi, że chce się uczyć. - Nie był przeciwny. A u tych Turków nauczyłem się dobrego zawodu - przyznaje.

Kolejnym etapem w życiu była służba wojskowa. Antoni trafił do junaków w Grodnie. Tam zastała go wojna, gdy do Polski weszli Sowieci, dostał się do niewoli.

- Ruskie wywieźli mnie do łagrów. Daleko, aż pod japońską granicę, na wycinkę lasu - wspomina. - Ciężko było bardzo.

Gdy Antoniego i jego łagrowych kolegów doszły wieści, że w Związku Radzieckim formuje się polskie wojsko, postanowili się do niego dostać. Uciekli z obozu. Udało się, w Uzbekistanie zaciągnęli się do Polskich Sił Zbrojnych, nazywanych potocznie Armią Andersa od nazwiska dowódcy. Tu w obozie przeszli przygotowanie wojskowe. Antoni trafił do broni pancernej - był celowniczym w czołgu. Kiedy generał Anders wyprowadził wojsko z Rosji, Antoni wraz z innymi żołnierzami znalazł się w Palestynie. Wzmacniali siły brytyjskie w Egipcie, następnie przerzucono ich do Włoch.

Zapisał się na powrót do kraju

Z 2. Korpusem, wchodzącym w skład brytyjskiej 8. Armii, pan Antoni przeszedł cały wojenny szlak Andersowców we Włoszech. Walczył pod Monte Cassino, w Bolonii. Otarł się o śmierć. Pod Piedimonte został ranny - kule niemieckie trafiły czołg, w którym się znajdował. Czołg się zapalił, Antoni Bohatyrewicz miał mocno poparzone ręce.

- Drugi raz dostałem już dobrze po nodze, bo czołg wyleciał na minie - wspomina leciwy weteran. - Gdy zakładaliśmy gąsienice, Niemcy otworzyli ogień i oberwałem odłamkiem. Pół roku leżałem w szpitalu w Bolonii. Długo chodziłem o kulach, bo noga wisiała. Lekarze i koledzy żartowali: ale miałeś szczęście, mało brakowało, a byłoby po tobie, chłopie.

Gdy wyszedł ze szpitala, wrócił do swojego pułku. - Najpiękniejszy czas mojego życia to ten, gdy byłem we Włoszech - przyznaje pan Antoni. - Było się młodym, wokół fajne dziewczyny, a Włoszki są naprawdę piękne - dodaje ze śmiechem. Do dziś pamięta piosenki, które śpiewał z kolegami z armii Andersa. "Kto chciał ojczyźnie swej ukochanej przywrócić męstwo i prawo, ten chciał Polakom rozkuć kajdany, za to mnie w Sybir wysłano." Ma sporo zdjęć z tamtego czasu, które ogląda z sentymentem.

W 1946 roku 2. Korpus przetransportowany został do Wielkiej Brytanii. A wraz z nim i Antoni. Brytyjczycy dali im wybór: każdy z żołnierzy może udać się do dowolnego kraju, wchodzącego w skład imperium. Można było zostać w Anglii, ale równie dobrze udać się do Australii czy Nowej Zelandii. - Ja zapisałem się na powrót do kraju - opowiada Antoni Bohatyrewicz. Ale nie wrócił od razu. Jakiś czas został jeszcze w Anglii. Przydał mu się cukierniczy fach, bo wzięto go do pracy w kasynie, aby robił słodycze i torty oficerom.

- Nie chciałem jednak pracować w kuchni, bo powiedziałem, że ja do wojska nie przyszedłem na garkotłuka, tylko walczyć.

Ciekawe, choć ciężkie życie

Wreszcie z tułaczki wrócił do Białegostoku. Gospodyni stancji przy ulicy Żwirki i Wigury (obecnej Pałacowej), gdzie zamieszkał, miała 17-letnią córkę Jadzię. Od razu mu się spodobała. Była młodsza o 11 lat od Antoniego. Ludzie śmiali się, że sobie żonę wychowa. Pobrali się, przeżyli razem zgodnie prawie 40 lat i dochowali się czterech córek. Helena, Teresa, Barbara i Małgorzata - wylicza z dumą pan Antoni.

I tak się potoczyło życie. Na początku razem z dwoma kolegami otworzyli własny zakład cukierniczy Tęcza przy ul. św. Rocha. Ale czasy nie sprzyjały prywatnej inicjatywie. Musieli go zlikwidować. Antoni zatrudnił się w Białostockich Zakładach Gastronomicznych. Z czasem zostały one wchłonięte przez PSS, a on do emerytury pracował w piekarni przy ul. Pogodnej.

Do Włoch jeździł kilka razy, jako weteran na kolejne okrągłe rocznice bitwy pod Monte Cassino. W maju tego roku został zaproszony przez rząd polski na obchody 70. rocznicy. Dostał stopień majora i kryształową statuetkę z dedykacją od premiera Tuska.

- Miałem bardzo ciekawe, choć ciężkie życie - zamyśla się pan Antoni.

- Jestem bardzo dumna z taty - nie kryje wzruszenia córka Barbara. - Walczył za naszą wolność. Dzięki takim ludziom żyjemy w niepodległym kraju. Jednak ojczyzna nie bardzo o nich dba. A oni odchodzą.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny