Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władysław Piotrowski ma wirtualne muzeum

Alicja Zielińska [email protected]
To zdjęcie Władysław Piotrowski zrobił w 1938 roku. Pewnie zimą, sądząc po ciepłych ubiorach pozujących do fotografii.
To zdjęcie Władysław Piotrowski zrobił w 1938 roku. Pewnie zimą, sądząc po ciepłych ubiorach pozujących do fotografii.
Pochodził z Wileńszczyzny. Do Łap przyjechał w 1921 r. oddelegowany jako kancelista do pracy na kolei. Jego pasją była fotografia. Dokumentował życie ludzi, zwyczaje , wydarzenia. Teraz te zdjęcia można oglądać w muzeum wirtualnym. O niezwykłej witrynie fotograficznej opowiada Marian Olechnowicz, nauczyciel historii, który dotarł do zbiorów Władysława Piotrowskiego.

Władysław Piotrowski był mistrzem fotografii. Długo jednak czekał na swoje odkrycie. A kiedy już to się stało, zadziwił wszystkich swoim talentem i pracowitością. Archiwum, które udało się zachować, liczy tysięce szklanych negatywów, klatek klisz oraz fotografii. To jeden z największych takich zbiorów w Polsce. Na stronie wirtualnelapy.pl. można teraz oglądać życie mieszkańców Łap i okolic na przestrzeni ponad 50 lat.

- Powstanie muzeum wirtualnego jest wielką zasługą Grzegorza Perkowskiego, dyrektora domu kultury w Łapach - podkreśla Marian Olechnowicz. - Dopiero on docenił moje starania o popularyzację wielkiego dorobku fotograficznego Władysława Piotrowskiego, ale przede wszystkim kulturotwórczą i społeczną rolę jego utworzenia. Od dwóch lat w domu kultury odbywają się tzw. wtorki z Piotrowskim. Przychodzą mieszkańcy, opisujemy zdjęcia, a pracownicy udzielają pomocy organizacyjnej.

Dzięki tej współpracy w witrynie muzeum znajduje się obecnie prawie 3 tysięcy fotografii. Jeszcze w sierpniu przybędą nowe. To 500 fotografii papierowych oraz skany tysiąca negatywów szklanych, na których jest 1260 fotografii. Projekt jest realizowany przez Fundację Aktywizacja z Łap, a sfinansowany został przez ministerstwo kultury i dziedzictwa narodowego oraz starostwo powiatowe w Białymstoku.

- Moje zainteresowanie historią zrodziło się w siódmej klasie w szkole podstawowej - opowiada Marian Olechnowicz. - Koledzy z osiedla, bracia Rzemieniecy znaleźli metalowy krążek. Zaciekawił mnie, za pięć złotych, równowartość kilku czerwonych lizaków kupiłem go od nich, byli młodsi, więc za lizakami przepadali. Umyłem ten krążek i się okazało się, że to amerykański medal z Jerzym Waszyngtonem z 1789 roku. Miał takie znaczenie jak dla nas wykopalisko niemalże z czasów Mieszka I. Pasję do historii ugruntowała później w liceum wspaniała profesor Genowefa Koszewska. Wprawdzie zniechęcała mnie do zawodu nauczyciela, ale dzięki temu, że wiele wymagała i świetnie uczyła, to bez kłopotu dostałem się na studia.

Z dyplomem nauczyciela historii trafiłem z żoną do Łap, do liceum. Czasu miałem sporo, więc postanowiłem go jakoś zagospodarować. Zająłem się szkolnym muzeum. W krótkim czasie, dzięki zaangażowaniu młodzieży, która w Łapach jest wspaniała, mieliśmy pokaźne zbiory i zdobyliśmy drugie miejsce w Polsce. Kontynuacją tej działalności w 1988 roku stała się budowa obeliska przy liceum ku czci żołnierzy walczących o niepodległość Polski. I wówczas Bolesław Kostro, wspaniały człowiek, już nie żyje, zaproponował, by zebrać uczestników tych walk. To był 1989 rok, żyło ich wówczas jeszcze 20. Zacząłem wszystkich kolejno odwiedzać. Każdy godny uszanowania i pamięci, o wspaniałej biografii. Tak trafiłem do Władysława Piotrowskiego.

Mieszkał w zaniedbanym domu, miał już około 90 lat, żona była sparaliżowana, ich jedyny syn zmarł jako siedmioletnie dziecko. Mimo trudów życia, był pogodny, życzliwy dla ludzi. O wielkiej wiedzy, wszechstronnych zainteresowaniach. Zakochany w literaturze, pisał, malował, grał na skrzypcach, miał potężne zbiory płyt. Zrobił na mnie wielkie wrażenie. Wiedziałem, że fotografuje, ale jego zdjęcia to było coś niesamowitego. Kiedy pokazał mi kartony ze szklanymi negatywami, oniemiałem. Były na nich setki twarzy ludzi. Z kolegami z Białegostoku, m.in. z Tomkiem Wiśniewskim zaczęliśmy odwiedzać pana Władysława. Mimo sędziwego wieku bezbłędnie określał miejscowości, ludzi na zdjęciach. Zdawał sobie sprawę, że te zbiory są cenne. Powiedział: zróbcie z tym coś, bo przepadnie. Przewożenie negatywów zajęło nam kilka tygodni, były ich tysiące, długo trwała też selekcja, niektórych nie dało się uratować.

Ale i ich odtworzenie nastręczyło sporo trudności. Kopiowania podjął się tylko jeden zakład w Białymstoku, przy ul. Duboisa. Nie pamiętam nazwiska fotografa, do dziś z wdzięcznością go wspominam. Przyjmując zlecenie, powiedział: koszt za jedno zdjęcie jest tyle i tyle, ale ja panu spuszczę z ceny, bo to są tak ciekawe zdjęcia, że trzeba je uratować. Różnymi środkami, uszczkniętymi z nauczycielskich pensji mojej i żony, dzięki pomocy życzliwych ludzi część tych negatywów powstała w wersji papierowej.

Jednak cały czas chodziło mi po głowie, co zrobić z tym potężnym archiwum. W 1989 roku zorganizowaliśmy z kilkoma znajomymi wystawę 500 zdjęć w holu łapskiego dworca PKP. Kiedy z rana ludzie wyruszali do pracy w Białymstoku czy w kierunku Warszawy, mogli je oglądać. Do dziś wspominam, że 20 zdjęć zginęło, zostało po prostu zdjętych. Prawdopodobnie ludzie rozpoznali swoich bliskich czy siebie i zabrali, niech mają na pamiątkę, nie oceniłem tego źle.
Później próbowałem wystawiać zdjęcia w cukierni, przychodzili klienci, siadali przy kawie, oglądali, ale i po pewnym czasie domagali się nowej ekspozycji.
Kolekcja została też zaprezentowana, dzięki miejscowym samorządom w Mrągowie i Węgorzewie, gdzie żyje wielu kresowiaków. Zrobiliśmy komplety pocztówek, po 8 sztuk, starosta Mrągowa już po dwóch godzinach dzwonił z pytaniem, czy jeszcze zostało trochę, bo znajomi z Australii chętnie by wzięli.

Dużą pomocą okazał mi też Wojciech Kowalczuk z Muzeum Podlaskiego - tu w 1992 roku była wystawa zdjęć Piotrowskiego "Kresy w latach 1921- 1939" , on sam dostał nagrodę czasopisma Fotograf Polski, był bardzo dumny z tego, że go doceniono. Ekspozycję tę prezentowano też w Żarach, Żaganiu oraz wielu innych miejscowościach Dolnego Śląska.

Z wypowiedzi radiowych pana Władysława wtedy zapamiętałem takie zdanie: praca kochana musi się odwdzięczyć - tak mówił o swoich fotografiach. Natomiast kiedy spytano go, dlaczego jego portrety są tak piękne, odpowiedział: może dlatego, że z żadnego zdjęcia do końca nie byłem zadowolony. Miał w sobie dużo pokory i dystansu do tego, co robił. Mówił o fotografiach z dużą znajomością, ale zarazem z pasją. Tłumaczył mi: nie wolno krajobrazu fotografować bez chmur, bo wypełniają całość. I dodawał z uśmiechem: nie do końca te panny były takie ładne, przyznawał się, że trochę retuszował zdjęcia. W tamtych czasach fotograf był artystą, zresztą Piotrowski cały czas się szkolił, dużo czytał literatury fachowej, kilkakrotnie odwiedzał Jana Bułhaka, przedwojennego mistrza fotografii. Zmarł w 1997 roku.

- Cieszę się, że udało mi się go poznać i że zbiory tego wielkiego fotografa mogą dziś oglądać wszyscy. Po przejściu na emeryturę, mimo że mieszkam w Białymstoku, moje zainteresowania pozostają wciąż w kręgu Łap - podkreśla Marian Olechnowicz. - Swego czasu usłyszałem, z pretensją, dlaczego ktoś obcy, nie stąd, zajmuje się Łapami. Nie ukrywam, że mnie to zabolało, ale odwróciłem te słowa: obcemu łatwiej, nikt mu nie zarzuci, że ma w tym jakiś cel. Władysław Piotrowski też był obcy, a zostawił po sobie przepiękne archiwum miasta i ludzi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny