Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polskie wesele. Czasem kompromitacja, czasem kabaret

Anna Kopeć [email protected]
Bywają też panie, którym mimo fachowego doradzania trudno cokolwiek przetłumaczyć
Bywają też panie, którym mimo fachowego doradzania trudno cokolwiek przetłumaczyć WOJCIECH MATUSIK / POLSKAPRESSE GAZETA
Ktoś pracuje, aby bawić się mógł ktoś. Taką parafrazą z Szekspira można opisać ślub i wesele. Bywa, że najważniejszy dzień w życiu nowożeńców i czas spontanicznej zabawy gości od kulis wygląda jak komedia.

Ile trzeba wydać na wesele:

Ile trzeba wydać na wesele:

Wesele kosztuje - średnio - ok. 35 tys. zł
Sala: 80-170 zł od osoby
Zespół : 1.5-3 tys. zł
DJ: 1-3 tys. zł
Alkohol: 20-40 zł od osoby
Tort: 150-400zł
Filmowanie: 700 zł - 2 tys. zł
Fotograf: 1.5-4 tys. zł
Samochód: 50-150 zł za godzinę
Suknia ślubna: kupienie nowej 1.5-5 tys. zł, kupienie używananej 600 zł-1.5 tys. zł, wypożyczenie 500 zł -2 tys. zł
Garnitur: 600 zł - 3 tys. zł
Frak/smoking: 600 zł - 2.5 tys. zł
Fryzjer: 200-400 zł
Wizażystka: 100-200 zł
Manicure: 100-200 zł
Obrączki: 400 zł - 2 tys. zł
Urząd Stanu Cywilnego: 100 zł
Ofiara na świątynię: 200 zł - "co łaska"

Ślub i wesele kojarzą się nam z urodziwą panną młodą, piękną ceremonią w świątyni, suto zastawionym stołem weselnym i szalejącymi na parkiecie gośćmi. Miesiące przygotowań, zaklepywania sali, kursów przedślubnych, wysyłania zaproszeń, wybierania sukni, garnituru, smaku tortu, zespołu. Wszystko po to, by był to niezapomniany dzień. Tymczasem od kulis to święto wygląda inaczej - czasem jak koszmarna żenada, czasem jak teatralna farsa.

Wykazać się anielską cierpliwością

Jedną z pierwszych osób, która spełnia oczekiwania państwa młodych jest sprzedawca w salonie ślubnym. Taka osoba nierzadko musi mieć niezliczone pokłady zrozumienia i siłę przekonywania. Bowiem przyszła panna młoda to szczególna kategoria klienta.

- Wiele z nich wizytę w salonie traktuje z prawdziwym namaszczeniem - mówi Dorota, sprzedawczyni w jednym z białostockich salonów ślubnych. - Najtrudniejszą jest taka, która wciąż się waha. Wybiera miesiącami, przebiera w setkach sukni. Pierwszy raz przychodzi z najbliższymi osobami, mierzy kilka sukni i obserwuje reakcję towarzyszy. Wraca po paru dniach z zupełnie innym doradcami, mierzy te same modele i znów obserwuje. I tak przez kilka tygodni za każdym razem z innym zestawem doradców. Umęczy nie tylko sprzedawców, całe grono znajomych, ale i siebie. Są też takie klientki, które sprawiają wrażenie, że poszukują tej jednej jedynej sukni i przymierzają ich tysiące. Kiedy po kilku godzinach decydują się na jakiś model, przypominają sobie, że nie wzięły pieniędzy na zaliczkę. Wychodzą więc do bankomatu. I już nie wracają.

Bywają też panie, którym mimo fachowego doradzania trudno cokolwiek przetłumaczyć.

- Uparta marzycielka to chyba najtrudniejszy typ klientek. Odradzając jakiś fason robimy to raczej dla ich dobra niż z braku życzliwości. Niektóre panie są tak uparte, że autentycznie ich szkoda - przyznaje Kamila, która pracuje w sklepie z modą ślubną. - Obsługiwałam kiedyś panią, która na wstępie oświadczyła, że chce sukienkę w stylu syrena. To taki fason, który mocno podkreśla i uwypukla wszystkie kobiece kształty. Nie każda dobrze w nim wygląda, ta klientka niestety zaliczała się do tego grona takich osób. Wybijanie jej tego pomysłu z głowy trwało wyjątkowo długo.

Po przymierzeniu kilku sukni oczywiście wciąż była zdecydowana na ten krój, nawet mimo sugestii, że to zły wybór. I kiedy już było prawie po wszystkim, nagle wpadła do salonu ze strachem w oczach. Chyba na trzy tygodnie przed ślubem zmieniła zdanie. Wtedy dopiero zaczęło się realne poszukiwanie sukni na jej figurę.

Od bramy do bramy

W dniu wesela łatwego życia nie mają także kierowcy, którzy bezpiecznie muszą dowieźć państwa młodych, a po drodze pokonać kilka prawdziwych barykad.

- Tradycyjne bramy to nieodłączny element wesela. Trzeba mieć dużo wprawy, by pozbyć się nachalnego towarzystwa, które liczy na łatwe zdobycie alkoholu - mówi Krzysztof, kierowca weselny z Białegostoku.- Do dziś wspominam sytuację na weselu znajomego, któremu mieszkańcy z jego miejscowości zorganizowali jedną jedyną bramę. Panowie dostali kilka butelek, życzyli szczęścia i się rozeszli. Gdy już jechaliśmy do panny młodej gdzieś na trasie, w samym środku lasu taką bramę robił jakiś leśny człowiek. Wyszedł z zarośli na środek szosy, tak jakby od dawna wyczuwał, że będzie tędy przejeżdżał korowód weselny.

Standardem jest też sytuacja, kiedy uczestnicy bramy żądają tylu butelek wódki, ile lat liczy panna młoda. W takich sytuacjach z odsieczą najczęściej przychodzą ojcowie państwa młodych. Zdarzają się też ciekawe niespodzianki.

- Bramy z pomysłem to rzadkość, ale się zdarzają. Pamiętam taką, gdzie państwo młodzi mieli konkretne zadania do wykonania - dodaje Krzysztof. - Ona musiała pokazać, jak prawidłowo przewinąć dziecko, modelem była lalka. On zaś przerąbać wielki kawał drewna. Udało się.

Alkohol pod kluczem

Na spory stres narażone są także kelnerki, które z naręczem talerzy muszą zwinnie lawirować miedzy stołami, krzesłami, kręcącymi się dziećmi i podchmielonymi dorosłymi. Ich zadaniem jest nie tylko doniesienie posiłków, ale także odpowiedzialne zadanie pilnowania alkoholu
.
- Wynoszenie przez gości butelek wódki na zewnątrz wciąż się zdarza. Normą więc jest zamykanie alkoholu na klucz, który powierza się jednej osobie - opowiada Sylwia, kelnerka w białostockim domu weselnym. - Wesele to okazja, by zaobserwować jak bawią się Polacy. Niemal w 100 procentach muszą to robić właśnie przy procentach.

Ci, którzy przesadzają z ilością wypitego alkoholu czasem wesele spędzają w łazience nad muszą klozetową. Znany jest też przypadek z wiejskiego wesela sprzed kilkunastu lat, gdzie upojoną pannę młodą znaleziono gdzieś na zapleczu przy worku ziemniaków. Nie doczekała się oczepin. Są też zabawne sytuacje.

- Jedną z ciekawszych była sytuacja, gdy w kuchni urządzono sobie warsztat krawiecki - opowiada kelnerka Magda. - Wchodząc do kuchni zobaczyłam niecodzienny widok: chłopak w koszuli, bokserkach i skarpetkach, obok dziewczyna operująca igłą i nitką. Okazało się, że potrzebowali ustronnego miejsca, gdzie mogliby zszyć spodnie, które w trakcie szalonego tańca pękły chłopakowi na tylnej części ciała. Do tej pary za chwilę dołączyła dwójka znajomych. Tak tej czwórce spodobało się w kuchni, że spędzili w niej całe oczepiny. W swoim gronie bawili się wyśmienicie.

Wodzirej na świeczniku

Odpowiedzialne zadanie na weselu mają także osoby zajmujące się oprawą muzyczną. Tak naprawdę to oni mają największy wpływ na klimat zabawy. Ale nie zawsze.

- Co wesele to inna historia. Pomysłowość i gości i nowożeńców czasem zadziwia. Długo będę wspominać sytuację, kiedy to grupka gości przebrała się za postaci z bajek. W pewnym momencie na parkiet wyszedł Czerwony Kapturek, Miś Jogi, strażak Sam, jakiś króliczek. Ubaw po pachy. Te stwory zaskoczyły nie tylko państwa młodych i gości, ale i mnie - przyznaje Piotr Markowski DJ z Białegostoku.

- Na weselach niestety zdarzają się też nieprzyjemne sytuacje. Kiedyś jeden z gości narobił mi niemało szkód. Wszystko przez dedykację, którą niby zamówił, a choć wyczytaliśmy imię jego brata, to tak go to rozjuszyło, że uderzył pięścią w sprzęt. Alkohol robi swoje. U jednych wywoła złe emocje, u innych będzie to pretekst do dobrej zabawy. Pamiętam też takie oczepiny, gdzie dwóch panów zostało w samych slipkach. Ja ich do tego nie namawiałem, po prostu, fantazja mocno ich poniosła.

- Graliśmy na weselu, gdzie niemal zdegradowano naszą wokalistkę. Po oczepinach, kiedy towarzystwo było już zupełnie rozluźnione, pan młody postanowił zaśpiewać coś dla swojej małżonki. Piosenka "Żono moja" wyszła mu naprawdę przyzwoicie. Tak mu się to spodobało, że trudno było go oderwać od mikrofonu. Udało się dopiero żonie - opowiada ze śmiechem klawiszowiec jednej z białostockich kapel weselnych.

Okiem fotografa

Osobom dokumentującym najważniejszy dzień w życiu nowożeńców nie powinien umknąć żaden szczegół, ani istotny moment ślubu i wesela. W pracy fotografa liczy się nie tylko refleks, ale też kreatywność. Muszą się też wykazać ogromną cierpliwością.

- Nie zapomnę akcji, którą małżonkowi i swoim gościom zafundowała panna młoda. Spóźniała się na własny ślub - opowiada Andrzej, który od wielu lat fotografuje wesela. - Goście czekają w ławkach, ksiądz przygotowany, panny młodej nie ma i nikt o niej nic nie wie. Totalna konsternacja. Ale o dziwo w tej sytuacji najbardziej wyluzowana osobą był pan młody, próbował nawet uspokajać rodzinę. Bohaterka wpadła do kościoła 15 minut po czasie jak burza. Niemal wbiegła. Myślałem, że za chwilę wszyscy zaczną bić brawo. Widok był bezcenny. Okazało się, że się spóźniła, bo zasiedziała się u fryzjera.

Do zadań fotografa należy także spełnianie oczekiwań państwa młodych, nierzadko dość wygórowanych. - Miałem kiedyś klientkę, która oglądając moje wcześniejsze zdjęcia miała mnóstwo uwag. Starałem się wszystkie wynotować, a potem się do nich dostosować. Stres był duży, bo i wymagania dość wyśrubowane - mówi fotograf Andrzej. - Rozliczenie jednak trwało dość szybko. Wymagająca panna młoda pobieżnie przejrzała album, zapłaciła i wyszła niemal bez słowa. Wróciła z mężem po kilku dniach. Przywieźli butelkę weselnego alkoholu w podziękowaniu, tak spodobały się im moje zdjęcia.

Bywają i takie przyjęcia, po których goście nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, czy jedzenie im smakowało. Tak się bawili, że zapomnieli zjeść.

- Kiedyś musiałem prosić drużbanta, by poskromił nieco zespół. Muzykom zupełnie odbiło i grali bez końca. Nie było nawet minuty odpoczynku - opowiada fotograf.

Stres przed ołtarzem

Księża wolą raczej skupiać się na duchowym wymiarze ślubów, ale i ich uwadze nie umykają także nietypowe sytuacje. Spóźnianie się nowożeńców do świątyni zdarza się dość często. Przed ołtarzem zdarzają się też sceny jak z amerykańskiego filmu.

- Kiedyś strasznie rozbawiła mnie katastroficzna panna młoda. Jeszcze na zapowiedziach mówiła o przesądzie związanym z opuszczeniem obrączki. Tuż przed samą ceremonią, w zakrystii przyznała, ze ostatniej nocy śniło jej się, że opuściła krążek. Poprosiłem, żeby o tym zapomniała - opowiada ks. Andrzej. - Przed ołtarzem, już po przysiędze, kiedy drążącą ręką brała obrączkę zwróciłem uwagę na jej paznokcie. Były nieprawdopodobnie długie. Oczywiście, że upuściła obrączkę, która potoczyła się niemal przez całą nawę. Do mikrofonu zaś wymknęło jej się głośne i wyraźne "wiedziałam". Goście płakali ze śmiechu. Ja, niestety, też nie wytrzymałem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny