Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łapskie Towarzystwo Regionalne wydało wspomnienia obozowe

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Dom Perkowskich w Łapach
Dom Perkowskich w Łapach
Wyjątkowa to książka, wspomnienia obozowe wydane przez Łapskie Towarzystwo Regionalne, przygotowana perfekcyjnie przez Piotra Sobieszczaka. I ukazuje się w nowej wersji w czasie szczególnym, w 70 rocznicę łapanki na terenie Łap 27 maja 1944 roku.

Dziadek Kazimierz pracował w łapskich zakładach kolejowych jako maszynista. Do czasu, kiedy nie powalił urzędnika. A wszystko zaczęło się od pytania Rosjanina, dlaczego Kazimierz odpowiada mu po polsku? - Bo jestem Polakiem. Do urzędnika trzeba było wezwać lekarza, ale Perkowski został wraz z rodziną zesłany na Sybir. Syn Bolesław też został w Omsku maszynistą, poślubił Zofię. Młodemu małżeństwu kolejny syn - Henryk urodził się już w Polsce.

Perkowscy dorobili się domu w Łapach przy Nowym Rynku, Henryk skończył podstawówkę i zdał do Państwowego Gimnazjum Męskiego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Białymstoku przy ul. Warszawskiej. Nauka szła dobrze, ale w edukacji przeszkodzili po wrześniu 1939 r. Sowieci, cofnęli gimnazjalistę do dziesięciolatki. Powstał kłopot i z dojazdami, do Łap, bo trzeba było pieszo dochodzić do Uhowa, a przez rzekę przeprawiać się łódkami.

Znacznie gorzej potoczyły się losy brata Macieja, wcielonego do Armii Czerwonej. Po sierpniu 1940 r. chciał on przejść do armii gen. Władysława Andersa, więc trafił go łagru. Przeżył, powrócił po wojnie.

Aresztowanie

Za Niemców nauka się skończyła, a pojawiła się groźba wywózki na roboty przymusowe. Ojciec chcąc utrzymać przynajmniej jednego syna, załatwił mu pracę w warsztatach. Tam Henryk nauczył się ślusarstwa i tokarstwa, co okazało się wkrótce zbawcze. Przydały się także doświadczenia ze służby harcerskiej oraz znajomość niemieckiego. Pamiętał i o mądrości ludowej: "Jeśli znalazłeś się w krytycznej sytuacji, to się nie martw, bo zmartwienie nic ci nie pomoże". Łatwo powiedzieć…

25 maja 1944 r. pod Jeżewem oddział AK Tadeusza Westfala "Karasia" urządził zasadzkę na samochody niemieckie. Zemsta była okrutna, na plakatach rozwieszonych także w Białymstoku można było przeczytać, że zostanie aresztowanych 1500 osób "należących do polskiego ruchu powstańczego. Będą one oddane pod sąd doraźny…". Henryk Perkowski, wzięty został wczesnym rankiem 27 maja podczas wielkiej obławy. Zabrano wówczas z domu przy ul. Nowy Rynek 11 także ojca Bronisława, matkę Zofię i córkę Helenę. Na szczęście gestapowcy nie zrobili rewizji na strychu domu, gdzie Henryk schował karabin.

Etap pierwszy

Na plac przed żandarmerią spędzono tłum, były i małe dzieci. Gestapowcy zabierali kolejno do wewnątrz gmachu, by spisać dane, następnie ładowano nieszczęśników na samochody. Niespodziewanie gestapowiec wskazując na Zofię Perkowską, oświadczył, że jest za stara i kazał jej iść do domu. Rozpłakała się, bo jakże zostawić ukochanych. Syn zmusił mamę do wyjścia, uznał to za jedną z największych radości swego życia. Kolejny cud dokonał się za sprawą ks. Czesława Rakowskiego, który wyjednał u wartownika wyprowadzenie z placu dzieci. A mama powróciła na krótko, z jedzeniem i bielizną.

Samochód ruszył przez Płonkę Kościelną do szosy z Wysokiego Mazowieckiego. Na zakręcie zwolnił i wówczas wyskoczył chłopiec, zaczął biec w kierunku zabudowań. Rozległy się strzały, tak zakończyła życie pierwsza ofiara łapanki. Śledztwo w więzieniu białostockim trwało ledwie 3-4 dni. Sformowano kolumny i poprowadzono więźniów na stację kolejową. Tu nastąpiła szybka selekcja, wybrano 100-150 fachowców, głównie z Łap, w tym i ślusarza Henryka. Tych wrócono do cel, syn znalazł się razem z ojcem. Łudzili się, że zostaną zwolnieni, a tymczasem wznowiono śledztwo, wmawiano autorowi wspomnień udział w konspiracji, roznoszenie ulotek i prasy. Raz za karę stał cztery godziny z podniesionymi do góry rękoma.
Oczekiwanie

Kiedy na dziedziniec wjeżdżały samochody, by zabrać wyznaczonych na rozstrzelanie, więźniowie podnosili kogoś wysoko, by mógł zdać relację patrząc ponad blachami zasłaniającymi okno. Raz padł strzał z wieży wartowniczej, na szczęście niecelny. Zaraz do celi wpadł nadzorca, kazał się przyznać wyglądającemu. Zagroził, że cela przez trzy dni nie dostanie jedzenia. Winę wziął na siebie Stachowski z Łap. Niemiec zabrał go do karceru, a wdzięczni więźniowie przez trzy dni odłamywali kawałki od swoich pajdek chleba.

Po jakimś czasie łapiaków przeniesiono do izolatki, zmieściło się w niej około stu więźniów. Było lepiej, cieszyła drewniana, a nie betonowa podłoga. Ale mówiono, że stąd wychodzi się tylko na ten drugi świat. "Nic nie pozostawało nam jak się modlić…". Pożyczano sobie dwie książeczki do nabożeństwa, przełamali się i sięgnęli po nie także dwaj komuniści. Dręczyło i pytanie, kto zdradził. Odpowiedź na to pytanie ustalono dopiero po wojnie. Henryk mógł podpaść agentowi Gestapo, bo dociekał skąd ma on nowy kombinezon roboczy.

Droga w jedną stronę?

Ojciec Henryka został zwolniony do domu wraz z grupą około 30 więźniów, syn 5 lipca 1944 r. wieczorem znalazł się w znów innej celi. W nocy trwał nalot samolotów rosyjskich, bomby spadły blisko więzienia, ale za daleko, by uciec. "Rano zaczęło się wyprowadzanie na dziedziniec więzienny. Po uformowaniu kolumn ogłoszono, że zostaniemy wywiezieni do obozów. Baliśmy zaskoczeni. Nie rozstrzelają! Opanowała nas radość. Niektórzy zaczęli nawet śpiewać, nie wiedząc co nas czeka".

Pociąg skierowano szlakiem na Ełk. Konwojenci (Ukraińcy) zajmowali trzy wagony osobowe, więźniów stłoczono w zamkniętych wagonach towarowych. Panował upał, brakowało wody do picia, ludzie mdleli. Przez Olsztyn i Poznań transport dotarł na Śląsk. 8 lipca 1944 r. wszystkich - ledwie żywych - wyładowano i popędzono do bramy obozu koncentracyjnego Gross-Rosen (obecnie Rogoźnica). I tu widniał szyderczy napis: Arbeit macht frei. "Przeżycie Gross-Rosen graniczyło z cudem…", siły i życie więźniowie tracili w kamieniołomach. Wedle praw natury i woli zbrodniarzy mogli wytrwać tylko parę tygodni.

Obozy

Henryk Perkowski stał się numerem 4411, po tygodniu jako ślusarz został przewieziony do obozu Aslau, skąd więźniów gnano do pracy w Zakładach Lotniczych Focke - Wolf. Było bardzo ciężko, ale robota zgodna z kwalifikacjami ratowała psychikę. W Wigilię podano po kawałku opłatka. "Dosłownie braliśmy go ze łzami w oczach. Takie chwile wzruszają. Nie zapłakaliśmy przy biciu, katorżniczej pracy, bólu, natomiast wzruszenia nawet w twardzielach wyzwalały łzy". Henryk miał się lepiej i z tej racji, że udanie grawerował.

10 lutego 1940 r. zaczęła się ewakuacja obozu. Kolumny ruszyły pieszo do obozu Görlitz, stąd po dwóch dniach do obozu Nordhausen. Jeszcze raz Henrykowi dopisało szczęście, pognano ich dalej na kilka dni przed zbombardowaniem miasta. W obozie Dora autor wspomnień dostał numer 119960, tu montowano rakiety V1 i V2. Kolejna ewakuacja, makabryczny przejazd do obozu Ravensbruck. Perkowski ważył powyżej 33 kg, tych z wagą poniżej 30 kg zabierano do krematorium.
Zaczęli jednak dawać paczki Czerwonego Krzyża. A potem jeszcze ucieczka i obóz koncentracyjny Malchow, i marsze. Wolność nastała 2 maja, z luku transportera amerykańskiego wychylił się żołnierz i czystą polszczyzną krzyknął: - Czołem koledzy, czołem! Niech żyje Polska.

Po powrocie do Łap Henryka Perkowskiego wzywano do UB w Wysokiem Mazowieckiem. Kiedy opowiedział, jak odzyskał wolność, oficer się skrzywił i skomentował: "Niedobrze, niedobrze, gdzie indziej wyzwalała Armia Czerwona, a was Amerykanie".

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny