Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ignacy Karpowicz - Sońka (wideo)

Jerzy Doroszkiewicz
Wydawnictwo Literackie
Wydawnictwo Literackie
Ignacy Karpowicz to chyba pierwszy od czasów Edwarda Redlińskiego pisarz, który ma szansę przedstawić losy mieszkańców pogranicza polsko - białoruskiego czytelnikom w całej Polsce. Ale zanim opublikował "Sońkę“ na taką możliwość zapracował sobie ciężką pracą popartą wyjątkowym talentem.

lgnacy Karpowicz od kilku lat zapowiadał, iż w zanadrzu chowa opowieść niezwykłą. Opowieść do szpiku tutejszą, sięgającą do jego korzeni, rodzinnych stron. I kiedy już rozprawił się ze światkiem dziennikarsko-literackim Białegostoku, nakazał bogom zejść z Olimpu, wreszcie połechtał genderowością i tolerancją dla wszelkiej odmienności Warszafkę, ujawnił światu "Sońkę“. I w najkrótszych, żołnierskich wręcz frazach wali między oczy. O wojnie, o zaściankowości i miłości, która przetrwała śmierć.

Sam autor przyznał, że do napisania “Sońki" skłoniło go wspomnienie Leona Tarasewicza o kobiecie, która podczas wojny II wojny światowej miała romans z Niemcem. I jak twierdził Karpowicz na antenie radiowej Trójki, kiedy zaczynał pisać książkę, ta kobieta jeszcze żyła. Ale nie odważył się nigdy poprosić ją o rozmowę, spojrzeć w jej twarz.

Może dlatego wydana wreszcie książka ma formę rozmowy, spowiedzi, a Igor-Ignacy jest owym Aniołem Śmierci, który wysłuchać ma nigdy niewysłuchanej opowieści, poznać tajemnicę długowiecznej szeptuchy. Kobiety, która straciła wszystko i wszystkich, ale do końca życia nie zapomniała o miłości.
Miłości niemożliwej, zakazanej, ale jedynej i najpiękniejszej. Widać - los tak chciał, a Karpowicz potrafi ubrać ten los w frazy, jakie dobrze znamy. Pozbawione tkliwości, czułostkowości, nasycone ironią, pod którą kryje się głęboka sympatia dla bohaterki. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie.

Jedną z warstw "Sońki“ jest romans wojenny. Prawosławna tutejsza, nie wiadomo - Polka czy Białorusinka, bo posługująca się miejscową gwarą zakochuje się od pierwszego wejrzenia w esesmanie. Dostaje od niego podarunek, a potem dotyk, czułość, wreszcie euforyczny seks. Tylko tyle i aż tyle.
Bo przecież Sońka nawet po polsku czytać i pisać nie potrafi, a co dopiero rozmawiać w języku Goethego. Ale kocha hitlerowca najmocniej na świecie, wbrew wszystkim i wszystkiemu, a Karpowicz stopniowo, w mistrzowski sposób, odkrywa tajniki i konsekwencje tego romansu z wielką historią w tle.

Ludzie prości i ludzie bogaci na całym świecie w swoich świątyniach modlą się o pokój, może im dalej od koszmaru wojny, tym mniej gorliwie, ale autor jednym zdaniem potrafi celnie spuentować traumę zbrojnego konfliktu. Przyrównuje ją z właściwą sobie ironią do właściwości volkswagena golfa! "Jeśli auto choć w części było tak wysokiej jakości jak wojna, to wypadało tylko Wierze (właścicielce - przyp. aut.) pozazdrościć - posłuży jej niezawodnie i długo, i nigdy nie opuści jej głowy ni myśli“.

Ale Karpowicz nie byłby sobą, gdyby nie obalał też mitów i stereotypów. Oczywiście nie brak w "Sońce“ prztyczków w stronę Jana Pawła II, starocerkiewnosłowiańskiego pomarszczonego Boga, czy martyrologii polskich powstań, ze szczególnym uwzględnieniem Powstania Warszawskiego. Ale to tylko szczypty soli, które mają opowieści z podlaskiego zakątka dodać sznytu wielkomiejskości. A skoro to romans wojenny - nic dziwnego, że Sońka do ostatniej swojej chwili będzie twierdziła, że najszczęśliwszym czasem jej życia był czas wojny.

Karpowicz bez upiększania i lukrowania portretuje wieś, jakiej już nie ma, dyskretnie wplatając ważne wątki obyczajowe i historyczne. Chyba nikt się nie obrazi, jeśli zdradzę, że książkowa Sońka jest regularnie gwałcona przez swego ojca. A mimo to - mieszka z nim pod jednym dachem, godząc się ze swoim losem.
Ignacy Karpowicz przyznał publicznie, że poznał takie małe społeczności w dzieciństwie, i że zdaje sobie sprawę, iż to zatrute miejsca. Ale kiedy włącza się dziś dowolny kanał informacyjny, wiemy, że takie historie zdarzają się w naszym kraju codziennie.

W przejmująco prosty sposób autor wspomina o eksterminacji Żydów w Gródku i rabowaniu ich domów przez chrześcijan - bez względu chyba na wyznanie. Jednym celnym zdaniem potrafi też opisać partyzantkę, nie wnikając w szczegóły czy było to podziemie niepodległościowe, czy jakieś inne pisząc, że jeszcze nigdy tak wielu nie chciało walczyć o losy tak niewielu.

Bo "Sońka“ to też rzecz o wybaczaniu i akceptacji. O pogodzeniu się z historią i wreszcie - o pogodzeniu się ze sobą, swoimi korzeniami i tradycją. Opowieść nadgrobna i baśń o przemianie sławnego reżysera Igora z mercedesem klasy s w Ignacego, który potrafił przenieść na deski warszawskiego teatru historię z rodzinnych stron i osiągnąć sukces. I jednocześnie przyznać się do prawosławnych korzeni, do chęci zacierania za sobą śladów w imię sukcesu w Polsce - nieważne czy tylko kapitalistycznej czy aż katolickiej.

Pisząc "Sońkę“ Ignacy Karpowicz nadał jej wielu fragmentom charakter gotowego do przeniesienia na scenę dramatu. Biorąc pod uwagę mnogość teatrów i scen niezależnych w Białymstoku i okolicy, czas chyba wystąpić o licencję i zacząć przygotowania do premiery. To już jest świetna książka, a teraz można z niej zrobić świetną adaptacje teatralną. Oby nie uprzedziła nas Warszawa.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny