Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rak złośliwy a stabilizacja życia

Janka Werpachowska [email protected] tel. 85 748 95 65
Rak złośliwy to nie zawsze musi być wyrok
Rak złośliwy to nie zawsze musi być wyrok
Kiedy lekarz mówi, że masz złośliwego raka, cały świat wali ci się na głowę. Ale z czasem można się z tą myślą oswoić - chociaż pogodzić się z tym nie można.

Zaraz minie rok od dnia, w którym padły słowa zwalające z nóg: - To jest rak płuc. Po takiej diagnozie traci się wszelką nadzieję. Dlatego nigdy dotąd żadna wiosna nie cieszyła mnie tak, jak tegoroczna. Wbrew wszystkiemu żyję - chociaż jeszcze kilka miesięcy temu nie wierzyłam, że tak będzie. I staram się żyć normalnie, nie myśleć o tym, kiedy i w jakim stylu przegram z rakiem.

Dzisiaj też nie wierzę w sny

Jakoś tak zimą 2012 roku, przed świętami Bożego Narodzenia, zaczynają mnie dręczyć nieprzyjemne sny. Noc po nocy pojawiają się w nich moi bliscy - zmarli bliscy. Są uśmiechnięci, serdeczni. I każda z tych osób zapewnia mnie, że nie ma się czego bać. Po kilku takich nocach człowiek boi się kolejnej, nie chce zasypiać.

Potem ten koszmarny serial nagle się kończy. Jednak chyba pozostawił po sobie jakiś niepokój, bo czemu któregoś dnia, siekając warzywa na sałatkę, mówię do męża, który akurat wszedł do kuchni:

- Wiesz, chyba mam raka.

Mówię tak, chociaż nic mi nie dolega. Czuję się świetnie.

Dlatego wcale nie dziwi mnie jego reakcja:

- Nie pleć.

Ta wymiana zdań, o której przypomniałam sobie za kilka miesięcy w szpitalu, miała miejsce na początku 2013 roku.

A niedługo potem budzę się któregoś dnia z bolącą łopatką. Może niewygodnie spałam, może przewiało. Po kilku dniach kupuję plastry rozgrzewające i podobno znieczulające. Niewiele pomagały. W końcu ból minął. Po tym epizodzie został jednak ślad: ciemna pręga na skórze pod prawą łopatką. To efekt zbyt długiego przetrzymania plastra. Blizna po tym odparzeniu długo nie znika. Podczas badania w szpitalu zainteresowała się nią pani profesor:

- Co to było? Półpasiec?

- Nie, bolała mnie łopatka.

- No tak. To mógł być pierwszy sygnał. Niestety, pacjenci o tym nie wiedzą, a mało kto z takim głupstwem, jak boląca łopatka, idzie do lekarza.

Rowerowy zawrót głowy

Wiosna w ubiegłym roku przyszła późno. W ostatni majowy weekend w końcu było naprawdę ciepło i słonecznie. Doskonała pogoda na rowerową przejażdżkę.

Kiedy wraca się z Supraśla do Białegostoku, już na początku trasy humor psuje wizja długiego podjazdu pod górę tuż przed końcem podróży. Dotychczas udawało mi się pokonać tę szykanę bez zsiadania z roweru. Ale nie tym razem. W pewnej chwili poczułam się tak, jakbym prawie nie miała płuc. Każdy kolejny oddech stawał się coraz bardziej płytki i bolesny. Brak tchu, ciemno w oczach, strach, że za chwilę stracę przytomność - te niepokojące objawy sprawiły, że musiałam się poddać. Tylko dzięki temu, że mogłam się wesprzeć na kierownicy roweru, udało mi się ostatkiem sił wleźć pod górę.

To była sobota. Przez całą niedzielę dokuczała mi zadyszka. Miałam wrażenie, że większa część moich płuc jakimś cudem przestała istnieć. W poniedziałek problemy oddechowe nie ustąpiły, dlatego poszłam do przychodni.

- Czterdzieści lat palenia swoje robi, to mogą być początki rozedmy - pokiwała głową lekarka i dała skierowanie na prześwietlenie płuc.

Myślę, że kiedy na drugi dzień zobaczyła zdjęcie z wielką białą plamą na samym środku prawego płuca, doskonale wiedziała - tak jak ja - co to jest. Od razu dała mi skierowanie do szpitala. Młody lekarz na izbie przyjęć oddziału chorób płuc Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego na Żurawiej nie ukrywał, że mój przypadek nie wygląda dobrze. Od razu zostałam przyjęta na oddział.

Dopiero w szpitalu przekonałam się, ile zawdzięczam swojej lekarce pierwszego kontaktu. Niejedna osoba z zaawansowanym nowotworem płuc opowiadała mi, jak miesiącami przychodziła do przychodni, skarżąc się na kaszel czy zadyszkę, a nieraz na jedno i drugie - bez skutku.

- Jak się pali, to się kaszle - często taka była reakcja lekarza. I do widzenia. Żadnych badań, choćby tego najprostszego prześwietlenia. W rezultacie pacjent trafia do specjalisty bardzo późno, nieraz za późno.

Sam na sam z rakiem

Pierwszy pobyt w szpitalu - w czerwcu ubiegłego roku - trwał prawie dwa tygodnie. W swoim długim życiu dotychczas spędziłam w szpitalu tydzień - w dzieciństwie, kiedy usunięto mi wyrostek robaczkowy. Niezbyt dobre wspomnienia z tamtego okresu sprawiły, że tym razem szłam za pielęgniarką, prowadzącą mnie na oddział, jak na ścięcie.

Na szczęście moje najgorsze obawy okazały się przesadzone. Znalazłam się w czteroosobowej sali z łazienką. Czekało na mnie łóżko pod oknem, dzięki czemu, kiedy już nie chciało mi się czytać, mogłam gapić się na drzewa, ptaki, wiewiórki. Bo na Żurawiej szpitalne pawilony otoczone są ładnie utrzymanym parkiem, z którego, gdy tylko pogoda dopisuje, pacjenci chętnie korzystają. A ci z płucnego szczególnie uwielbiają spacery - w końcu mogą zapalić.

Nie było czasu na nudę, bo codziennie czekały mnie nowe atrakcje: USG, EKG, spirometria, pletyzmografia (coś w rodzaju spirometrii, tylko wykonywane w specjalnej kabinie i jakby bardziej męczące dla pacjenta), echo serca, tomografia komputerowa, nie mówiąc już o tak banalnych badaniach, jak analizy krwi czy moczu. I to, czego bałam się najbardziej, czyli bronchoskopia.

Sama myśl o tym, że przez tchawicę do oskrzeli wprowadzony zostanie endoskop wywoływała uczucie duszenia się. Niestety, naczytałam się w internecie koszmarnych relacji z tego badania. Byłam gotowa zrezygnować z leczenia, żeby tylko uniknąć bronchoskopii.
W końcu zwyciężył mój zdrowy rozsądek i mężowska siła perswazji. Wyraziłam zgodę na badanie, dostałam rano "głupiego jasia" i w dobrym nastroju zostałam zawieziona do gabinetu zabiegowego. Tak przeżyłam bronchoskopię, która przyjemna nie była, ale też na pewno nie taka straszna, jak ją niektórzy opisują. Gorsze były dni oczekiwania na wyniki badania histopatologicznego wycinków, które podczas bronchoskopii zostały pobrane.

Kiedy lekarz zaprasza do gabinetu na rozmowę w cztery oczy, to wiadomo, że nadeszła godzina prawdy.

- To jest złośliwy guz, nieoperowalny. Ale proszę się nie załamywać. Chemioterapia może dać bardzo dobre efekty. Najważniejsze, to się nie poddawać, bo leczenie przyjemne nie będzie. I proszę nie czytać w internecie statystyk, relacji, prognoz. Na szczęście jest pani w bardzo dobrej kondycji fizycznej, wszystkie wyniki badań są doskonałe, to bardzo dobrze rokuje.

Kiedy po takiej rozmowie wraca się na salę, pozostałe pacjentki o nic nie pytają. Człowiek ma wszystko wypisane na twarzy. Najgorzej jest sięgnąć po telefon, żeby oznajmić "nowinę" mężowi. Zupełnie nie wyobrażam sobie, jak powiedzieć o tym mamie i siostrze. Bo one, tak jak ja, odbiorą tę diagnozę jako wyrok. I bardzo bym chciała im tego oszczędzić, ale wiem, że się nie dadzą oszukać.

A co z przyjaciółmi, znajomymi? Z nikim nie chce się rozmawiać przez kilka pierwszych dni. Niektórzy dzwonią - nie odbiera się telefonów. Dopiero kiedy uda się oswoić z tą świadomością, że mam raka, złośliwego, jakoś poukładać sobie to wszystko w głowie - wtedy można zacząć rozmawiać na ten temat z innymi.

Do fryzjerki przed pierwszą chemią

- Niech pani ścina na jeża, bo nie chcę oglądać długich kłaków na poduszce czy dnie brodzika.
Tak przygotowana wróciłam na Żurawią na chemioterapię. Pełna jak najgorszych myśli, bo już wcześniej widziałam tu pacjentki, którym całymi kępkami wyłaziły włosy. Albo szarpane wielogodzinnymi torsjami, na które nie pomagały żadne leki.

Okazało się, że jestem dzieckiem szczęścia. Włosy zostały na swoim miejscu. Mdłości nie miałam. Najgorzej było znieść kilka godzin pod kroplówką. Opuściłam szpital po dwóch dniach, żeby wrócić za trzy tygodnie - na następną chemię. W sumie było ich sześć.

Po każdej czułam się inaczej. Raz byłam słaba jak niemowlę. Innym razem przez trzy dni się pociłam jak nigdy dotąd, na dodatek wydzielając zapachy kojarzące się z zakładami produkcji nawozów sztucznych. Kiedy indziej miałam skoki ciśnienia. Jeszcze po którejś straciłam poczucie smaku, tak jakby ktoś zatkał kubeczki smakowe. Cokolwiek bym jadła, miałam wrażenie, że żuję styropian albo tekturę. W końcu zamówiłam u mamy coś kwaśnego i ostrego, na przykład korniszony, śledzie w occie, dobrze przyprawiony tatar. Pomysł na takie odblokowanie kubków smakowych okazał się strzałem w dziesiątkę.

Po pierwszej chemii odzyskałam oddech. Po drugiej tomografia kontrolna wykazała, że guz wyraźnie się zmniejszył. Zaświtała jakaś nadzieja. Ale na trzecią zgłosiłam się z bólem kręgosłupa. Na drugi czy trzeci dzień w szpitalu już nie byłam w stanie samodzielnie chodzić. Pierwsza myśl, jakby naturalna w tej sytuacji: przerzut do kręgosłupa. Prześwietlenie wykluczyło to podejrzenie. Tylko dyskopatia - ta diagnoza zabrzmiała radośnie.

Korytarzowa giełda haków na raka

Po włączanym na cały regulator i wystawianym na korytarz - "żeby wszyscy mogli sobie posłuchać" - Radiu Maryja to chyba najgorsze szpitalne doświadczenie. Z wielbicielem radia można było sobie poradzić - wystarczyła interwencja u pielęgniarek. Na korytarzową czy spacerową giełdę nie ma skutecznej metody, bo nawet jak się unika rozmów o cudownych metodach na raka, to osoby chętne do podzielenia się swoją wiedzą na ten temat same cię dopadną. Gdyby chociaż część z tych haków na raka była skuteczna, onkolodzy dawno straciliby pracę.

Od czerwca do końca października co trzy tygodnie meldowałam się w szpitalu. Dobrze dobrana chemioterapia okazała się w moim przypadku skutecznym hakiem na raka. Na ile można, staram się żyć normalnie, jako przypadek stabilny - według medycznej nomenklatury. Nie biorę żadnych leków. Mogę wszystko jeść i pić. Może nawet niedługo wybiorę się do Supraśla. Na rowerze, oczywiście.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny