Drogi wiodące do Białegostoku z bliższych lub dalszych okolic nigdy nie należały do najbezpieczniejszych. Do pierwszej wojny światowej było tu dużo administracyjnego i policyjnego bezhołowia, a także wiele powojennej broni. Wykorzystywali to z nadmiarem chłopaki z okolicznych wiosek.
Na początku października 1924 roku szosą z Wołkowyska do Białegostoku jechał furmanką Lejzer Leśniak. Za towarzyszkę podróży miał Zołdę Leśniak, także fachu kupieckiego. Z tyłu za nimi leżały liczne tobołki z towarami na sprzedaż w centrum handlowego województwa.
Zapadał już zmierzch, kiedy do pojazdu Leśnika z pobliskich krzaków podskoczyło dwóch osobników. Padł okrzyk: stój!, a potem strzał. Woźnica trafiony prosto w czoło spadł z wozu na ziemię. Bandyci zabrali z wozu największy pakunek, a zestrachanej kobiecie kazali jechać dalej. Już na drugi dzień, z samego rana, na miejscu zbrodni pojawiła się ekipa dochodzeniowa z Ekspozytury Urzędu Śledczego. Rozpoczęło się wszechstronne dochodzenie. Uwaga policji szybko skupiła się na braciach Warszyckich z Zarzeczan, już wcześniej podejrzewanych o różne grabieże. W ich domostwie przeprowadzona została skrupulatna rewizja. Przyniosła ona całkiem owocny rezultat. Policjanci znaleźli w chałupie Warszyckich przede wszystkim broń. Był to 8-strzałowy nagan (brak jednego pocisku) i dobrze zakonserwowany karabin wojskowy. Podejrzane okazały się też wojskowe szynele i silna latarka, o których wcześniej zeznała policjantom mocno wystraszona Zołda Berkowicz. Dla śledczych stało się jasne, że bracia Warszyccy, a było ich trzech: Piotr, Antoni i Siemion, to grabieżcy i zabójcy z Szosy Wołkowyskiej.
Sprawą zabójstwa Lejzera Leśnika zajął się sąd doraźny w Białymstoku. Główna rozprawa miał miejsce 22 października 1924 roku. Na ławie oskarżonych zasiadł tylko jeden z braci Warszyckich - Antoni. Jednak w tym procederze nie wspomniał o którymś ze swoich braci, ale o znajomku z tej samej wsi Józefie Trichimczuku. Razem mieli dokonywać zbójeckich napaści.
Sąd wysłuchał świadków, ekspertów i w końcu oskarżonych. Zapadł wyrok: Antoni Warszycki kara śmierci, Trochimczuk, z braku przekonywujących dowodów, uniewinniony.
Teraz rozpoczął się bój o życie skazanego. Jego adwokat dr Tilleman wystąpił o łaskę do prezydenta RP. Belweder bardzo szybko odpowiedział odmową. Brutalna przestępczość, która pleniła się w całej ówczesnej II Rzeczypospolitej, zwłaszcza kiedy zdarzały się śmiertelne ofiary, musiała być karana jak najsurowiej.
Był mglisty, październikowy poranek. W więzieniu przy Szosie Baranowickiej trwał już ruch. Wartownicy przy bramie wpuszczali kolejnych gości. Byli to przedstawiciele władz, których obecność przy egzekucji więźnia była obowiązkowa. W gabinecie naczelnika zgromadzili się m.in. podprokurator Walisz, sekretarz wydziału karnego Dominas, komendant policji powiatowej Głuszkiewicz i lekarz powiatowy dr Kozubowski. Obecny był także porucznik z 42 pułku piechoty, który miał dowodzić plutonem egzekucyjnym.
Wyrok śmierci w tym czasie wykonywano przez rozstrzelanie. W więzieniu przy Baranowickiej, za budynkami gospodarczymi, stał specjalny słupek, do którego przywiązywano skazańca. Robili to dozorcy więzienni, którzy także asystowali przy egzekucji.
Czas mijał. Wreszcie z celi skazańca wyszedł ksiądz, który spowiadał. Warszycki miał ponoć w ostatnich chwilach swojego życia wyrazić skruchę za swoje niecne występki. Prosił tylko, by jego rodzina mogła pochować go na wiejskim cmentarzu.
O godz. 7. eskorta wyprowadziła skazanego na dziedziniec więzienny. Padły strzały. Wyrok został wykonany. Lekarz stwierdził zgon.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?