Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Blues za pieniądze podatników

Jacek Wolski [email protected]
W kilkuletniej historii suwalskiego festiwalu gwiazd porywających publiczność wcale tak dużo nie było. Prawdziwe show dali jedynie niektórzy wykonawcy, w tym polskie TSA.
W kilkuletniej historii suwalskiego festiwalu gwiazd porywających publiczność wcale tak dużo nie było. Prawdziwe show dali jedynie niektórzy wykonawcy, w tym polskie TSA.
Na tę imprezę co roku przyjeżdżają ludzie z całej Polski. Białystok, Warszawa, Gdańsk, Katowice. W tym roku pojawiły się jednak poważne wątpliwości, czy w lipcu do Suwałk w ogóle warto jechać

Organizatorzy, czyli Suwalski Ośrodek Kultury, właśnie ogłosili, że bilet wstępu na koncert inauguracyjny będzie kosztował 250 zł. To miejscowy rekord. Ba, pewnie i regionalny. Za taką kasę można wejść na odbywające się w Polsce koncerty największych i to współczesnych gwiazd. Tymczasem na inaugurację suwalskiego festiwalu wystąpi 75-letni Ginger Baker. Kto to jest? Wybitny perkusista, ale z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Choć Suwałki Blues Festival wciąż ma w kraju bardzo dobrą renomę, trudno nie odnieść wrażenia, że impreza zaczyna przysparzać organizatorom coraz większych problemów. I jeżeli ktoś z tym czegoś szybko nie zrobi, za rok czy dwa może być jeszcze gorzej.

Genialny pomysł

Nikomu pewnie nawet do głowy nie przyszło, że rzucony ad hoc przez byłego prezydenta Suwałk Józefa Gajewskiego pomysł przerodzi się w tak dużą i prestiżową imprezę. W połowie ubiegłej dekady Gajewski odwiedził norweskie Notodden, gdzie od lat odbywa się duży festiwal bluesowy. Swoim współpracownikom powiedział, że coś podobnego można by zrobić i w Suwałkach.

W 2008 r. odbyła się pierwsza edycja. Pomysł okazał się wręcz genialny. Bo przez dwa dni miasto tętniło bluesowym życiem. Obok siebie, w centrum Suwałk, ustawiono dwie sceny. Na jednej koncert się kończył, na drugiej zaczynał. Muzycy występowali też w pubach. Zarówno rano, jak i po koncertach głównych. Jan Chojnacki, dziennikarz radiowej Trójki, po wielokroć powtarzał, że drugiej takiej imprezy w Polsce nie ma. Bo nigdzie blues nie rozbrzmiewa praktycznie 24 godziny na dobę. Wyjątkowa jest także atmosfera. Tysiące ludzi znakomicie się bawią. I choć piwo leje się strumieniami, nie dochodzi do żadnych ekscesów.
Po pierwszej edycji wymagania zaczęły jednak rosnąć. W drugiej w Suwałkach pojawiła się pewnie największa gwiazda w całej historii festiwalu - genialny amerykański gitarzysta Joe Bonamassa. Zagrał tak, że wszystkim słuchaczom przez wiele miesięcy ciarki po plecach jeszcze przechodziły.

Druga prawdziwa gwiazda, będąca wciąż na światowym topie, wystąpiła w 2012 r. Glenn Hughes, były członek Deep Purple i Black Sabbath dał wyjątkowe show.

Organizatorzy starali się uzupełniać listę wykonawców o ciekawe zespoły. Raz udawało się to lepiej, raz gorzej. W Suwałkach bardzo dobre koncerty dawali np. Dżem i TSA. Hitem jednej z edycji okazał się występ stosunkowo mało znanej amerykańskiej grupy Trampled Under Foot.

Finanse decydowały o tym, że lista światowych gwiazd zbyt długa jednak nie była. Owszem, zapraszano muzycznych emerytów, którzy kiedyś byli znani, ale festiwalowej publiczności wykonawcy ci na kolana nie rzucali. Bo koncerty mają to do siebie, że nie tylko się ich słucha, ale też je ogląda. Trzykrotnie zresztą zdarzyło się, że zakontraktowani wykonawcy musieli odwołać występ w Suwałkach ze względu na stan zdrowia. Każdy z nich był osobą w dość podeszłym wieku.
Mimo to, na festiwal przyjeżdżało coraz więcej ludzi. Impreza dwukrotnie została uznana za wydarzenie roku przez branżowe wydawnictwo "Twój Blues". A to się bardzo liczy.

Rosnących oczekiwań publiczności organizatorzy nie mogli jednak do końca zaspokoić. Właśnie ze względu na ograniczone finanse. A to wynikało z tego, że od początku większość środków na festiwal pochodziła z pieniędzy publicznych. Nikt specjalnie nie troszczył się o zdobywanie prywatnych sponsorów i zmniejszanie wkładu do imprezy wszystkich suwalskich podatników.

Miały być wielkie gwiazdy

I w końcu cała finansowa konstrukcja runęła. Suwalski Ośrodek Kultury liczył w tym roku na dotację z ministerstwa kultury. Na wstępnej liście zaakceptowanych projektów impreza nawet się znalazła. Bożena Kamińska, dyrektor SOK, a zarazem posłanka PO, oznajmiła wszem i wobec, że pieniądze w kwocie ponad 1 mln zł są już pewne. Zaczęły więc padać nazwiska wykonawców, jacy do Suwałk w lipcu przyjadą. Na inaugurację - Leszek Możdżer, główna gwiazda - Jeff Beck. To miał być festiwal, jakiego jeszcze nie było.

Nagle okazało się, że z tego miliona - nici. Bo ministerstwo raz jeszcze oceniło wszystkie wnioski. Suwalski spadł na dalsze miejsce. Bożena Kamińska, posłanka rządzącej partii, przyznawała, że tę sprawę przespała. - To jest dla mnie nauczka - mówiła. - W takich sytuacjach cały czas trzeba jednak trzymać rękę na pulsie.
Na początku tego roku okazało się więc, że jedynymi pewnymi pieniędzmi na festiwal jest 500 tys. zł zarezerwowane w budżecie Suwałk. A to zdecydowanie za mało. Prezydent lekką ręką dołożył do tego kolejne 250 tysięcy. W Suwałkach wzbudziło to bardzo różne komentarze. Jedni twierdzili, że na najbardziej prestiżową imprezę, przynoszącą miastu splendor, trzeba łożyć, ile się da. Ale nie brakowało też opinii, iż to marnowanie publicznych pieniędzy. No bo ile obiadów dla najbiedniejszych dzieci można za to ufundować, albo o ile zmniejszyć czynsze w mieszkaniach komunalnych?

W jednym niemal wszyscy byli zgodni - organizatorzy festiwalu przyzwyczaili się, że jak będzie trzeba, niemal każdą kwotę dostaną z miejskiej kasy. Tak jest najłatwiej. Nie trzeba się starać, szukać innych źródeł finansowania.

Rok czy dwa temu pojawił się nawet pomysł, by organizację festiwalu powierzyć jakiejś zewnętrznej firmie. Być może nawet takiej, która powołana zostałaby przez miejskie władze. Ale zajmowałaby się tylko i wyłącznie tym przedsięwzięciem. Żeby trwający raptem parę dni festiwal przygotować, należy pracować praktycznie przez cały rok. Najpierw zdobywać pieniądze, potem kontraktować wykonawców, a na koniec zapewnić sprawne przeprowadzenie imprezy, w której uczestniczy kilkanaście tysięcy ludzi. Ten pomysł suwalskie władze odłożyły jednak do lamusa. Dlaczego, nie wiadomo.

Za rok będzie lepiej?

Tegoroczny festiwal zapowiada się bardzo przeciętnie. Bo nie ma ani jednej gwiazdy, która wciąż byłaby w światowej czołówce. Być może fanów skusi pierwszy w Polsce występ Gingera Bakera, ale i tak będzie to koncert płatny. Pozostaje atmosfera imprezy. Ta, jak zwykle, będzie pewnie wyjątkowa.

Przedstawiciele Suwalskiego Ośrodka Kultury zapewniają, że nie zakończyli jeszcze wszystkich rozmów z potencjalnymi wykonawcami. Być może więc jakiś znany obecnie, a nie w zamierzchłej przeszłości artysta w Suwałkach się jednak pojawi. Ostateczny program imprezy mamy poznać zaraz po świętach. W poprzednich latach działo się to znacznie wcześniej.

Po tegorocznych perypetiach kierownictwo SOK już zapowiedziało, że za rok wszystko będzie wyglądało zupełnie inaczej. Bo może uda się znaleźć choćby sponsora tytularnego. To wręcz dziwne, że wcześniej nikt o tym nawet nie pomyślał. n

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny