Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Rynkiewicz: Łaszewicz dał mi wilczy bilet

(dor)
Anatol Chomicz
Zdzisław Rynkiewicz fotografuje już 60 lat. Za jeden materiał do Dziennika Telewizyjnego Arkadiusz Łaszewicz przydzielił mu wilczy bilet.

Kurier Poranny: Czy fotografii można się nauczyć?

Zdzisław Rynkiewicz, fotografik: Można. Są cechy rzemiosł, które uczą.

Ale czego? Włożyć baterię do aparatu? Teraz każdy telefon robi zdjęcia.

Rzeczywiście, teraz każdy głupek potrafi robić dobre zdjęcia (śmiech). Aparaty same robią, tylko trzeba je skierować w dobrą stronę. A jak się strzeli seryjnie, na pewno jedno zdjęcie będzie do przyjęcia.

Ale pan zaczynał jako fotograf "pojedynczy", kiedy materiały były kosztowne i zanim nacisnęło się migawkę - trzeba było pomyśleć.

Taak, kiedy zaczynałem, dziesięć razy pomyślałem, zanim nacisnąłem migawkę. Nie robiło się niewypałów, ale często nieprzewidziane momenty są bardziej nieprzewidywalne i można żałować.

Kadrowanie wyniósł pan z domu?

Mój ojciec był malarzem amatorem i stworzył bardzo dużo pejzaży, takich sielsko-anielskich. Moje korzenie sięgają Karolina, gdzie moim sąsiadem był dzisiejszy prezydent Komorowski. Buda Ruska leży dwa kilometry obok. Tam mój ojciec był organistą i namiętnie uprawiał malarstwo sztalugowe. I teraz kadrowanie mam w głowie.

A pan nie chciał zostać organistą? To przecież dobry zawód.

Ojciec jeszcze przed mutacją zmuszał mnie do śpiewania w chórze kościelnym, w sopranach. Kolędy, pieśni wielkanocne.

A ludzie coś do koszyka wkładali?

Niee, siedzieliśmy wysoko, na chórze.

A organista?

W czasach, kiedy mój ojciec był organistą żyło się z datków wiernych. W domu były skrzypce i pianino, ale że jestem z licznej rodziny - wszyscy chcieli grać i dostęp do pianina był dosyć utrudniony. Muzyka mnie nie ciągnęła.

To skąd pan miał pierwszy aparat?

W 1946 roku z Karolina wyemigrowaliśmy na Ziemie Odzyskane, do Gołdapi. Miałem 15 lat i buszowaliśmy po opuszczonych kamienicach. Znalazłem Leicę ze strasznie skatowanym obiektywem, robiłem zdjęcia, ale nie wychodziły. Nie wiedziałem, że trzeba wyciągać mieszek, żeby złapać ostrość. Ale szybko zamieniłem na inny, na szeroką kliszę. Najpierw wywoływał mi Niemiec, który został w Gołdapi, a potem sam się nauczyłem.

I jak się ta Polska Ludowa panu podobała?

Po wyjeździe z Karolina, Gołdap to była metropolia. Z niedowierzaniem dotykałem asfaltu, bo go nigdy w życiu nie widziałem.

Był pan w szkole muzycznej w Poznaniu, skończył przy okazji studium fotograficzne i okazało się, że warto było się uczyć.

Tak, władze powiatowe w Gołdapi wiedziały, ze coś potrafię i w 1954 roku powołano Powiatowy Dom Kultury. Taka była moda - jak nie było chleba, trzeba było kulturą karmić. Zaproponowano mi funkcje kierownika i jednym z pierwszych zespołów była sekcja fotograficzna i filmowa. Już w 1959 roku zrealizowałem 30-minutowy film "15-lecie wyzwolenia Gołdapi". Wtedy to były nasiadówki, przyjeżdżali oficerowie sowieccy i jakoś to zmontowałem. Nie miałem o tym zielonego pojęcia, ale połknąłem bakcyla. W 1961 roku wykonałem następny skok cywilizacyjny. Klub środowisk twórczych przy Gazecie Białostockiej szukał kierownika. I przyjęli mnie. Rzuciłem wszystko i przyjechałem do Białegostoku. To był sławny wtedy Klub Siedmiu, w budynku przy Suraskiej na ostatnim piętrze. Później zatrudniła mnie Wojewódzka Rada Narodowa. W budynku przy Mickiewicza, gdzie były kazamaty ubeckie, też prowadziłem klub. I oczywiście były sekcja fotograficzna i filmowa.

I tak powoli trafił pan do pracy w telewizji?

Okazało się, że województwo białostockie nie ma korespondenta "Dziennika telewizyjnego" i się udało. Po trzech miesiącach kręcenia tego, co mi wpadnie do głowy, podpisaliśmy umowę. Zanim dostałem kamer z telewizji mogłem kręcić kamera klubową. Dopiero po roku dostałem etat.

I jak kamerzysta z telewizji był przyjmowany w terenie?

Ludzie chętnie pozowali. Nie było jakichś uprzedzeń. Byliśmy akceptowani i w kościele i w fabrykach.

A pan jak się poruszał?

Najpierw motocyklem, kamerę wieszałem na szyli, opierałem o bak z paliwem, a ważyła z 10 kilogramów, i jechałem w teren. Później kupiłem używanego trabanta.

Czyli za komuny, jak ktoś był artystą, coś potrafił to chyba mógł nieźle żyć?

Chyba start był łatwiejszy, nie było takiej konkurencji. Gaże telewizyjne nie były wysokie, dlatego pracowałem i w radzie narodowej i w telewizji. A przy okazji można było nazbierać tzw. punktów. I potem łatwiej było starać się o mieszkanie, czy nawet miejsce dla dzieci w przedszkolu.

A miał pan świadomość, że te pana materiały jednak ktoś cenzuruje?

Nie angażowałem się w tematy polityczne, nie było strajków, manifestacji, nie było tematów nieakceptowanych, chociaż były takie, które trafiały rykoszetem. Sławna asfaltowa droga, która spłynęła podczas upałów. Prosiłem, żeby nie podawali przy tym materiale mojego nazwiska, ale podali.. Akurat wyświetlili ten film w dniu plenum PZPR, podobno sekretarza Łaszewicza wyśmiali, jakie to drogi buduje, no i kiedy wrócił - moja kariera w telewizji zakończyła się. Nawet zastępca naczelnego z Dziennika Telewizyjnego mnie obronił. Byłem skończony. No i w efekcie dostałem wilczy bilet i nigdzie nie mogłem znaleźć pracy.

Wcześniej jednak pojechał pan do Zabłudowa nakręcić cud. Władza chyba nie była przychylna?

W "Dzienniku" zapewnili mnie, że jeśli coś nakręcę, to może okrojone, ale puszczą. No to pojechałem. I jest notatka SB, że przyjechał osobnik z kamerą na motocyklu. Wyciągnąłem kamerę i obserwowałem i zauważyłem, że też jestem obserwowany.
I co pan zobaczył przez obiektyw?

Taki gwiaździsty marsz ludzi do tego epicentrum cudu. Kręciłem dość nonszalancko i wtedy podszedł do mnie ktoś w cywilu i zapytał: Kim jesteście. Powiedziałem, że korespondentem telewizji polskiej, wylegitymowałem się. To było po południu w niedzielę. A w poniedziałek rano odebrali mi film. Materiały zawsze wysyłałem pociągiem o 9. Ten esbek musiał od razu przekablować, że ktoś nakręcił.

A jak panu odebrali?

Wezwali do komitetu partii z filmem. Przyjął mnie kierownik wydziału propagandy i powiedział, że chcą go obejrzeć. I kazał sobie dać, bez żadnego pokwitowania. Myślałem, że może naprawdę chcą go obejrzeć, ale prawdopodobnie był wykorzystany do rozpoznania tych, którzy pojechali do Zabłudowa. I wielu dyrektorów wtedy straciło stanowiska.

To chcieli zobaczyć, kto uwierzył?

No tak (śmiech)

A według pana - był tam cud?

Ja nie widziałem. Patrzyłem na to z przymrużeniem oka.

Syn organisty nie uwierzył w cud?

To już były inne czasy, a to było zbyt naiwne. Sam nazwałem ten materiał "Cud mniemany, czyli Zabłudów bliżej nieba" i nagrałem swój komentarz, ale filmu mi już nie oddali. Teraz jest w IPN.

A kiedy pan trafił na Grabarkę?

Jak już straciłem pracę, udało mi się otworzyć zakład fotograficzny, klientów było niewielu, udzielałem się w ruchu amatorskim, w Białostockim Towarzystwie Fotograficznym. Namówili mnie koledzy. I wtedy było jeszcze co fotografować. To było podobnie jak ten cud, tylko w innym klimacie. Na cudzie ludzie byli jak w amoku, wierzyli w to, co się działo. Na Grabarce wszystko było spokojne, zdobywali na kolanach górę, ale klimat był modlitewny i arcyciekawy.

I jak w takiej sytuacji zrobić portret człowieka, pokazać go jak najlepiej?

Trzeba być bezczelnym, trochę paparazzi. Żeby zrobić fotografie, które innym zaimponują trzeba zajrzeć w oczy. Ja wolałem teleobiektyw, ale byli tacy, co podsadzali szerokokątny obiektyw pod nos i pstrykali. I oni uzyskiwali najlepsze efekty wizualne.

Dostał pan mnóstwo nagród na konkursach fotograficznych na całym świecie, a która nagrodzone zdjęcie jest najbliższe sercu?

"Epilog" - taka starsza pani podparta laską. Później połączyłem ze zdjęciem "Prolog" - takiej dziewczynki, która ma bardzo podobną buźkę do tej staruszki i powstał dyptyk. A ta starsza pani została sfotografowana na Grabarce i wykadrowana z większego zdjęcia. Nawet bank w Kuwejcie robi konkursy fotograficzne i docenił to zdjęcie. A ja nad nim pracowałem. Później je zgrafizowałem i też się podobało.

W pewnym momencie kupił pan komputer i zaczął bawić się przerabianiem zdjęć na grafiki, zmieniać kolory - warto było? Dziś takie oprogramowanie to ma co drugi telefon.

Starałem się być wierny analogowej fotografii możliwie jak najdłużej i podobno 80 procent artystów fotografików nadal nie potrafi obsługiwać komputera.

To przydaje się ten komputer?

O tak. Tyle lat moczyłem ręce w odczynnikach, traciłem wzrok. Ten sam efekt, a nawet lepszy technicznie, można uzyskać komputerowo bez chemii.

Pana córka we wspomnieniach pisze, że fotografia wygrywała u pana z życiem rodzinnym. Nie żałuje pan tego zamykania się w ciemni?

Oczywiście żałuję, że rodzina cierpiała, ale tego czasu nie zmarnowałem. A w ciemni żona mi pomagała.

A czym jest ta otwierana dziś wystawa w 60. lecie działalności?

Trochę taki remanent. Robiąc wystawę na 50-lecie myślałem, że to już będzie ostatnia. No i wewnętrznie czuję się wciąż jak młodzieniec. Za namową pani Oli Pacewicz sięgnąłem do archiwum i pokażę dużo zdjęć, które nadal się bronią.

A Amerykę pan zdobył fotomontażem.

Oni nawet toczyli spór, czy to autentyczne zdjęcie czy fotomontaż. Rok po zdobyciu nagrody za najlepsze zdjęcie roku wyjaśniłem im, jak powstał ten obraz. Połączyłem zdjęcie Cygana z Raczek z koniem z pleneru w Dęblinie.

Czyli warto kolekcjonować zdjęcia, bo nie wiadomo do czego będzie można je wykorzystać?

Zwłaszcza teraz, kiedy fotomontaż w komputerze jest bardzo prosty.

To fotografia jako sztuka przetrwa, skoro wszystko jest takie proste?

Tego nie byłbym tak bardzo pewny. Fotografować, jak w piosence, każdy może, jest taki zalew obrazów tak doskonałe jakości, ze komu się będzie chciało iść do galerii, żeby zobaczyć wybitne zdjęcie, jak ma wszystko w internecie. Pewnie będzie tylko dla koneserów.

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny