Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czesława Borowska. Wspomnienia

Adam Czesław Dobroński [email protected] tel. 601 352 414
Stanisław i Bronisława Ciuchtowie oraz ich dzieci: Czesława i Lucjan
Stanisław i Bronisława Ciuchtowie oraz ich dzieci: Czesława i Lucjan
Na prośbę o nadsyłanie wspomnień odpowiedziała pani Czesława Borowska, prababcia - prawnuk studiuje w Londynie - przez 40 lat nauczycielka, a i dziś osoba bardzo aktywna. To będzie przetworzony opis międzywojnia i wojny widzianej oczyma dziecka.

Rodzinna wieś pani Czesławy to była jedna z wielu na północ od Siemiatycz, duża ulicówka, ale niezbyt bogata. Z dworem Wołków, zacnej rodziny ziemiańskiej, o honor której dba obecnie dr Adam, naukowiec, społecznik, miłośnik stron rodzinnych, choć stale zamieszkały w Puławach.

Wieś liczyła około dwieście chat drewnianych krytych słomą, ustawionych przy drodze brukowanej, zanoszonej piaskiem. Dodam od siebie, że tu w lutym 1863 r. kwaterowały wojska gen. Zachara Maniukina przed uderzeniem na Siemiatycze.

Gospodarze zamożniejsi posiadali po kilka, rzadziej kilkanaście hektarów ziemi, ale słabej, zaś w domach dziatek było z reguły dużo. Atrakcję niedzielną stanowiło pójście do kościoła, rzadziej zdarzały się zebrania wiejskie i zabawy organizowane przez straż pożarną. Do kościoła i na targ, jeśli było ciepło wyruszano boso, a wtedy buty męskie, zawieszone na kijach trzymanych na ramionach, dyndały w rytm marszu; kobiety niosły je pod pachą albo w koszyku. Przed Siemiatyczami można było umyć nogi w rzeczce, ale korzystały z tej okazji tylko niewiasty.

Wychudzone konie miały wolne po tygodniowym ciąganiu wozów, pługów, chodzeniu w kieracie. W niedzielę nie słychać było turkotania po bruku kół obitych żelaznymi obręczami. Jeśli wóz zamieniał funkcję, między deskami albo w koszu wiklinowym kładziono wiązki słomy, przykrywano ją derką. Na przodzie siadał gospodarz z batem, z tyłu żona z koszem na kolanach, albo i inni jeszcze pasażerowie. On był obowiązkowo - bez względu na pogodę - w czapce dodającej powagi, ona dużą chustką okrywała ramiona. Wielkim wydarzeniem i dobrodziejstwem stała się budowa w pobliżu cegielni i kaflarni. Zainwestował Żyd, miał zysk, a i ludność wreszcie mogła dorobić grosza. Życie we wsi nabrało radości, pojawiły się kolorowe sukienki i męskie białe koszule. Urządzano tańce na łące, kupowano produkty miastowe.

Dzieci

Bruk wiejski był wysoki, pobocza niskie i na nich hasały dzieci. Jedna z ich zabaw była zaiste oryginalna. Latem, gdy piasek się nagrzał i był jeszcze dość czysty, zawiązywano sobie nogawki spodni pod kolanami i odchylając gumki w pasie, sypano jak najwięcej piasku do środka. Rywalizacja polegała na tym, by po poluzowaniu sznurków pod kolanami biec jak najszybciej aż do wysypania się piasku. Kto dobiegł najdalej, ten wygrywał. Śmiech, krzyki, kurz w powietrzu, czasem wywrotka, radość zwycięzców. Niestety, czas na zabawy szybko mijał, w domu i na polu czekała robota. Najgorzej mieli ci z najbiedniejszych domów, bo rodzice oddawali ich na służbę do bogatych rolników. Paśli bydło, pomagali w cudzym gospodarstwie, by zarobić na zboże i ziemniaki.

Całe lato dziatwa chodziła boso, chłopcy zakładali do szkoły czapki ojców, a jak pasowały to i buty tatulowe. W święta i dni targowe czekano w domach na powracające mamy ze słodkimi bułkami i landrynkami. Rarytas miał kształt serca, ciemnego, miękkiego i słodkiego, z ciasta chlebowego oblanego białym lukrem. Pani Czesława do dziś czuje ten czarowny smak, pewnie i owoców z własnych drzew.

Wnukowie jak słuchają tych wspomnień, to się pewnie dziwią i są gotowi współczuć babciom z powodu ciężkiego życia. Babcie zaś wspominają z sentymentem młode lata, beztroskie. Pani Czesława też nie tai takowych uczuć i tylko o szkole ma niezbyt wiele do opowiedzenia, bo zdążyła skończyć zaledwie dwie klasy

Rodzina

Ojciec Stanisław należał do wyjątków we wsi, nie obrabiał ziemi, miał jedynie dom i ogródek warzywny. Pracował jako drogomistrz, nadzorował 40 kilometrów szlaku bitego z Siemiatycz do Ciechanowca. Rano wychodził lub wyjeżdżał rowerem, wracał późnym wieczorem, zmęczony, a zadowolony z wykonanej pracy. Zarabiał około stu złotych miesięcznie, więc nie trzeba była dzielić zapałki na czworo. W oknach wisiały wykrochmalone, długie firanki, zaś u większości sąsiadów tylko papierowe wycinanki. I co najważniejsze, w domu Stanisława pojawiło się radio, jedyne w całej wsi. Małe, czarne pudełko z migającym oczkiem stało na stole, tata nie pozwalał go córce i synowi dotykać. Do kompletu należały dwie pary słuchawek. Słuchano na zmianę, ojciec częściej, mama tylko wieczorem, a dzieci wybrane audycje. Pan Stanisław uchodził za człowieka mądrego, miał poważanie, sąsiedzi liczyli się z jego zdaniem i kłaniali się mu z daleka. Rodzice żyli przykładnie, w zgodzie, ale był jeden stały kłopot. Z zebrań w zarządzie w Bielsku Podlaskim tata pani Czesławy wracał z wypakowaną książkami teczką. Połykał lektury, znał na pamięć długie fragmenty "Pana Tadeusza", uwielbiał prozę Sienkiewicza. Dawał przykład dzieciom, uczył je także umiłowania ojczyzny, uwrażliwiał na piękno przyrody, zawsze jako pierwszy wyśledził powrót jaskółek do gniazda pod dachem chlewika. Wieczorami siadał przy piecu (zimą gorącym), brał pociechy na kolana i opowiadał im o ułanach, śpiewał piosenki wojskowe. Miał o czym gawędzić, rodzice osierocili go wcześnie, zgłosił się więc na ochotnika do wojska, zatrudniono go do czyszczenia koni. Jak dorósł, to odbył służbę w tymże 5 Pułku Ułanów Zasławskich, stacjonującym w Ostrołęce-Wojciechowicach.
Nastała wojna

W radiu mówili coraz więcej o hitlerowskich żądaniach, o sile wojska polskiego, sojuszach. W dzieciach budził się lęk, ale i ciekawość. Kto to jest Hitler? Jak wyglądają czołgi, bo w tej okolicy samochody pokazywały się rzadko, a do stacji kolejowej trzeba było iść kilka godzin. Ojciec Stanisław nie otrzymał karty mobilizacyjnej, miał dbać o drogę.

1 września mieszkańcy wsi grupowali się przed domami, rozprawiali, gestykulowali. W niektórych rodzinach już płakano, bo mężowie i synowie poszli do wojska. Zaczęli brać też wozy i konie. Strach narastał, źle mówiono o Niemcach, decydowano się na ucieczki na wschód z węzełkiem na plecach. Dziadek Czesławy odczekał nieco i wymaszerował na poszukiwanie syna. Komunikaty w radiu kończyły się pocieszająco, ale nie ulegało wątpliwości, że nasi się cofają. Trzeciego dnia wojny bomby spadły na ratusz w Siemiatyczach, były ofiary. W domu zrobiło się smutno, o zmierzchu okna zasłaniano kocami. Po iluś dniach, może po dwóch tygodniach Stanisława zobaczyła czołgi. Wrażenie niesamowite, ogromne metalowe cielska toczyły się po kocich łbach w kierunku Siemiatycz. Żołnierze niemieccy w koszulach z podwiniętymi rękawami ponuro patrzyli na mijane chaty.

Straty

Ojca Stanisława zabrakło na kilka dni, ale wrócił. Zaginął natomiast ślad po dziadku, dopiero kilka miesięcy później nadszedł list z parafii leżącej daleko na wschodzie. Ksiądz napisał, że starszy pan skacząc z pociągu uległ wypadkowi, stracił obie nogi. Zmarł na plebani, zdążył przed śmiercią podać swoje nazwisko i adres rodziny.

Pan Stanisław za "pierwszego Sowieta" konspirował, był w gronie podejrzanych jako urzędnik polski, były ułan, patriota. NKWD wzięło około 30 "wrogów ludu" ze wsi, zamknięto ich w więzieniu w Brześciu nad Bugiem, prowadzono śledztwo, które przedłużało się. Żona Stanisława, a mama Czesławy chodziła tam pieszo z paczkami i nadzieją na odzyskanie męża. A tymczasem i ona z dwójką dzieci znalazła się na liście do wywózki. W czerwcu 1941 r. całą trójką nasłuchiwali dzień i noc, czy nie jadą po nich. Nie zdążyli.

Widziała natomiast Czesława, jak funkcjonariusze zabierali Wołków z dworu (Adam jest działaczem Związku Sybiraków). Wrócił cudownie z więzienia Stanisław, wprost nie do poznania. Wkrótce znów konspirował, trwał. Córka zapamiętała taką scenę: szli drogą, gdy nadjechali żandarmi, ojciec nie zdjął czapki, wtedy Niemiec zawrócił i uderzył go mocno w głowę, poprawił, aż ofiara padła na ziemię. Na szczęście na tym się skończyło. Ojciec wstał i powiedział do Czesławy: Nie będę się kłaniał wrogom.

Różnie bywało i za władzy ludowej, pan Stanisław się ujawnił, musiał zadbać o rodzinę, naukę dzieci, a urodziła się jeszcze jedna córka. Miał fach potrzebny w każdym ustroju, zachował szacunek o współmieszkańców, wybierano go sołtysem. Dożył 80 lat.

***
Powie ktoś, że to opowieść bez wielkich faktów, sensacji, banalna. Ale prawdziwa, z epoki, która dla zdecydowanej większości rodaków jest już czasem zaprzeszłym. Tamten świat runął wraz z wojną, potem nastały okupacje, zniewolenie, systemy żerujące na ludzkich nadziejach. W tym kontekście warto od czasu do czasu przypominać jak wielką wartością jest pokój, jak ważna jest troska o szczęśliwe dzieciństwo kolejnych pokoleń, radość w rodzinach, rozwój duchowy, wolność Ojczyzny … (pisałem 18 marca).

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny