Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyścigi motocyklowe na Akademickiej

Archiwum
Zawodnicy wjechali akurat w ul. Akademicką
Zawodnicy wjechali akurat w ul. Akademicką Archiwum
- Wszystko robiliśmy sami, społecznie. Przerabialiśmy motocykle, wytyczaliśmy trasy. Dziś aż się nie chce wierzyć, że bez żadnych sponsorów udawało nam się zorganizować takie wspaniałe imprezy - Waldemar Szliserman opowiada o wyścigach motocyklowych, jakie w latach siedemdziesiątych rozgrywano w Białymstoku.

Alicja Zielińska
[email protected]
tel. 85 748 95 45

Waldemar Szliserman należał do klubu sportowego Cresovia. Był to klub spółdzielczy, udzielał się w nim aktywnie przez blisko 30 lat. Najpierw jako szeregowy członek, potem został sekretarzem zarządu, a nawet jak określa skromnie, pełnił funkcję trenera narciarstwa wodnego, co dowodzi, że wiele się wtedy działo.
W połowie lat 70. powstała w klubie inicjatywa zorganizowania motocyklowej sekcji wyścigów ulicznych. Zadanie niełatwe, zważywszy na to, że sytuacja w Polsce nie sprzyjała takim przedsięwzięciom. Chociaż gierkowska propaganda głosiła, że ludziom żyje się coraz lepiej, to warunki finansowe i techniczne były skromne. Do takiej pasji wiadomo sprzęt należało mieć nietuzinkowy, a pozyskanie klasycznych motocykli wyczynowych łatwe nie było. Ale od czego pomysłowość, zaradność i poświęcenie.
Ludzie mieli wtedy WFM-ki, Jawy, Junaki, węgierskie Panonie, niemieckie MZ czy AWO-SPORT. Trzeba je było więc odpowiednio przystosować - wspomina pan Waldemar. Chętni, którzy zgłosili się do sekcji, postanowili sprostać temu zadaniu. Oczywiście pracując bezpłatnie, po godzinach, a przy pomocy wspaniałego mechanika Henia Nowika, dokonywali cudów, zwiększając moc silników do granic możliwości technicznych. Udało się i nasza sekcja została zarejestrowana w Polskim Związku Motorowym. Dostaliśmy niewielką dotacją oraz importowane oleje do silników. Z czasem z uzyskanych funduszy kupiliśmy kilka sportowych motocykli - niemieckich, japońskich, czeskich. I ruszyliśmy. Nasi zawodnicy zaczęli odnosić zwycięstwa, byli mistrzami Polski. Zawody odbywały się w kilku kategoriach, w zależności od mocy motocykli: 125 cm, 175 cm, 250 cm, 350 cm, i 500 cm.
Widząc naszą pasję i zaangażowanie oraz osiągnięcia, PZMot, jako opiekun sportu motorowego, zlecił klubowi organizację w Białymstoku ogólnopolskich wyścigów motocyklowych. To dopiero było zadanie. Przedsięwzięcie wymagało wysiłku i pracy na kilka dobrych tygodni przed zawodami. Przecież trzeba było zadbać o wszystko. Poczynając od załatwienia typowych formalności, do jakich należało uzyskanie od władz miasta zgody na wyłączenie z ruchu kilkanaście ulic, po odpowiednie przygotowanie trasy. A taka trasa oznaczała przede wszystkim to, że ulice, po których będą się ścigać motocykliści muszą mieć gładką nawierzchnię, jednym słowem porządny asfalt, bez żadnych dziur, a z tym wtedy różnie bywało.
Musieliśmy też zapewnić parkingi dla motocykli i mechaników, trybuny honorowe dla władz miejskich, partyjnych i sportowych oraz zaproszonych gości z całej Polski. Ponadto zarezerwować hotele, wyżywienie, znaleźć fundusze na nagrody, puchary, foldery reklamowe i pamiętać o szeregu innych sprawach. Wszystko to spoczywało na organizatorach, a więc i na mojej głowie. Nie robiłem tego sam rzecz jasna, ale jako sekretarz zarządu klubu musiałem wszystkiego dopilnować i wielokrotnie sprawdzić czy zostało dopięte na ostatni guzik. Odpowiedzialność ogromna. A i dochodziła jeszcze ambicja, by impreza wypadła jak najlepiej.
Tą ogromną pracę członkowie klubu wykonywali bezpłatnie. Chcę jednak i podkreślić, że mieliśmy wsparcie ze strony władz miasta, choćby przy naprawie nawierzchni dróg, które robiono w nocy. Pamiętam doskonale, że właśnie jednej nocy żołnierze zabezpieczali słupami z linami i belami prasowanej słomy trasę zawodów, a my malowaliśmy białą farbą metalowe studzienki. Wszystko szło bardzo sprawnie. Czuło się wielki entuzjazm - komendant drogówki przydzielił odpowiednią liczbę funkcjonariuszy a sam osobiście jechał gazikiem z naszą ekipą jako pilot, sprawdzając trasę przed każdym wyścigiem.
Trasa wiodła ulicami: Podleśną, Mickiewicza, Świętojańską, rondem przy Plantach. Trybuna i meta znajdowały się przy Podleśnej (za Szkołą Muzyczną, gdzie teraz stoją bloki mieszkalne). A była i dłuższa trasa obejmująca ulice Mickiewicza, rondo przy pałacu Branickich, Legionową, Akademicką, Świętojańską, Podleśną i z powrotem na Mickiewicza. Dziesiątki milicjantów pilnowało w tym czasie jezdni, zapewniając kibicom bezpieczeństwo na chodnikach a motocyklistom w czasie wyścigów.

Dziś patrząc z perspektywy czasu, trudno uwierzyć, że nie mając pieniędzy, ani wielkich sponsorów, udało się zorganizować tego typu imprezę w środku miasta. Robiliśmy to sami, bezinteresownie ja i moi przyjaciele, członkowie zarządu klubu: W. Bakunowicz, Z. Zdanowicz, E. Cumber, Z. Dydkowski. B. Wysoki, J. Znajewski, E. Zaczeniuk R. Chyliński (byli we władzach klubu) pracowali przez 20 - 30 lat społecznie.

Jedyną nagrodą była satysfakcja - widok tysięcy kibiców, którzy z wielkim aplauzem dopingowali motocyklistów oraz radość, gdy nasi zawodnicy odnosili zwycięstwa, zajmując czołowe miejsca wśród najlepszych z całej Polski. Wielokrotnymi mistrzami byli Zbyszek Chomko, Stefan Kowalewski i inni, których już nazwisk po 30 latach nie pamiętam. Zbyszek Chomko zajął pierwsze miejsce w plebiscycie naszego województwa na najlepszego sportowca roku.

Motocyklowe wyścigi uliczne organizowaliśmy w Białymstoku kilka razy, ale a także w innych miastach, gdzie służyliśmy swoim doświadczeniem i fachową pomocą. W skład sztabu organizacyjnego wchodzili: prezes Wiesio Bakunowicz, zastępca Bogdan Wysoki, Zygmunt Zdanowicz, kierownik Sekcji Motocyklowej Rysio Chyliński, Wacek Trocki, oraz ja jako sekretarz Zarządu. Na takie imprezy mieliśmy specjalnie uszyte ubrania z białego materiału i czapki, aby nas odróżniano w tłumie osób. Jeździliśmy też z naszymi zawodnikami do NRD i Czechosłowacji.

Sport motocyklowy jednak to dyscyplina bardzo kosztowna i niestety nie podołaliśmy finansowo. Motocykle, zwłaszcza japońskie, były bardzo drogie. Ciągłe remonty i zakup części zamiennych pochłaniały znaczną sumę budżetu klubowego.

Motocykl po jednej imprezie wymagał kapitalnego remontu silnika. Dlatego właśnie z przyczyn finansowych, po kilku latach zmuszeni byliśmy zaniechać utrzymywania tej dyscypliny. Pomimo dobrych wyników sport ten z czasem przestał istnieć w naszym klubie. Zawodników przekazaliśmy do Polskiego Związku Motorowego, gdzie jeszcze przez kilka lat przynosili chwałę naszemu miastu. Tych kilka wspomnień z czasów naszej młodości pragnę poświęcić moim przyjacielem i kolegom, z którymi współpracowałem w sporcie przez wiele, wiele lat. Niektórzy już mnie opuścili na zawsze - kończy swoją opowieść Waldemar Szliserman.
Trasa wiodła ulicami: Podleśną, Mickiewicza, Świętojańską, rondem przy Plantach. Trybuna i meta znajdowały się przy Podleśnej (za Szkołą Muzyczną, gdzie teraz stoją bloki mieszkalne). A była i dłuższa trasa obejmująca ulice Mickiewicza, rondo przy pałacu Branickich, Legionową, Akademicką, Świętojańską, Podleśną i z powrotem na Mickiewicza. Dziesiątki milicjantów pilnowało w tym czasie jezdni, zapewniając kibicom bezpieczeństwo na chodnikach a motocyklistom w czasie wyścigów.

Dziś patrząc z perspektywy czasu, trudno uwierzyć, że nie mając pieniędzy, ani wielkich sponsorów, udało się zorganizować tego typu imprezę w środku miasta. Robiliśmy to sami, bezinteresownie ja i moi przyjaciele, członkowie zarządu klubu: W. Bakunowicz, Z. Zdanowicz, E. Cumber, Z. Dydkowski. B. Wysoki, J. Znajewski, E. Zaczeniuk R. Chyliński (byli we władzach klubu) pracowali przez 20 - 30 lat społecznie.

Jedyną nagrodą była satysfakcja - widok tysięcy kibiców, którzy z wielkim aplauzem dopingowali motocyklistów oraz radość, gdy nasi zawodnicy odnosili zwycięstwa, zajmując czołowe miejsca wśród najlepszych z całej Polski. Wielokrotnymi mistrzami byli Zbyszek Chomko, Stefan Kowalewski i inni, których już nazwisk po 30 latach nie pamiętam. Zbyszek Chomko zajął pierwsze miejsce w plebiscycie naszego województwa na najlepszego sportowca roku.

Motocyklowe wyścigi uliczne organizowaliśmy w Białymstoku kilka razy, ale a także w innych miastach, gdzie służyliśmy swoim doświadczeniem i fachową pomocą. W skład sztabu organizacyjnego wchodzili: prezes Wiesio Bakunowicz, zastępca Bogdan Wysoki, Zygmunt Zdanowicz, kierownik Sekcji Motocyklowej Rysio Chyliński, Wacek Trocki, oraz ja jako sekretarz Zarządu. Na takie imprezy mieliśmy specjalnie uszyte ubrania z białego materiału i czapki, aby nas odróżniano w tłumie osób. Jeździliśmy też z naszymi zawodnikami do NRD i Czechosłowacji.

Sport motocyklowy jednak to dyscyplina bardzo kosztowna i niestety nie podołaliśmy finansowo. Motocykle, zwłaszcza japońskie, były bardzo drogie. Ciągłe remonty i zakup części zamiennych pochłaniały znaczną sumę budżetu klubowego.

Motocykl po jednej imprezie wymagał kapitalnego remontu silnika. Dlatego właśnie z przyczyn finansowych, po kilku latach zmuszeni byliśmy zaniechać utrzymywania tej dyscypliny. Pomimo dobrych wyników sport ten z czasem przestał istnieć w naszym klubie. Zawodników przekazaliśmy do Polskiego Związku Motorowego, gdzie jeszcze przez kilka lat przynosili chwałę naszemu miastu. Tych kilka wspomnień z czasów naszej młodości pragnę poświęcić moim przyjacielem i kolegom, z którymi współpracowałem w sporcie przez wiele, wiele lat. Niektórzy już mnie opuścili na zawsze - kończy swoją opowieść Waldemar Szliserman.

Czytaj e-wydanie »

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny