Ale bohater filmu o znacznie lepszym orginalnym tytule "Inside Llewyn Davis" bogaczem nie jest. Kiedyś wydał płytę w duecie z przyjacielem, który z nieznanych przyczyn skoczył z mostu. I to nie z brooklyńskiego. Ta zjadliwa uwaga, to także cytat z filmu, bo obraz ten zdecydowanie bardziej niż akcją stoi rewelacyjnymi dialogami. Być może kobiety pokochają Oscara Isaaca za jego nieco niewinne, a nieco butne spojrzenie, ale w tej historii grając początkującego muzyka musi być totalnym dupkiem. Obraża wszystkich wokół, choć potrafi przez moment przyjąć krytykę dotyczącą jego twórczości i sposobu występów.
Przy okazji Coenowie ożywiają Nowy Jork z początku lat 60., kiedy w down town jeździły luksusowe limuzyny, a biedni buntownicy z wyboru, ale za to bez płaszcza na zimę, śpiewali po maleńkich knajpkach Greenwich Village. W takich lokalach zaczynał sam Bob Dylan, po ich śladach stąpała kilkanaście lat później Patti Smith. Ale ani to film muzyczny, ani dramat. Raczej obraz epoki, w której potrafiono cieszyć się życiem i żyć wbrew społeczeństwu. I przeżyć.
Ale główną postacią filmu paradoksalnie staje się dość niezależny rudy kot. Sami Coenowie przyznali w jednym z wywiadów, że to właśnie krnąbrny pupil spaja dość luźno poukładane sceny. I jeśli ktoś się wahał czy sprawić sobie kota domowego, po tym filmie szybciej przekona się do sprzątania kuwety niż grania na gitarze. Choć piosenki w tym filmie to wręcz przeboje, ich wykonawca - niestety nie.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?